Jeśli miałbym w kilku słowach opisać siedem lat śledzenia Better Call Saul, byłyby to: Absolutne Zaprzeczenie Oczekiwaniom. Od momentu ogłoszenia prequela Breaking Bad fani zachodzili w głowę nad formułą serialu o prawniku-kryminaliście. Czy będzie on znacząco odbiegał klimatem od pierwowzoru? Mamy się spodziewać komedii czy czegoś poważniejszego? Kiedy wreszcie Jimmy stanie się Saulem Goodmanem? I ile odcinków trzeba będzie czekać na pierwszy występ gościnny Waltera i Jessego?
Gdy oczekiwania zderzyły się z rzeczywistością, całkiem spora liczba widzów odpadła już na początku pierwszego sezonu, wskazując na ociągające się tempo wydarzeń i krytycznie odnosząc się do formuły przywodzącej na myśl dramat sądowy. Na wytrwałych czekała jednak nagroda, i z czasem Better Call Saul przekonało do siebie widzów gotowych na nieco inne doświadczenie niż to z Breaking Bad. Bo ci, którzy zdecydowali się kontynuować śledzenie losów Jimmy’ego, nie byli świadomi emocjonalnych przeżyć, z którymi przyjdzie im się mierzyć jeszcze tygodniami.
Uwaga – artykuł z uwagi na zakończenie serialu zawiera potężne spoilery.
S’all good, man
Breaking Bad wsławiło się wyrazistymi postaciami, lecz nie da się ukryć, że poza kilkoma wyjątkami, jak rubaszny Hank czy luzacki Jesse, większość gabinetu osobliwości Vince’a Gilligana nie wykraczała poza ramy bohaterów wyrwanych rodem z literatury pulp fiction. W Better Call Saul również nie zabraknie tych bardziej ekscentrycznych indywiduuów, z Lalo Salamancą na czele. Lecz prym wiodą tu niesamowicie wręcz ludzkie postacie.
Jak już podkreślałem w przeglądach wcześniejszych sezonów, relacja Kim i Jimmy’ego jest jednym z lepiej przedstawionych związków w kinematografii. Twórcy zamiast serwować nam jedynie te bardziej ekscytujące aspekty partnerstwa, a później małżeństwa, budują cały obraz tej relacji. Pozwalają nam przez to ukazać wszelkie niuanse pary, ucząc przez to odczytywania pozornie niewidocznych sygnałów czułości, jaka wysyła sobie ta dwójka, bez potrzeby wyrzucania z ust co minutę sztampowego „kocham cię”. Ostatnie sezony wprowadzają jednak napięcie w związku Kim i Jimmy’ego i po raz kolejny aktorzy przekazują multum emocji, nie uciekając się do przesady, do którego zdążyło przyzwyczaić nas Hollywood.
O ile w przypadku tego związku większość widzów kibicowała obu stronom, o tyle spór między Chuckiem i Jimmym miał przez dłuższy czas wyraźnego faworyta. Lecz wraz z wydarzeniami sezonu czwartego i późniejszych twórcy zdali się nam przypomnieć, że w świecie Breaking Bad nic nie jest czarno-białe, a starszy z braci McGill może mieć swoje racje i kochać swojego brata w szczery, acz niestety toksyczny sposób. Śledzenie tej dysfunkcyjnej relacji wywołało u mnie w czasie trwania serialu wiele skrajnych emocji: złość, irytację, wzruszenie, zawód.
Choć osobiście nie uczestniczyłem w podobnych rodzinnych sporach, jestem pewien, że ci, którzy byli świadkami tak skomplikowanych relacji, znajdą w rolach Jimmy’ego i Chucka analogie, które być może zmuszą do refleksji i próby zrozumienia drugiej strony – czegoś, czego tak bardzo brakowało obu McGillom. A innym pozostaje tylko delektować się aktorstwem Boba Odenkirka i Michaela McKeana. Rzadko się zdarza, by scena, w której dwójka prawników wpół śpiewa, wpół fałszuje szlagiery Abby, doprowadziła mnie do łez wzruszenia.
Better Call Saul to znacznie więcej niż tylko spin-off Breaking Bad
Współtwórca serialu, Peter Gould podkreślił przy okazji premiery ostatniego sezonu, że finałowe odcinki zmienią spojrzenie na Breaking Bad, i nie sposób się z nim nie zgodzić. To samo jednak powiedziałbym w odniesieniu do całości Better Call Saul. Scenarzyści zamiast zagrać na oczekiwaniach widzów, którzy łaknęli Walta i Jessego od pierwszych odcinków, metodycznie wprowadzali znanych wcześniej bohaterów, by ci służyli w pierwszej kolejności fabule, która przecież w głównej mierze dzieje się 4-6 lat przed pierwszą wizytą Walta u onkologa.
Wreszcie dowiadujemy się nieco więcej o Hectorze Salamance i Gusie Fringu, nie pozbawiając jednocześnie w całości aury tajemniczości tego drugiego (czego nie można powiedzieć o losach Jessiego po Breaking Bad dzięki El Camino…). Podobnie sytuacja ma się w przypadku Mike’a Ermenthrauta, za którym średnio przepadałem w Breaking Bad, za to Better Call Saul pozwoliło mi lepiej zrozumieć jego filozofię i motywacje, dostrzec jego tragizm i to, jak nadal ciążą na nim decyzje z przeszłości. Słowa uznania należą się również Lalo i Nacho „narodzonym” z losowej kwestii Saula (gdy Walter i Jesse przekonywali go do współpracy w BB), którzy dodali nieco kolorytu gangsterskiej obsadzie serialu.
Pierwszy, zawsze czarujący i sprawiający wrażenie osoby, którą aż by się chciało lepiej poznać, pod fasadą kryje oblicze typowego Salamanki, który po trupach dojdzie do celu, nie zważając na dylematy moralne. Nacho z kolei reprezentuje drugi koniec tego spektrum. Z początku jawiący się jako jeden z wielu karków Tuco, wraz z postępem fabuły okazuje się być człowiekiem, który naprawdę chce zadbać o swoich bliskich i za wszelką cenę próbuje opuścić przestępczą „grę”.
Kim Wexler również gra pierwsze skrzypce
Prawdziwie sprzeczna z oczekiwaniami była natomiast kreacja (i nie bójmy się tego przyznać) drugiej głównej bohaterki serialu – Kim Wexler. Od początku pani prawnik jawiła się jako postać ambitniejsza od większości kobiecych ról w Breaking Bad. Nie była wyłącznie „mięsem” dla Jimmy’ego i pomimo bezwzględnej miłości do swojego męża, na pierwszym miejscu zawsze stawiała osobistą niezależność oraz zdolność do podejmowania własnych decyzji. Zastanawiające więc było co skłaniało Kim do kontynuowania relacji z Jimmym, który sukcesywnie przekraczał kolejne granice moralne i prawne.
Ostatni sezon przedstawił nam ją z dość niespodziewanej strony, która w ogólnym rozrachunku pozostała spójna sylwetce postaci. Kim, podobnie jak Jimmy, miała słabość do mniej uczciwych praktyk i choć wcześniej zdawała się po prostu przymykać oko na występki Saula, ostatecznie ona sama stała się głównym inicjatorem wielu oszustw, które skończyły się tragicznie dla jednego z ich bliskich znajomych. Czyni to tę piękną relację na swój sposób toksyczną, gdyż stymulowała ona najgorsze cechy tej dwójki, paradoksalnie zbliżając ich jeszcze bardziej do siebie.
I wreszcie Jimmy, nasz „szlachetny” Jimmy. Po zakończeniu ostatniego sezonu Breaking Bad i ogłoszeniu Better Call Saul raczej nikt się nie spodziewał, że Vince Gilligan przygotuje nam niezbyt angażujący intelektualnie sitcom pełen wygłupów w wykonaniu prawnika bez skrupułów. Oczekiwania przybierały raczej formę dramatu z pewną dozą humoru, w końcu tym właśnie był Saul Goodman – comic reliefem, jak to mówią Jankesi. Ostateczne nie zabrakło luźniejszych scen, ale nic nie przygotowało widzów na całościowy obraz historii Jimmy’ego McGilla.
Bo jest ona historią tragiczną, przepełnioną złymi wyborami, brakiem zrozumienia, choć znalazła się w niej też odrobina miejsca na miłość i empatię. Chuck chełpił się, że to on znał najlepiej swojego brata, i trudno mu nie przyznać racji, ale z posiadaną wiedzą nie zrobił absolutnie nic. Wręcz przeciwnie, jedynie utwierdzał brata w swojej małostkowości, co sprowadziło Jimmy’ego na złą drogę.
Jimmy McGill vel Saul Goodman to postać prawdziwie wielowarstwowa
Jednocześnie Jimmy, jako dorosła osoba, nie może być zwolniony z poniesienia konsekwencji swoich czynów. Na przestrzeni serii krzywdził wielu niewinnych ludzi, okłamywał najbliższe osoby, lecz najwięcej szkód wyrządził samemu sobie. Jest to stwierdzenie dość sztampowe w dzisiejszych czasach, ale Jimmy po prostu bardzo potrzebował dobrej terapii. Już od dzieciństwa brakowało mu dobrego wzoru do naśladowania, a gdy zdawało mu się, że znalazł obiekt idealny – swojego brata, ten go zawiódł.
Gdy Chuck odszedł, Jimmy nigdy nie zmierzył się ze swoimi emocjami, a zamiast tego budował wokół siebie twierdzę z kolorowych garniturów, złotych ornamentów i pozbawionego treści kodeksu moralnego. O ile można debatować na temat tego, czy Heisenberg był prawdziwym obliczem Waltera White’a (można by rzec – jego ostateczną formą), Saul Goodman nigdy nie miał być ewolucją Jimmy’ego McGilla, lecz skorupą, w której złamany, samotny Jimmy może się skryć i egzystować w zewnętrznym świecie.
Czy tego spodziewaliśmy się po wesołkowatym prawniku ludzi winnych? Z pewnością nie. Ale czy to powód do narzekań? Największą z niespodzianek jest jednak ta, że w momencie pisania tego tekstu, czyli 4 dni po premierze finału, nadal zastanawiam się, czy Better Call Saul przewyższa Breaking Bad. I chyba zdecyduję się na bezpieczną odpowiedź: jest to serial rewelacyjny, ale na swój własny sposób. Nie mam zamiaru odbierać królowi tego, co królewskie, więc niech Better Call Saul zostanie władcą swojego gatunku.
Better Call Saul – serial, który na stałe zapisze się w historii
O Better Call Saul mógłbym napisać jeszcze wiele dobrych rzeczy, chociażby że zmienił nieco moje spojrzenie na binge-watching albo o tym, jak precyzyjnie twórcy rozmieszczali wskazówki fabularne, zapowiadając przyszłe wydarzenia lub jak skrzętnie manipulowali wyobraźnią widzów w zapowiedziach ostatnich odcinków. Jeśli natomiast chodzi o stronę wizualną – znak rozpoznawczy Vince’a Gilligana, na pewno znajdziecie dziesiątki filmów na YouTube twórców lepiej zorientowanych w takich niuansach.
Jest jeszcze jedna myśl, którą chciałbym się podzielić. Mimo że Better Call Saul nie stroni od goryczy i widowisko jest momentami bardzo wyczerpujące emocjonalnie, Peter Gould nie postawił na tragizm absolutny. Nie zdradzając zbyt dużo z zakończenia, cieszy mnie, że poprowadzone jest ono na przekór trendom kinematografii. W obecnej, dość pesymistycznej rzeczywistości brakuje nam produkcji, które nie byłyby ani zbyt cukierkowo przerysowane, ani takich, które zatracając się w swoim fatalistycznym cynizmie, nie oferują żadnej refleksji poza „wszystko jest do dupy”.
Konkluzja historii Jimmy’ego, chociaż gorzka w swoim naturalizmie, nie jest pozbawiona nadziei i odrobiny zdrowego optymizmu. Jeśli prawnik z kryminalną przeszłością może sobie na nie pozwolić, to czemu my nie?
Better Call Saul - Zadzwoń do Saula (2015-2022)
Scenariusz i reżyseria: Vince Gilligan, Peter Gould Liczba odcinków: 63 (6 sezonów) Obsada: Bob Odenkirk, Rhea Seehorn, Jonathan Banks, Michael Mando, Giancarlo Esposito, Tony Dalton