Nie tylko kiszone ogórki, czyli o trzecim sezonie Ricka i Morty’ego

Ostatnie wydarzenia w popkulturowym światku nie stawiają fandomu Ricka i Morty’ego w dobrym świetle. Nagonka na scenarzystki trzeciego sezonu, tłumy ludzi demolujące punkty McDonald’s w celu zdobycia wznowionego sosu seczuańskiego,  w końcu krążąca po internecie pasta obrazująca poczucie wyższości co niektórych miłośników serialu – wszystko to nie wpływa korzystnie na PR serialu Justina Roilanda i Dana Harmona. Nagły wzrost popularności wiąże się z dynamicznym rozwojem fanbazy i najczęściej za reprezentatywną grupę są uważani ci najgłośniejsi. Już niedługo, gdy ktoś wspomni o Ricku i Mortym, będzie miał przed oczami obraz dzieciaka, który na widok kiszonego ogóra wrzeszczy „PICKLE RIIIICK”.

Jednak żarty i wywodzące się z nich lepszej lub gorszej jakości memy to tylko najbardziej widoczny element tego rewolucyjnego serialu, który w tej chwili ustępuje jedynie BoJackowi Horsemanowi (choć i tu znajdą się osoby, które twierdzą inaczej). Pierwszy sezon był dobry, drugi jeszcze lepszy i spokojnie mogę powiedzieć, że najnowsza seria kontynuuje ten trend. Nie obyło się jednak bez zgrzytów.

Rick i Morty - sezon trzeci - recenzja

Choćbym próbował z całych sił, nie uda mi się uniknąć spoilerów w tym krótkim przeglądzie trzeciego sezonu. W przeciwieństwie do dwóch pozostałych, nowe odcinki spina klamra w postaci wątku rozwodu Beth i Jerry’ego. W anty-prima aprilisowym żarcie, jakim było wyemitowanie pierwszego kwietnia nowego odcinka bez żadnej zapowiedzi, Rick wydostaje się z więzienia, doprowadza do ruiny Galaktyczną Federację i morduje całe Konsylium Ricków. W typowy dla siebie bezduszny sposób pozbywa się Jerry’ego z domu, zmuszając go do zamieszkania w obskurnym hotelu. Dwójka Sanchezów ignoruje Summer i Morty’ego, skazując ich na samotne zmierzenie się z rozpadem rodziny. Nastolatka postanawia zamieszkać w postapokaliptycznej rzeczywistości rządzonej prawem krwi, natomiast niestabilny emocjonalnie chłopak wyżywa się na inspirowanej Kopułą Gromu arenie gladiatorów. A to dopiero pierwszy z dziesięciu odcinków tego sezonu. W kolejnych Rick zamieni się w korniszona, Jerry odnajdzie miłość w telepatce z innej galaktyki, Beth zmierzy się z nieeksplorowanymi wcześniej wydarzeniami z dzieciństwa, a młodsze pokolenie Smithów, niczym towarzysze Doktora z brytyjskiego klasyka, posłużą nam za everymanów ułatwiających nam podążanie za tokiem myślenia niezrównoważonego naukowca-alkoholika.

Nowa struktura sezonu pozwoliła scenarzystom skupić się bardziej na tworzeniu wciągającej fabuły, aniżeli eksploatowaniu sprawdzonej, ale trochę już wymęczonej formuły składającej się na przygodę Ricka i Morty’ego z wątkiem rodzinnym w tle. Tym razem losy bohaterów zazębiają się, nawet jeśli znajdują się oni na zupełnie innych krańcach multiwersum. Wzorowym tego przykładem jest uwielbiany przez fanów odcinek Pickle Rick, który zapowiadał się na epizod jednego żartu, lecz w efekcie otrzymaliśmy nie tylko satyrę na środowisko psychologów, ale również prezentację więzi Beth i Ricka, obrazującą podobieństwo ich zachowań, mimo skrajnie różnych sytuacji.

Zaprzeczając „wielkiej improwizacji” naukowca z początku sezonu, Jerry zaznacza swoją obecność wielokrotnie, a odcinki z jego udziałem pozostają najlepszymi z całej oferty. Popkultura nieśmiało dokonywała podejść do niezdarnych postaci męskich – co jednak wyróżnia niedoszłego marketingowca, to fakt, że w przeciwieństwie do chociażby Homera Simpsona, Jerry nie jest karykaturalnie głupim, a jedynie przeciętnym, niczym niewyróżniającym się facetem, otoczonym przez ludzi bystrzejszych i odważniejszych od niego. I choć nie przeszedł takiej ewolucji, na jaką zasłużył, zakładam, że twórcy mają jeszcze wiele do zaoferowania w kolejnych sezonach.

Rick i Morty - sezon trzeci - recenzja

No właśnie, kolejne sezony – czy na pewno chcemy ich dziewięć, jak wspomniał w pierwszym odcinku Rick? Nie byłbym tego pewien. I z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że nie chcą tego również Roiland ani Harmon. Przy wysiłku, jaki twórcy wkładają w każdy odcinek oraz presji fanów – zarówno normalnych, jak i tych, którzy przeliczają swoje IQ po każdym obejrzanym sezonie – nie chciałbym więcej niż dwóch nowych serii Ricka i Morty’ego. 20 odcinków to dobra liczba do zamknięcia tego wyjątkowego serialu, a każdy następny zbliżałby do sytuacji, z jaką muszą zmierzyć się Family Guy (16. sezon) i South Park (21. sezon). Panowie Parker i Stone są jeszcze w na tyle komfortowej sytuacji, że rzeczywistość polityczna czy przemiany społeczne same piszą scenariusze nowych odcinków. Rick i Morty potrafią natomiast być samowystarczalni w swoim humorze i zamiast sięgać do polityki, telewizji czy Internetu, motorem napędowym ich historii są dzieła XIX i XX-wiecznych filozofów oraz oczywiście pełna szalonych pomysłów głowa Justina Roilanda. Ale jak pokazał ostatni odcinek, również kreatywni twórcy mają swój limit produktywności. Pozostaje tylko liczyć, że termin, jaki wyznaczyli sobie twórcy, czyli 4 grudnia 2018, pozwoli takiemu perfekcjoniście jak Harmon zrealizować swoją wizję w zadowalający sposób.

Grzegorz Ciesielski
Grzegorz Ciesielski
Amerykanista z wykształcenia, cosplayer z pasji, felietonista z przypadku. Pasjonat muzyki lat 60. i 80., miłośnik piw rzemieślniczych, kucharz amator. Gardzi kawą. Jego twórcze portfolio można zobaczyć na W Cosplay. Twitter: grzeniu_c

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama