Pamięć i bycie człowiekiem – wokół Ghost in the Shell (2017)

Jeśli zestawicie anime Ghost in the Shell z 1995 roku, jego drugą część Innocence (2004) i na przykład Łowcę androidów zobaczycie, że łączy je pewna hipoteza. Jak stwierdza Puppet Master:„memory cannot be defined, but it defines mankind” („pamięci nie można zdefiniować, ale to ona definiuje gatunek ludzki”). Wspomnienia czynią z nas osoby – konstruują tożsamość i emocje (także według Tyrella, twórcy Replikantów), determinują reakcje i opinie. To stwierdzenie nie jest typowe dla cyberpunku, znajdziecie je także u historyków i reporterów (nie szukając daleko, sięgnę do mojej nocnej szafki): chociażby u Martina Pollacka piszącego m.in. o nazizmie w Austrii. I Pollack i Shirow mogliby pójść dalej i zapytać – czy to znaczy, że przeszłość nas determinuje? Czy da się wyjść poza nią, pozostając sobą? Jakim sobą?

I tak dalej, i tak dalej – jak dodałby Vonnegut. Takie rozważania się nigdy nie kończą, jak życie Billy’ego Pilgrima, bo nie po to się je snuje, żeby otrzymać ostateczną odpowiedź. Między innymi na tym polega siła fenomenu Ghosta – mangi i anime – prowokuje do myślenia, nie dając prostych rozwiązań (nawet fabularnych). Odpowiednio dawkuje wolność interpretacji i głębię samego dzieła (nieco już zbyt patetyczną w Innocence).

Z jednej strony mamy rozważania o kondycji ludzkiej, z drugiej – obrazy monumentalnych miast, pełnych świecących reklam, ale wciąż mrocznych, zdehumanizowanych mrowisk. Zwłaszcza Łowca i Innocence pokazują brud, samotność, i nieodparte piękno tych molochów, industrialną estetykę wąskich uliczek, kapiących rur i miniaturowych knajp z makaronem, o której skrycie marzy każdy entuzjasta Azji czy science-fiction.

Jamie Moss, Jonathan Herman i William Wheeler, twórcy scenariusza nowego Ghosta, oraz jego reżyser Rupert Sanders wzięli sobie te dwa motywy do serca. Z miasta zdali (dzięki twórcom efektów specjalnych) na piątkę, z filozoficznego podejścia do pamięci i tożsamości… jak dla mnie nie zdali. Jakby im ktoś zabronił zrobić film akcji na motywach japońskich klasyków lub rzecz o nielegalnym handlu nastolatkami ciągnącą wątki z Innocence.

Major Motoko Kusanagi z pierwowzorów jest tzw. pełnym cyborgiem. Z ludzkiego ciała został jej tylko mózg. Nie ona jedyna zdecydowała się na takie rozwiązanie, jednak ma poczucie bycia pewnym prawno-egzystencjalnym ewenementem w świecie, gdzie pojawiają się także osoby prawie niezcyborgizowane (jak jej współpracownik Togusa) lub z wieloma protezami – jak jej partner Batou. W tym wysoce stechnicyzowanym, ale ludzkim świecie pojawia się Puppet Master, którego tożsamość, a więc kwestia objęcia go prawami człowieka, jest dyskusyjna. To postać z zewnątrz, z zupełnie innego porządku, oznaczająca dla głównej bohaterki nieodwracalne zmiany.

Postać grana przez Scarlett Johansson jest pierwszym na świecie w pełni zcyborgizowanym człowiekiem, do tego operacji dokonano bez jej zgody, w ramach ratowania życia. Efektem ubocznym tego zabiegu była utrata wspomnień. Wszystko to sprawiło, że Major niezbyt dobrze się adaptuje do nowego stylu życia i nie ma przesadnie przychylnego stosunku do swojego ciała, raczej typowo narzędziowy. Ciężko jej nawiązać relacje nie tylko z kolegami, ale przede wszystkim z samą sobą. Oryginalna Kusanagi bawiła się myślą o tym, że może nie ma już żyjącego mózgu, jednak nie kwestionowała swojego człowieczeństwa czy wartości jako osoby. Nowa często nie bardzo w nie wierzy. Dzięki temu w filmie widzimy wizualne cytaty z oryginału, opowiadające nową, od początku tragiczną sytuację. Johansson gra bardzo dobrze, porusza się trochę jak terminator (to duży kontrast w stosunku do płynnych ruchów animowanej Major), jedynie jej twarz płynnie wyraża emocje – co jest powszechnie uznawane za wielkie techniczne osiągnięcie.

Do tego momentu film Sandersa wydawał mi się interesujący, a historia Motoko intrygująca. Jednak w końcu musiała zacząć dziać się fabuła, a co gorsza – wyjaśnienie zagadek z przeszłości głównej bohaterki, które okazało się proste i naiwne, ale co gorsza nie wywołało zbyt spójnej reakcji z jej strony – dało jedynie pretekst do pobicia kogoś i kilku wybuchów. Jednak najbardziej spłaszczony został wątek Puppet Mastera. W oryginale to zagadka sama w sobie i katalizator niemożliwych do przewidzenia zmian. Tu pozostaje on jedynie pozbawioną empatii negatywną postacią, która naciąga Motoko na współczucie. Także oglądając lub czytając pierwowzory, można odnieść wrażenie, że Kusanagi pada ofiarą manipulacji z jego strony, ale to jedna z interpretacji, na których temat można się spierać do upadłego. Film nie jest tak bogaty znaczeniowo, spłyca i ujednoznacznia kwestie filozoficzne czy etyczne pożyczone z oryginałów.

Uwaga, nadciąga lekki spojler: nowa adaptacja Ghost in the Shell nie udaje, że chociażby chronologicznie wpasowuje się w „uniwersum”, podaje zupełnie alternatywną wizję historii głównej bohaterki, sprowadzając ją do blockbusterów w stylu Niezgodnej czy (lepszych od niego) Igrzysk Śmierci. Przynajmniej wiadomo dla kogo powstał i dlaczego nie choć troszkę dla fanów oryginału – za mało nas. Po seansie zauważa się także, że trailer uczciwie ostrzegał – większość nowej fabuły można było spokojnie sobie z niego wydedukować (it was elementary…).

Pójście do kina na nowego Ghosta ma też swoje zalety – skłania do ponownego skonfrontowania się z oryginałem, który naprawdę się nie postarzał, a do tego prowokuje coraz to nowe refleksje. Tyle lat po Łowcy androidów i Innocence wciąż definiujemy człowieczeństwo jako bycie podobnym do nas samych, co gorsza, jak najbliższe, fizyczne podobieństwo. No i nie wzrusza nas los tych, których ocenimy sobie jako odmiennych od nas, narzędziowych Replikantów, o tyle mniej wrażliwych i wyrafinowanych niż my… W każdym razie, jeśli chcecie porozważać ludzką kondycję, a anime Oshii’ego znacie na pamięć, lepiej pooglądajcie Utopię. Jej bohaterowie też czasami biegają i skaczą z dachu, nawet spłycają dylematy moralne, ale już cały serial sobie na to nie pozwala.

Na plus:
– wspaniałe wizje pełnego hologramów miasta
– cytaty z pierwowzoru czy Łowcy androidów
– dobra gra Johansson (Major) i Pilou Asbæka (Batou)

Na minus:
– spłycenie dylematów pierwowzoru
– naiwne rozwinięcie fabuły
– większość nowych elementów psuła całość swoją naiwnością

Agnieszka "Fushikoma" Czoska
Agnieszka "Fushikoma" Czoska
Typowy mól książkowy. Czyta po polsku, angielsku, niemiecku i ukraińsku, bardzo chciałaby jeszcze po francusku. Ostatnio jej ulubieni autorzy to Zadie Smith, Serhij Żadan, Jurij Andruchowycz, Amos Oz, Łukasz Orbitowski... Lubi komiksy, na przykład Sagę, Wytches, rzeczy Alison Bechdel czy Inio Asano. Jak ma czas, ogląda europejskie filmy i anime. Recenzuje jeszcze dla bloga Nie Tylko Gry (nietylkogry.pl), czasem pisze do Fabulariów (fabularie.pl).

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama