Nie umyka mi ironia tego, że nie zdążyłam się ustatkować, a już pojawiają się remake’i i nostalgiczne kontynuacje filmów, którymi ekscytowałam się we wczesnej młodości. Krótko mówiąc, po tekście o Ghost in the Shell będę dalej udawać doświadczonego starca i napiszę o Trainspotting 2. Mam nadzieję, że wyjdzie mi tak źle jak Rentonowi i spółce.
T2 jest wierną kontynuacją filmu z 1996 roku, ale zrywa mocno z „prawdziwą” drugą częścią Trainspottingu Welsha, Porno. Jak mawia Entombet, „dziwnym nie jest”, książkowa kontynuacja jest wymagającym materiałem na film, bo opowiada o kręceniu amatorskiej produkcji dla dorosłych, z mnóstwem dialogów i prawdziwych technicznych wyzwań, co czyni ją dużo bardziej wymagającą niż Pięćdziesiąt jednakowoż twarzy. Boyle wyekstrahował z niej wątek drugoplanowy, czyli powrót Marka i nieuniknione polowanie na niego. Wielu by tu pewnie chętnie ponarzekało, że jak tak można ekranizować. Ale się nie da. W każdym razie ja nie umiem. Podczas drugiego seansu podobała mi się nawet muzyka, choć po pierwszym myślałam, że pokrytykuję. Jedyne, co zgrzytało, to polskie wersje ksywek bohaterów (nieobecne w pierwszej części, widocznie inspirowane niedawnymi tłumaczeniami książek), które przemilczę. Poza tym napisy były dobre.
Mija dwadzieścia lat, teoretycznie sporo powinno się zmienić. Faktycznie, Renton uciekł do Amsterdamu i poszedł w najnudniejszym, najzwyklejszym kierunku, jaki można sobie wyobrazić (w Porno nie jest z nim aż tak źle). Z kolei reszta chłopaków nie zaskakuje większymi zmianami: Begbie jest w więzieniu, Spud ćpa, Sick Boy prowadzi pub i szantażuje gości swojego przydomowego burdeliku dla osób o specjalnych potrzebach. Żaden z tej trójki nie ma tak naprawdę pracy, bo knajpa Simona ledwo zipie, a wymuszanie ciężko uznać za etat. Dla Welsha to ważny temat – brak zajęcia i ogromna nuda są główną motywacją wielu bohaterów jego prozy. Muszą kombinować, żeby utrzymać się na powierzchni, więc wymyślają coraz dziwniejsze i mniej legalne sposoby na zabijanie głodu i czasu.
Niepokój zbędnych ludzi, choć u Lermontowa przynajmniej zaplecze finansowe było lepsze. Porzuceni przez Marka przyjaciele co prawda żyją z dnia na dzień, ale dzięki jego ucieczce z pieniędzmi mają przynajmniej jedną wielką ideę: dopaść go i ukarać. Sick Boy i Begbie myśleli o nim obsesyjnie, aż stał się wielką niespełnioną miłością ich życia – stąd w filmie sceny pościgów (nawiązujące do finału Trainspottingu) i niedwuznaczne żarty sytuacyjne, zwłaszcza z największego macho i badassa w paczce. W T2 pojawia się także nowa postać, Veronika – współpracownica i „dziewczyna” Sick Boya. Jest kluczowa dla fabuły, ale niekoniecznie dla rozwoju relacji między bohaterami, im naprawdę wystarczy powrót „tej pi…” Rentona (nawet w recenzji nie powinno zabraknąć tego słowa-klucza).
„Jesteś uzależniony. Więc bądź uzależniony. Tylko bądź uzależniony od czegoś innego” to straszne i piękne podsumowanie idealnego przepisu na życie. O ile Mark podejmuje to wyzwanie świadomie, pozostali bohaterowie instynktownie za nim podążają (może oprócz Spuda, który pozostawał wierny narkotykom przez cały ten utracony czas). Hasło jest tak piękne, że chce się wyjść z kina wprost w objęcia jakiejkolwiek manii – niechby to nawet było obsesyjne sprzątanie. Byle się nie zastanawiać co dalej robić z życiem: nałóg popchnie cię sam. Bądź nałogowcem. Podążaj za swoją pasją. Wybierz życie… No, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Tym razem monolog Rentona podany jego najlepszym radiowym głosem jest dużo bardziej cyniczny i pozbawiony nutek nadziei niż w pierwszym filmie. Wreszcie wybrzmiał w nim cały sarkazm i brak nadziei z Trainspottingu Welsha.
T2 jest pełen nawiązań… Tak naprawdę zaczyna się tam, gdzie skończył się Trainspotting, jakby przez wszystkie te lata świat nie poszedł do przodu, a jedynie starł się i poobijał jak winyl z Lust for life. Obejrzyjcie jeden po drugim – pasują do siebie jak dwie połówki jabłka. Znajdziecie te same fatalne wizualizacje z lat 90., boyle’owskie kolory i ujęcia (choć tym razem kręcił je Anthony Dod Mantle, a nie Brian Tufano). Chłopaki zmężniały fizycznie, ale w głowie siedzą ciągle w jednym hotelowym pokoju. To także kawał dobrej gry aktorskiej. Tylko Renton jest w T2 nazywany turystą w swojej przeszłości, jednak to wspólna wycieczka, tylko już bez Tommy’ego. Żeby było odpowiednio widokówkowo, bohaterowie zobaczą zieloną Szkocję wokół Edynburga i szare zakamarki centrum. Być może dalej „it’s shite being Scottish”, ale odwiedzić Szkocję nie jest tak źle, zerknąć na nią pomiędzy ucieczkami w dawne lub nowe nałogi.
Dla mnie oglądanie T2 też było wycieczką w przeszłość, co zawsze oznacza wielkie emocje, cieszenie się na każde nawiązanie, witanie żartów i każdego kolejnego powracającego bohatera z radością zarezerwowaną dla starych przyjaciół. Czułam się jak Gary King z To już jest koniec, który wraca do swojego prowincjonalnego miasteczka, żeby przejść z kolegami słynny pub crawl, którego nie ukończyli w młodości: „Pięciu chłopaków, dwanaście pubów, pięćdziesiąt piw!” („Five guys, twelve pubs, fifty pints!”). Możliwe, że fabuła T2 wyda się zbyt prosta, a wizualizacje naiwne tym, dla których Trainspotting nie był kultowy. Trochę tak jest, że także dla twórców był turystycznym wypadem w dawny szał pracy z lat 90… Dla mnie T2 jest idealnie zrealizowany: to nie do końca to, czego się spodziewałam, ale dokładnie to, co powinnam była dostać. Oraz spora ulga, bo nie ma nic gorszego, niż spapranie sequelu pokoleniowego filmu.
Na plus:
- wyraźne powiązania wizualne (zdjęcia, kolory, wizualizacje) do Trainspottingu
- wzięta z Porno esencja
- świetna gra aktorska
- humor słowny i wizualny, czasem rozpaczliwy, ale cudny w odbiorze
- jednak dobra muzyka
Na minus:
- …
- fabuła może się wydawać zbyt prosta