Udając się na powracające po długiej przerwie PGA w 2012 roku spodziewałem się wspaniałej imprezy, która chociaż w połowie będzie w stanie nawiązać walkę z E3, GamesComem i innymi targami gier komputerowych. Poprzeczka została postawiona wysoko, a ja srodze się zawiodłem – obecnie z tamtej edycji pamiętam jedynie dość ciekawą imprezę poboczną, jaką była Konferencja Twórców Gier i stoisko poświęcone Symulatorowi Farmy, gdzie przemiłe panie rozdawały jabłka. Średnio to świadczy o ówczesnych atrakcjach, w związku z tym Poznań Game Arena zniknął z mojego kalendarza na dobre cztery lata. Po dość niespodziewanym awansie w konkursie cosplay i wynikającym z tego faktu zaproszeniem na imprezę nie mogłem sobie odpuścić wybrania się po raz kolejny na teren MTP. Czy nastąpił progres?
Pierwszy dzień imprezy nosił miano VIP Day, innymi słowy, wstęp na imprezę mieli posiadacze akredytacji prasowej, cosplayerzy-finaliści, a także każdy chętny, któremu nie przeszkadzało wyłożenie 120 zł na wejściówkę. Wizyta opłacała się właściwie tylko tym pierwszym. Ze względu na opustoszałe hale redaktorzy mieli ułatwioną robotę w przetestowaniu każdego sprzętu czy gry, a także wymienieniu kilku zdań z twórcami i sprzedawcami – bez potrzeby przepychanie się między ludźmi. Na teren targów przybyłem koło godziny 16 (gdzie bramy otwarto już o 10:00) i pierwsze dwie sale od wejścia straszyły pustkami – nie wskazywało to raczej na imprezę, której poprzednia edycja zgromadziła ponad 65 tysięcy ludzi. Na szczęście im głębiej w przestrzeń targową tym lepiej. Wyjątkowo schludne stoisko i scena pod patronatem serwisu Twitch, trzy hale dedykowane sprzedawcom sprzętu komputerowego (w tym miniaturowy Media Markt, z własnym panem bramkarzem). Najbardziej ucieszyła mnie jednak sporych rozmiarów sekcja gier niezależnych, które dekoracją stoisk dorównywały produkcjom AAA. Indyki wzięły pod swoje skrzydła również strefę retro. Szkoda tylko, że nikt jeszcze nie wpadł na wykorzystanie potencjału tego działu w pełni i podpięcie kilku maszynek z DOSem w sieć umożliwiając zapaleńcom odegranie partyjki w Duke’a 3D lub Dooma w trybie multiplayer.
W sobotę dostałem dokładnie to samo, plus około 30 tysięcy więcej ludzi na terenie targów. Sala która dzień wcześniej straszyła pustkami była teraz wypełniona graczami, głównie młodszymi (taszczącymi papierowe torby z gadżetami), a w powietrzu unosił się zapach lekko przypalonej pizzy. I tu moje małe zastrzeżenie. Organizator w celu uniknięcia kolejek po identyfikatory/pakiety startowe, jak to miało miejsce na ostatnich edycjach Pyrkonu, zdecydował się na dość drastyczny krok – po przejściu przez bramkę bilet tracił ważność, więc jeśli w połowie imprezy mielibyście ochotę wyjść do pobliskiej galerii posilić się w waszym ulubionym fastfoodzie, to musieliście kupić nowy bilet albo skorzystać z usług gastronomicznych na terenie imprezy. I nie będę komentował tu cen posiłków (były dość rozsądne jak na standardy imprezy masowej) ale rozmieszczenie tych punktów żywienia wołało o pomstę do nieba. Zamiast zgromadzić je w jednej sali, pomniejsze stoiska rozprzestrzeniono na terenie całej imprezy. Gdziekolwiek byś nie poszedł, zawsze towarzyszył Ci intensywny zapach jedzenia.
Drugi dzień spędziłem głównie na stoisku gier indie, gdzie można było zaznać spokoju od tłumów wrzeszczących ludzi i youtuberów rzucających gadżetami w publiczność. Miałem również okazję przetestować hełm wirtualnej rzeczywistości od Sony. PlayStation VR w tym momencie wydaje się najbardziej „pewną siebie” konstrukcją opartą na tej technologii, która na zachodzie sprzedaje się jak ciepłe bułeczki. Czy taki sam los trafi Polskę? Z tym może być ciężko, jeśli weźmiemy pod uwagę cenę urządzenia (1800 zł/400 USD) – niską w porównaniu do innych hełmów, ale w dalszym ciągu równą cenie samej konsoli (i to w odświeżonej wersji Pro).
Niedziela była dla mnie dniem bardzo krótkim. Na ostatni dzień organizator przewidział finał konkursu cosplay. By bardziej zachęcić „przebierańców” do przyjazdu, zapewniono dwie przestrzenne szatnie (osobne dla finalistów i wyróżnionych), a każdy finalista, który zaprezentował się na scenie otrzymywał nagrodę gwarantowaną, czyli zestaw akcesoriów dla graczy w postaci klawiatury mechanicznej, myszki, słuchawek nausznych i podkładki pod dwa pierwsze peryferia. Godzinę konkursu wyznaczono na 13:00, jednak z powodu opóźnień wynikających z przedłużającej się rundy jury, pierwszy cosplayer wyszedł na scenę Twitch dopiero niecałą godzinę później. Konkurs na szczęście zakończył się błyskawicznie, a po krótkiej naradzie jury zwycięstwo przyznano Annie Nowickiej przebraną za Mettaton z gry Undertale. Moim zdaniem werdykt jak najbardziej zasłużony, bo choć z pozorów kostium wydaje się prosty, w jego tworzenie artystka włożyła dość sporo pracy – zarówno przy tworzeniu jak i projektowaniu swojej wizji, opartej zresztą na prostym pixelarcie pochodzącym ze wspomnianej gry. Laureatka poza wspomnianym zestawem gracza odebrała z rąk prezydenta Poznania monitor LG.
I na konkursie właściwie zakończyła się moja wyprawa na PGA. Mógłbym jeszcze napisać o dziejącej się równolegle inicjatywie youtuberów o nazwie Stars4Fans, ale musiała się ona cieszyć dość małym zainteresowaniem i ostatecznie uczestników tamtejszego konkursu cosplay brano z łapanki podczas finału na PGA, zachęcając nagrodami rzeczowymi i darmowym wstępem na wspomniany event. Bez przeszkody za to można było udać się na Game Industry Conference, imprezę bardziej merytoryczną, prowadzoną przez przedstawicieli branży krajowej i zagranicznej. Wielka szkoda że wydarzenie to nie było reklamowane tak agresywnie jak odbywające się co chwile meet-upy z osobliwościami sceny streamerskiej. Skorzystałem jednak z okazji i wysłuchałem kilku prelekcji by chociaż na chwilę odpocząć od rozświetlonych sal pachnących żarciem i spoconymi ludźmi.
Końcowy werdykt – PGA to impreza dla bardzo specyficznego odbiorcy. To nie Pyrkon, gdzie 50-latek oglądający za młodu Nową Nadzieję i długowłosy fan książek Jakuba Ćwieka spotykają się na korytarzu i znajdują wspólny język. Wszystko, co mogłem zobaczyć na PGA zamknąłbym w jednym dniu zwiedzania. Jeśli nie interesują Cię turnieje gier i ekstrawaganckie gadżety, nie będziesz mieć tu wielu atrakcji. Tak naprawdę jedynie gry niezależne w pewnym stopniu rozbudziły moją ciekawość. Pomijając te niuanse, mimo wszystko warto odżałować 25 zł by spędzić chociaż kilka godzin na terenie targów i próbować zrozumieć fenomen pro gamingu.