Jeszcze niedawno zachwycaliśmy się malarskim kunsztem rodzimego Twojego Vincenta, a francuski reżyser Julian Schnabel, który lata temu oczarował Motylem i skafandrem, wyreżyserował kolejny film biograficzny o Vincencie van Goghu. W porównaniu do tego pierwszego, gdzie koleje losu bohatera poznawaliśmy dzięki osobom, które uwiecznił na obrazach, w drugim mamy do czynienia z klasyczną narracją, próbującą ukazać w subiektywny sposób jego tok myślenia. Oba skupiały się jednak na najważniejszym dla malarza okresie twórczości. Czy mamy więc powtórkę z rozrywki?
Van Gogh, rozczarowany i zmęczony artystycznym Paryżem, za radą Paula Gauguina przenosi się na południe Francji, do miasteczka Arles. Zachwycony tamtejszymi widokami tworzy obrazy w poczuciu pełnej wolności, stale spotykając się jednak z niezrozumieniem miejscowych, uważających jego sztukę za nieestetyczną, żeby nie powiedzieć paskudną. Pomimo krytyki Vincent zamierza trzymać się zasad tworzenia, które sam sobie ustanowił. Z tego też powodu do van Gogha przez lata zdążyła przylgnąć etykieta tragicznego i niezrozumiałego romantyka, która przejawiała się we wszystkich dotychczas poświęconych mu filmach.
Choć takiego podejścia tu również nie brakuje, reżyser nie boi się oprócz tego ukazywać jego problemów z psychiką i trudności w nawiązywaniu kontaktów międzyludzkich, które skutkowały coraz większym zniechęceniem mieszkańców Arles, a także pobytem malarza w szpitalu psychiatrycznym. Twórca nie stara się przy tym go demitologizować, ale raczej ukazać jako człowieka z całym spektrum przeróżnych słabości.
Bohater z biegiem czasu zaczyna coraz bardziej pogrążać się w paranoi wynikającej z braku wsparcia i strachu przez samotnością, a jednocześnie nie potrafi poradzić sobie ze zbyt dużą uwagą skupioną na nim. Idealnie odzwierciedla to w swojej roli Willem Dafoe, u którego widać pełną natchnienia pasję tworzenia, a jednocześnie niepokój, gdy zaczynają otaczać go ludzie. Dzięki temu jeszcze lepiej rozumiemy chęć ucieczki Van Gogha przed światem w malarstwo.
Reżyser, podobnie jak w Motylu, często korzysta z perspektywy pierwszoosobowej, budując nastrój zdjęciami doskonale uchwycającymi światło i kolory prowincji czy ciasnotę i szarość Paryża. Jest w tym ogromna zasługa operatora Benoîta Delhomma. Czasem, gdy podobnie jak Vincent czujemy zachwyt nad otaczającym nas pięknem, jesteśmy z tego poczucia nagle wyrywani. Wiemy przez to, że jest on człowiekiem pełnym sprzeczności, który najchętniej zostałby pozostawiony sam sobie, a jednocześnie tak bardzo potrzebuje wsparcia i miłości.
Obsada drugoplanowa również jest niczego sobie, choć pojawiają się oni na dość krótko. Interesującą kreację tworzy Oscar Isaac jako Gauguin, który chce być dla Vincenta przyjacielem, ale jednocześnie nie potrafi znaleźć z nim porozumienia co do doboru technik malarskich. Bardzo dobry epizod ma także ukazany w zwiastunie Mads Mikkelsen jako ksiądz mający ocenić poczytalność Vincenta. Reżyser nie pominął przy tym nieco topornego w przypadku historii prawdziwych zagrania, gdzie główny bohater snuje nadzieje, że być może w przyszłości ktoś zdoła go docenić i rozmyśla, czy może nie urodził się w nieodpowiednich czasach. Ale patrząc z perspektywy wielu lat na innowacyjność jego sztuki, można uznać, że nawet w innych czasach spotkałby go zbliżony los, a on sam podobnie musiałby zmagać się z własnymi demonami.
Wracając do kwestii poruszonej na początku, choć między dwoma filmami można znaleźć nieco podobieństw, to w gruncie rzeczy stanowią one zupełnie inne podejścia wobec losów artysty. Mimo że rozgrywają się w tym samym okresie, podchodzą do tematu inaczej, jednocześnie oddając mu swoisty hołd. Choć malował to, co widział, obrazy van Gogha stanowiły odzwierciedlenie jego umysłu i perspektywy. Malował szybko i pewnie, kształtując warstwy farb niczym rzeźby.
U bram wieczności (2018)
Reżyseria: Julian Schnabel
Scenariusz: Julian Schnabel, Jean-Claude Carrière
Obsada: Willem Dafoe, Oscar Isaac, Rupert Friend, Mads Mikkelsen