O nierównej walce z depresją – recenzja Indygo

Dość zastanawiające jest to, że temat tak nieprzyjemny jak depresja, jest ostatnio mocno rozchwytywany w kulturze popularnej. Niestety, poważne próby zmierzenia się z tym problemem toną w morzu klipów i poradników autorstwa osób, według których depresja przemija szybciej od przeziębienia, a lekarstwem mają być frazesy pokroju „wszystko będzie dobrze” czy „nie bądź samolubny, inni mają gorzej”. Developerzy z Pigmentum Game Studio stwierdzili, że najlepszym sposobem na przedstawienie problemu osób cierpiących na depresję będzie wcielenie się w jedną z nich, przynajmniej na kilkadziesiąt minut. Oferuje to ich debiutancka pozycja Indygo, gra przygodowa, która przestrzega nas przed konsekwencjami każdego działania podjętego w trakcie rozgrywki. Po kilkukrotnym ukończeniu gry ciężko właściwie jest mi określić ten produkt mianem „gry”, lecz jestem w pełni świadom, że twórcom zależało na czymś więcej, niż stworzeniu przyjemnego pożeracza wolnego czasu.

Pierwszym plusem pozycji jest z pewnością jej wielojęzyczność. Poza pełną wersją polską i angielską, Indygo przetłumaczono również na 5 innych popularnych języków, co pozwoli projektowi zdobyć większą popularność na zagranicznych rynkach. Do rzeczy jednak. Wcielamy się w postać malarza, którego depresja uwięziła w czterech ścianach jego pracowni. Wbrew oczekiwaniom izolacja nie przynosi ulgi, a jedynie bardziej pogrąża protagonistę, który w momencie rozpoczęcia rozgrywki odmawia opuszczenia pokoju. W meandry fabuły wprowadzają nas kartki z dziennika bohatera, zarysowujące jego stan psychiczny, jak i zadania, z którymi będziemy musieli się mierzyć każdego dnia. Czasami dostaniemy również list od partnerki lub psychologa, na który będziemy musieli odpowiedzieć. W zależności od naszych ruchów w bieżącym i poprzednich dniach, pula odpowiedzi będzie ograniczona do jednego z czterech dostępnych akapitów.

Indygo - recenzja gry | arytmia.eu

Konsekwencje naszych czynów będą wpływać zarówno na treść pamiętnika naszego bohatera, jak i relacje z listowymi „rozmówcami”. Nasze wybory rzutują na dostępne odpowiedzi w korespondencji. Często okaże się, że najrozsądniejsza opcja została zablokowana, ponieważ dzień wcześniej podjęliśmy mniej rozsądną decyzję. Ukończenie gry za pierwszym razem zajęło mi nieco ponad godzinę, a ponieważ poznałem już większość elementów fabularnych, każde następne podejście trwało krócej. W sumie gra oferuje siedem zakończeń, co jest imponującą liczbą, biorąc pod uwagę, że twórcy, ze względu na powagę tematu, odpuścili sobie absurdalne, łamiące czwartą ścianę zakończenia rodem z serii Silent Hill.

Wzbraniałem się przed nazwaniem Indygo grą, gdyż nie znalazłem tu zbyt wiele elementów związanych stricte z gameplayem. Od czasu do czasu pobawimy się w znajdowanie przedmiotów czy rozwiązywanie prostych zagadek, łatwych nawet dla osób, które tak jak ja zwykle przechodzą przygodówki z solucją na kolanach. Indygo bliżej do książki paragrafowej – głównym trzonem rozgrywki jest czytanie kartek z pamiętnika i podejmowanie mniej lub bardziej oczywistych decyzji. Nie miałem zapędów sadystycznych i postanowiłem wyleczyć bohatera, jednak ku mojemu zaskoczeniu, wybory pozornie najsłuszniejsze poskutkowały neutralnym rozwiązaniem fabuły. Podobnie za drugim podejściem. Dobrze więc, że osiągnięcie moralnego zwycięstwa nie ogranicza się tylko i wyłącznie do wyborów oczywistych, pokroju zduszenia chęci na papierosa czy podjęcia się terapii antydepresantami.

Indygo - recenzja gry | arytmia.eu

Jak widać, jest to dość specyficzny produkt i nie każdemu mogą przypaść do gustu tematyka, szczątkowy gameplay, czy w końcu czas rozgrywki wynoszący 1-3 godzin, w zależności, czy zechce nam się odkrywać wszystkie zakończenia. Nie można odmówić grze unikalnej, ręcznie rysowanej oprawy graficznej i nastrojowej ścieżki audio. Autorzy przygotowali również krótką notatkę dotyczącą depresji do odczytania w menu głównym. Takie decyzje deweloperów utrzymują mnie w przekonaniu, że przy tworzeniu Indygo głównym celem nie było zarobienie gór forsy, a zobrazowanie powszechnego zjawiska w interaktywnej formie, przy wykorzystaniu przewagi tego medium nad książkami i filmami. I w tej roli projekt polskiego studia zdecydowanie się sprawdza.

Grzegorz Ciesielski
Grzegorz Ciesielski
Amerykanista z wykształcenia, cosplayer z pasji, felietonista z przypadku. Pasjonat muzyki lat 60. i 80., miłośnik piw rzemieślniczych, kucharz amator. Gardzi kawą. Jego twórcze portfolio można zobaczyć na W Cosplay. Twitter: grzeniu_c

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama