Piekło powstaje w głowie. Sanitarium – spojrzenie po latach

Na wstępie chciałbym poinformować czytelników, że recenzja ta obejdzie się bez większych spoilerów, w najgorszym wypadku opiszę pierwsze pół godziny rozgrywki. Ponieważ osobiście starałem nie zepsuć sobie przyjemności z gry poprzez zaglądanie do gameplayów i solucji, również Wam udzielę wyłącznie niezbędnych informacji, abyście mogli później sami zasiąść do gry z otwartym umysłem. Zapraszam do Sanitarium.

Moja historia z produkcją studia Dreamforge rozpoczęła się gdzieś pod koniec 1999 roku. Byłem jednym z pierwszych dzieciaków na podwórku, które mogły pochwalić się pecetem. Mimo to, pozbawiony internetu i wyposażony w budżet typowego 6-latka musiałem zadowolić się takimi tytułami jak Zagadki Lwa Leona czy Encyklopedia człowieka. Z pomocą przychodził nastoletni kuzyn, który zaczytywał się w kultowym Secret Service czy trzymającym jeszcze wtedy wysoki poziom CD-Action. Poza pirackimi grami (które nie zawsze działały – zintegrowana karta graficzna nie pozwalała na wiele) dzielił się również płytkami z wyżej wymienionych magazynów. I wtedy zaczynała się zabawa. Nie znałem żadnego tytułu, więc odpalałem po kolei każdy z nich. Niektóre dema katowałem tygodniami, o innych zapominałem po kilku minutach. Pewnego razu trafiłem na produkt, który miał się stać grą dla mnie bardzo znaczącą – Sanitarium zdefiniowało mnie jako gracza na następne lata. Po kliknięciu na charakterystyczną ikonę parasolki witało mnie prerenderowane intro. Jadący w deszczowej aurze samochód w pewnym momencie traci sterowność i wypada z drogi, pikując kilkanaście metrów w dół. Z pewnością nie była to kolejna część Need for Speeda.

I się zaczęło. Postać, w którą przyszło nam się wcielić budzi się z obandażowaną głową w pomieszczeniu przywodzącym na myśl komnatę w gotyckim zamku. Lokacja wypełniona jest niepokojącymi sylwetkami – jedna z nich nieprzerwanie uderza swoją głową w mur, druga udaje kurczaka, a kolejna balansując na krawędzi chodnika spada w bezdenną otchłań. Udaje się porozmawiać z innymi uczestnikami tego spektaklu szaleństwa, ale bariera językowa jeszcze nie pozwala mi rozszyfrować intencji ani protagonisty, ani pozostałych tajemniczych bohaterów. Nie mam pojęcia gdzie się znajduję, jak się nazywa sterowana przeze mnie postać, a gęsta atmosfera potęgowana przez klimatyczną muzykę mocno oddziałuje na mój 6-letni umysł. Nie miałem pojęcia jak grać, ale rozbudzona ciekawość nie pozwoliła mi się poddać. Poprosiłem kuzyna o pomoc, ale ten stwierdził, że „dalej jest jeszcze straszniej”. I paradoksalnie dzięki tym słowom o Sanitarium nie byłem w stanie zapomnieć przez długie lata.

Przygodówka, z którą mamy do czynienia to typowy point and click. W trakcie rozgrywki odnajdujemy przedmioty, których używamy (na obiektach lub osobach), by pchnąć fabułę do przodu. Ilość ukończonych przeze mnie przygodówek mógłbym policzyć na palcach jednej ręki, a do tych, które przeszedłem bez niczyjej pomocy zaliczam obecnie tylko Sanitarium. Poziom zagadek nie powinien przerastać przeciętnego gracza; w trakcie rozgrywki tylko dwa razy musiałem spędzić więcej niż godzinę nad jedną lokacją, klikając wszystkim na wszystko. Na nasze szczęście liczba przedmiotów w ekwipunku rzadko przekracza 3, a śmierć, jeśli już się zdarzy, cofa nas tylko o kilka kroków, bez potrzeby rozpaczania nad brakiem save’a. Gra podzielona jest na sekcje składające się z pojedynczych lokacji. Poza obandażowanym jegomościem pokierujemy również małą dziewczynką, sześciorękim cyklopem i azteckim bogiem. Wbrew pozorom każda z tych postaci ściśle wiąże się z fabułą, której motorem napędowym jest umysł głównego bohatera.

Tytuł często nazywany jest horrorem psychologicznym. Sanitarium nie stosuje jednak mechanizmów znanych chociażby z serii Resident Evil, czy też współczesnych straszaków, które „zagrajmerzy” niemiłosiernie męczą w swoich odtwórczych filmikach. Produkcja Dreamforge stara się w subtelny sposób zjeżyć włos na karku gracza, wyprzedzając o rok kultowego Silent Hilla. Doskonale oddaje mętlik w głowie bohatera, buduje klimat zagubienia, zwątpienia w trzeźwość umysłu – uczucia, które narasta z podróżą do każdej kolejnej lokacji. Postępy, jakie czynimy w trakcie rozgrywki stopniowo zbliżają nas do odpowiedzi na to całe szaleństwo, w dalszym ciągu jednak wzbudzając wątpliwości wobec tego co widzimy oczami Maxa – głównego bohatera. Dopiero w ostatnim rozdziale wskazówki dawkowane nam w ciągu całej rozgrywki zaczynają układać się w logiczną całość. Zanim do tego dojdzie, w naszej głowie pojawi się kilka interpretacji wydarzeń zachodzących w grze. No bo komu zaufać w tym obłąkanym świecie?

Dreamforge postawiło na rzut izometryczny, łącząc ręcznie rysowane tła z prerenderowanymi modelami postaci. Gra nie obsługuje rozdzielczości wyższej niż 640×480, co jednak nie ujmuje jej uroku i jedynie trójwymiarowe cutscenki mogą wywołać lekki uśmiech politowania. Oprawa muzyczna silnie współgra z resztą elementów Sanitarium. Ambientowe utwory stanowią jedynie ledwo zauważalne tło rozgrywki, by z czasem wejść na pierwszy plan naszej klimatycznej przygody. Niewiele dobrych słów można powiedzieć z kolei o wykonaniu dialogów. Aktorzy podkładający głos brzmią niestety zbyt teatralnie, choć gdyby potraktować to jako zabieg intencjonalny, mógłby on podkreślać sztuczność świata, którego istnienia nie jesteśmy przecież do końca pewni.

I tak po kilkunastu godzinach spędzonych przy Sanitarium, niejednej wewnętrznej batalii o to czy zajrzeć do poradnika, czy brnąć dalej o własnych siłach, w końcu ujrzałem napisy końcowe. Prawie dwie dekady od pierwszego kontaktu z tą przygodówką poznałem jej zakończenie. Nie jest to produkcja dla każdego. W erze dynamicznych gier online czy tytułów kończących się po 6-8 godzinach ciągłej rozgrywki mało kto ma ochotę siąść przed monitorem i przez dziesiątki minut szukać na mapie tego jednego przedmiotu wielkości kilku pikseli. Ale Sanitarium jest jak dobra książka. Dawkowana z przerwami daje największą przyjemność, a każde świeże podejście daje nowe spojrzenie na fabułę, która śmiało mogłaby posłużyć jako scenariusz nieszablonowego horroru. Eksploracja obłąkanego umysłu jest bardzo wdzięcznym tematem, bo przecież największe koszmary tworzymy we własnej głowie. Może Hollywood kiedyś się obudzi i zrozumie, że strzelanki to nie najlepszy materiał na srebrny ekran.

Grzegorz Ciesielski
Grzegorz Ciesielski
Amerykanista z wykształcenia, cosplayer z pasji, felietonista z przypadku. Pasjonat muzyki lat 60. i 80., miłośnik piw rzemieślniczych, kucharz amator. Gardzi kawą. Jego twórcze portfolio można zobaczyć na W Cosplay. Twitter: grzeniu_c

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama