Serial odcieni szarości. O 5. sezonie „Better Call Saul”

W dyskusjach o serialach często pojawia się pytanie „na którym odcinku przestać dawać serialowi szansę?”. Po ilu epizodach widz jest w stanie stwierdzić, czy produkcja wróci na swoje miejsce na wirtualnej półce Netflixa, czy jednak warto kontynuować jej oglądanie. Analizując wyniki oglądalności Better Call Saul w USA, można odnieść wrażenie, że zdecydowana większość fanów Breaking Bad odbiła się od serialu już po pierwszym odcinku.

Jednocześnie wraz ze spadkiem liczby widzów, każdy sezon był coraz lepiej oceniany nie tylko przez krytyków, ale również przez fanów, którzy lubią często podważać głosy tych pierwszych. Osobiście byłem tego pewny od niemal samego początku, ale w tej chwili nawet największy malkontent mógłby przyznać, że Better Call Saul to już nie tylko spin-off Breaking Bad, ale i serial, który broni się jako osobny twór, a może i nawet przewyższa swojego „mistrza”.

Fani z wielką niecierpliwością wyczekiwali nadejścia Saula Goodmana, spychając Jimmy’ego McGilla w cień. I w piątym sezonie, owszem, nie zabraknie pierwszych oficjalnych wybryków cudownego prawnika, ale jednocześnie scenarzyści nie zapominają o bagażu poprzednich czterech sezonów. Better Call Saul wyraźnie nakreśliło postać Jimmy’ego jako kogoś więcej niż tylko pewnego siebie i lekko obrazoburczego „obrońcy uciśnionych”.

Jego dobro wydobywa przede wszystkim obecność Kim; relacja tych dwóch postaci humanizuje Goodmana i dystansuje go od bohatera, który został nam zaprezentowany w Breaking Bad. Związek ten nadal pozostaje jednym w z najlepiej napisanych we współczesnej fikcji. Operując zasadą „show, don’t tell”, zarówno ujęcia, jak i emocje zapisane na twarzach bohaterów idealnie ujawniają niuanse tej relacji, więc uciekanie się do scen rodem z kiepskich komedii romantycznych jest zbędne.

Fakt, że Better Call Saul ciągnie się już piąty sezon można racjonalnie usprawiedliwić jedną kwestią, w której nowy twór Vince’a Gilligana góruje nad Breaking Bad – kreacją postaci. Breaking Bad to przede wszystkim opowieść o Walterze Whicie i Jessem Pinkmanie. I choć menażeria bohaterów drugoplanowych była całkiem spora, dość niewielu z nich rozwinęło się na tyle, by postrzegać ich ponad kategorię memu (patrzę na was, Marie i Walt Jr). Wspomniana wcześniej Kim od pierwszego sezonu jawi się jako odkupienie twórców za postacie kobiece w Breaking Bad, Mike niepostrzeżenie przeszedł z pomocnika do spraw nielegalnych do „przyjaciela kartelu” pełną gębą, a Nacho Varga, choć nie zdobył mojej sympatii w pierwszych sezonach, również otrzymał nieco głębi w swojej własnej historii.

Kreacjami swoich postaci stoi Better Call Saul, i są to kreacje w odcieniach szarości. Rzadko w serialach szale złych i dobrych uczynków są tak równomiernie rozłożone i obserwując chociażby poczynania Jimmy’ego, nawet weteran klubu #fuckchuck przyznałby w niektórych momentach rację starszemu z McGillów. Także u Nacho Vargi widać troskę o rodzinę, która jest czymś więcej niż obroną własnych interesów.

Mam również dobrą wiadomość dla tych, którzy w Better Call Saul szukali klimatu Breaking Bad. Sezon piąty jest zdecydowanie najbogatszy pod względem dziejącej się na ekranie akcji, jak również występów postaci pojawiających się w pierwowzorze (od razu gaszę entuzjazm – nie pojawili się na razie ani Walt, ani Jesse). I choć postacie te mają dość ograniczony czas antenowy, idealnie wiążą wątki obu seriali.

Efektem tego zawiązania jest postać Eduardo „Lalo” Salamanki, która zadebiutowała w czwartym sezonie, lecz w piątym przejmuje rolę lidera wątku kryminalnego światka. Choć mógł z początku jawić się jako niegroźny cwaniaczek tylko odrobinę przypominający postać Jarosława Psikuty, Lalo to bohater, który w przeciwieństwie do pozostałych przedstawicieli rodu Salamanca, nie odkrył wszystkich swoich kart, działając inteligentnie i z przemyśleniem, czujnym okiem obserwując Gustavo i Nacho. Z pewnością jawi się widzowi jako o wiele groźniejsza persona niż wybuchowy Tuco czy stoiccy bracia Marco i Leonel.

Od początku Better Call Saul zniechęciło potencjalnych widzów wolno toczącą się historią i oczekiwaniem „kiedy wreszcie ten Jimmy stanie się Saulem”. I cóż, serial ten można porównać do jazdy samochodem. Zanim włączymy piąty bieg i na dobre się rozpędzimy, musimy zacząć od pierwszego i dopiero później przechodzić na kolejne manetki. I tym niezręcznym porównaniem zapraszam do oczekiwania na sezon szósty (i dzięki Bogu ostatni).

Choć końcówka sezonu piątego pozostawiła wiele otwartych furtek, pozostaje wierzyć, że domowa atmosfera pozwoli scenarzystom domknąć w satysfakcjonujący sposób wszystkie wątki. Bo choć Better Call Saul to serial odcieni szarości, prawie każdy z bohaterów powinien mieć swoją szansę na odkupienie.

Przeczytaj inne artykuły związane z serialem:

Better Call Saul / Zadzwoń do Saula (2015-2021)

Better Call SaulScenariusz i reżyseria: Vince Gilligan, Peter Gould
Liczba odcinków: 10 (5. sezon)
Obsada: Bob Odenkirk, Jonathan Banks, Rhea Seehorn, Michael Mando, Giancarlo Esposito, Tony Dalton

Grzegorz Ciesielski
Grzegorz Ciesielski
Amerykanista z wykształcenia, cosplayer z pasji, felietonista z przypadku. Pasjonat muzyki lat 60. i 80., miłośnik piw rzemieślniczych, kucharz amator. Gardzi kawą. Jego twórcze portfolio można zobaczyć na W Cosplay. Twitter: grzeniu_c

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama