Mężczyzna, który gonił swój cień, czyli nieudana pogoń Lagercrantza za Larssonem

Cieszyłyśmy się na nową część Millenium, chociaż po poprzedniej książce chyba żadna z nas nie miała złudzeń, że dostaniemy coś na miarę oryginału. Może w jego stylu, z bohaterami mającymi ciągle tamte osobowości: buntowniczą, skuteczną w działaniu Lisbeth i inteligentnym, kochającym życie Blomkvistem. Oczywiście szykowałyśmy się też na pełen akcji kryminał, równościową, pogłębioną narrację, może jakiś romans (czytaj: te sceny). Wszystko to, co sprawiło, że trylogia stała się bestsellerem, a nie książką kojarzoną tylko dzięki Krytyce Politycznej. A tymczasem…

Magda Żelazowska-Sobczyk: Byłam nastawiona na książkę w stylu Larssona. Skoro ktoś się już podejmuje napisania kontynuacji jakiegoś dzieła, to w moim rozumieniu styl powinien odpowiadać oryginałowi, może nie całkowicie, ale w większej części. Niestety trochę się zawiodłam. To nie jest książka na miarę Larssona. Przez około 200 stron zastanawiałam się, czy akcja się w ogóle kiedyś rozwinie.

Później było trochę lepiej, chociaż brakowało tego dreszczyku i oczekiwania na coś nieznanego, nieprzewidywalnego, niestandardowego. Tego czegoś zdecydowanie zabrakło – tej iskierki.

Agnieszka Czoska: Zgadzam się. To nie jest Larsson, ani nawet pastisz czy tribute – bardziej fanfik z Lisbeth i Blomkvistem. Od początku przeszkadzał mi sposób, w jaki odzywa się Salander – nie tak ją zapamiętałam. Nie wydaje mi się, żeby była z niej taka mistrzyni ciętej riposty jak u Lagerkranza. Nie wydaje mi się też, że powinna mówić „najpierw jednak zaprowadzisz mnie do komputera z dostępem do sieci”. „Sieci”, zamiast „internetu” czy „netu”. Ale od razu przyznam się, że prawie nie pamiętam szczegółów jego poprzedniej książki… Pamiętam jednak, że mnie tak nie irytowała.

Chyba nie byłam jakoś strasznie nastawiona na akcję, której z resztą w początkowych, więziennych scenach trochę było… Ale samo to, że Lisbeth jest w więzieniu i jej to pasuje – lasce, która potrafiła zniknąć jak kamfora po drugim tomie Millenium, nienawidziła więzów, miała za sobą traumę przez tego całego dupka Teleboriana… Wydaje mi się to zupełnie niezgodne z psychologią postaci. Zdarzają się też rzeczy kompletnie idiotyczne, Lisbeth została na przykład opisana (przez Blomkvista), jako osoba, która „brała życie takie, jakim jest”. Lisbeth Salander, dziewczyna z tatuażem, jako „buddyjska święta” czy inne tego typu kuriozum!

Mężczyzna, który gonił swój cień - recenzja

M: Najbardziej irytujące jest to, że książka ma bardzo dobrą reklamę pod marką Larssona. Nie jestem pewna, czy samo Millenium miało taki dobry oddźwięk. Pamiętam, że trylogią zaczytywało, i dalej zaczytuje się wielu ludzi. Larsson zdobył serca milionów czytelników, dzięki czemu zyskał ogromne grono fanów. Ja też dokładnie nie pamiętam tego, co było w poprzedniej książce Lagerkranza, za to doskonale utkwiło mi w pamięci o czym pisał w swojej trylogii Larsson. To chyba też o czymś świadczy. Larsson wyrobił „markę”, pod którą teraz promuje się Lagerkranz. Chociaż, o ile dobrze pamiętam, poprzednia jego książka była lepsza niż ta. Co do Lisbeth, brakuje mi trochę podkreślenia jej charakteru. W większości odmawia ona odpowiedzi lub współpracy. Tak jakby była trochę zepchnięta na drugi plan. Ale w takim razie kto jest na pierwszym? Nikomu nieznajomy Leo?

Zdecydowanie więzienie nie pasuje do Lisbeth. To tak jakby niedźwiedzia polarnego wysłać do ciepłych krajów. Dla mnie postać Salander jest zbyt łagodna, wręcz potulna. Brak mi tego jej pazura, przebiegłości, buntu. Czego nie brak współwięźniarce Benito. To ona w więzieniu odgrywa pierwsze skrzypce, ona dyktuje warunki. Co z tego, że Lisbeth trochę ją poturbowała. Nie wydaje mi się, żeby to powinno określać przejęcie władzy w więzieniu. A jeśli powinno, to jest bardzo kiepsko przedstawione.

A: U Larssona było dwoje głównych bohaterów, Lisbeth i Mikael. Poza tym Erika była ważną postacią, Palmgren, w pierwszym tomie rodzina Vangerów… Tu też jest kilka istotnych postaci, ale nie masz poczucia, że wiesz, kto, dlaczego i kiedy jest głównym bohaterem. A Benito i źli Bengalczycy są po prostu źli i paskudni… Bez jakiegokolwiek portretu psychologicznego. Jakieś to wszystko pozszywane grubymi nićmi, taki kryminał-Frankenstein: tu Islam, tam równouprawnienie, gdzie indziej eksperymenty na bliźniętach…

M: Mam wrażenie, że oprócz kilku ważniejszych postaci są też takie, które wzięły się znikąd – Faria, biedna młoda kobieta skrzywdzona przez braci tyranów? Co to za wątek?

A: Najgorsze, że historia Farii mogłaby, i powinna, być ważna, wzruszać nas i uczyć czegoś o świecie. A Lagerkranz podaje go w taki sposób, że czujesz się naciągana na współczucie, do tego nie bardzo wiadomo, po co. Larsson zawsze pokazywał nie tyle złych ludzi, co system – źle skonstruowany, pozwalający na przemoc wobec biednych, ale jednak stanowiący całość. Tu wątki Farii, bliźniaków i Benito łączą się ze sobą trochę na siłę, przypadkowo. Nic ci nie mówią o świecie.

M: No właśnie nie za bardzo można się połapać, co jest wątkiem przewodnim: Islam, genetyka czy jednak coś innego? Może i tu został pokazany źle funkcjonujący system – podłe eksperymenty na bliźniętach. Jednak wątek ten powinien zostać bardziej uwypuklony, podkreślony, rozwinięty. A trochę skrył się za innymi tematami pobocznymi.

A: Niedawno byłam na nowym filmie Ozona, Podwójnym kochanku. I trochę jest tak, że Lagerkranz i Ozon pokazują bliźniactwo szalenie stereotypowo i szmirowato, jako coś tajemniczego, fascynującego, czym uwielbiają się zadziwiać jedynacy i źli naukowcy. Naprawdę, ani niczego tymi narracjami nie wnoszą do sztuki, ani nie pokazują nam nowych, nieznanych zjawisk.

M: Temat bliźniąt ostatnio nie jest mi obcy. Gdy zaczął się pojawiać ten wątek w książce, byłam zaciekawiona. Czytałam nawet fragmenty na głos. Później jednak pomyślałam, że w sumie nie jest to takie odkrywcze i interesujące. Trochę informacji naukowych, o tym jak tworzą się bliźnięta. A później bełkot psychologiczny. Może nie mam dużego doświadczenia w tej kwestii, ale nie generalizujmy – nie wszystkie bliźnięta jednojajowe muszą być jednakowe, czy to fizycznie, czy z charakteru. Może te lustrzane tak (pierwszy raz spotkałam się z tym terminem), ale jednak trochę się autor zagalopował.

A: U Ozona też jest wielka fascynacja lustrzanością. Trochę jak z tą innoskrętną witaminą C, która ma być lekiem na wszystko.

M: Jeśli o narracji mowa, wspomnę o dialogach. Brakuje mi ciętego języka, mądrych rozmów, a dodatkowo tej „ukrytej” korespondencji pomiędzy Salander i Blomkvistem. Brak także relacji Blomkvista z Eriką. Prawie jej nie ma, a Erika jest trochę na marginesie. Jakby zepchnięta na bok przez całą książkę, by nagle na jej końcu się pojawić.

A: W ogóle brak jakiejś komunikacji między nimi. Albo rozpadu tej więzi – czemu nie, w życiu bywa różnie, ich drogi mogłyby się rozejść. W tej książce jest między nimi wielkie nic, ewentualnie praca, którą Blomkvist wykonuje źle, narażając siebie i swoich informatorów – w oryginalnym Millenium wydawał się jednak rozsądniejszy. Ja też cały czas czekałam na Erikę, a ona pojawia się raz, jako kuguar w szpilkach…

Mężczyzna, który gonił swój cień - recenzja

M: Książka trochę mi przypomina serial o klonach (bardzo fajny swoją drogą) – Orphan Black. Tam też jest dużo aspektów genetycznych, jednak trochę bardziej surrealistycznych. Jednakże w serialu wszystko ma sens, a nie jest przedstawione tak kompletnie bez kontekstu.

A: Słyszałam o Orphan Black… Mieszanie nauki z surrealizmem może wypadać ciekawie. Weźmy Utopię, która antyszczepionkowość eksploruje aż do granic – ale trzeba to robić umiejętnie, żeby było wiarygodne.

M: Rzeczywiście, nie ma tu tego rozsądku, tej tajemnicy, która cechowała styl Larssona. Wszystko jest podane jak na tacy. Czytelnik nie jest zbyt zaskoczony, od razu może odgadnąć, jaka relacja łączy Leo i Dana. Takich momentów jest więcej.

A: I to byłoby ok, gdyby nie chodziło tylko o rozwikłanie zagadki, ale jeszcze kwestie społeczne – jak u Larssona. Ale tym razem źli naukowcy są za bardzo karykaturalni i zwyczajnie głupi, żeby wywołać u czytelnika oburzenie czy refleksję.

M: Są źli, ale nie okrutni. Cały ten eksperyment (na ludziach, co już powinno wzbudzić oburzenie), przyprawia czytelnika o delikatny grymas. Brakuje tego okrucieństwa, bestialstwa, zwierzęcości, którą cechował się np. Zalachenko. Tu nie ma co szokować. Może jedynie dziwić. A przecież rozdzielanie z premedytacją rodzeństwa, tym bardziej bliźniąt, nie jest etyczne, jest okrutne.

A: No niby jest brutalność, ale masz rację – ani nie oburza, ani cię nie boli. Dzieje się z nagła i bez sensu: jak morderstwo, o którym opowiada Dan/Leo. Moim zdaniem Lagerkranz przeszarżował i wyszła mu kiczowata, niewiarygodna książka. Bez jakiejkolwiek głębi.

M: Pamiętam z pierwszej części sceny z młodości Lisbeth, to jak była krzywdzona. Aż mi się niedobrze robiło. A tu? Taka bajeczka o niczym.

A: Dokładnie. O ile nie żałowałam czasu spędzonego z pierwszą książką Lagerkranza o Salander, to tę skończyłam z recenzenckiego obowiązku.

M: Podpisuję się pod tym w 100%. Odchodząc trochę od narzekania, chciałabym poznać twoje zdanie na temat nierówności społecznej – chodzi mi tu o relacje Dana i Leo. Czy Dan ma prawo być zły na Leo z powodu ich nierówności klasowej (czy aż klasowej?), materialnej? Czy to Leo jest winny temu, jakie dzieciństwo miał Dan?

A: Nie ma prawa żądać wyrównania od Leo, ale ma prawo być zły i wyrażać swoją złość i rozżalenie – to jest jego emocjonalna rzeczywistość, nie do zanegowania przez fakty czy współczucie brata. Larsson zrobiłby z tego rozważanie na temat różnic w percepcji świata w zależności od tego, czy miało się bezpieczeństwo finansowe, czy nie – to mogłoby być naprawdę ważne i angażujące emocjonalnie. A Lagerkrazn zaproponował jakiś niespójny kicz…

M: Tu wyszło jednak trochę sztucznie. Leo próbuje mu wynagrodzić te krzywdy, a Dan unosi się honorem, jest wręcz wzburzony.

A: A potem się okazuje (tu uwaga, spojler), że wszystko się dobrze kończy, bo się kochają… Te „nieprzewidywalne” zwroty akcji strasznie mnie męczyły.

M: Dokładnie, „nieprzewidywalne”. Mam wrażenie, że w całym tym bałaganie tylko Palmgren pozostał sobą.

A: Poza tym, jak na lewacką książkę sporo rzeczy jest tam nie tak – o Annice pisze się „adwokat”, a nie „adwokatka”. Tłumaczenie albo oryginał są takie sobie językowo. Z kolei rozważania o emigrantach z krajów muzułmańskich i Romach są płaskie i naiwne.

M: No właśnie, to rozważanie o Romach wzięło się z niczego. Nawet do końca nie wiadomo, do czego miało nas zaprowadzić. Do omawiania nierówności społecznych?

A: Co gorsza, w jednym miejscu mówi się o „katastrofie z uchodźcami w Europie” – podczas gdy prawdziwy Blomkvist (bo to rozważanie w jego rozdziale) wiedziałby, że prawdziwa katastrofa jest w obozach dla uchodźców w Afryce.

M: Zdecydowanie, jeśli traktować książkę jako kontynuację serii – jest niespójna i nie dorównuje Larssonowi. Jeśli jednak oceniać ją jako odrębną historię – da się przełknąć, nie trzeba się tylko nad nią za bardzo zastanawiać. Ale po co czytać książki, które nie prowadzą do refleksji?

A: Żeby napisać recenzję, nie widzę innego powodu. Ozon w Podwójnym kochanku, przynajmniej gra z konwencjami, szmirowatość tego filmu da się wziąć w nawias, potraktować jako komentarz o thrillerach jako gatunku. Ten film może się podobać lub nie, ale nie jest kompletnie pusty i naiwnie szokujący. U Lagerkranza nawet tego nie ma – kicz ma wzruszać.

M: A czy jest coś, za co pochwaliłabyś tę książkę?

A: Za postać Khalila, teoretycznie uprzywilejowanego w systemie patriarchalnym i maczystowskim, a tak naprawdę jego ofiarę. I tu rozwiązanie wątku nawet mnie zaskoczyło. A ty?

M: Ja chyba za przedstawienie postaci Palmgrena, który pozornie spokojny, o dobrym sercu, schorowany, walczył zawzięcie do samego końca.

Redakcja
Redakcja
Ten artykuł został napisany wspólnymi siłami lub jest to artykuł gościnny.

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama