Recenzja Exodusu Łukasza Orbitowskiego

Nie czytajcie tej książki na kacu. Ani pijąc alkohol. Najlepiej sięgnijcie po nią w jakimś miłym, ładnym miejscu, żebyście mogli szybko się upewnić, gdy tylko podniesiecie wzrok, że nie jest o waszym życiu. Że u was jest i będzie inaczej.

Exodus wydaje się (cytuję tu znajomą) „bardzo chłopacką, męską powieścią”: opowiadana z perspektywy załamanego, ale wciąż pewnego swoich przekonań bohatera uciekającego od poukładanej codzienności. Szybko zrozumiecie, że ucieka nie tylko dlatego, że (jak śpiewał Kazik) „życie nudne jest trudne”, ale spotkała go ogromna tragedia, której czuje się winny. Stopniowo okaże się, że jego sumienie bynajmniej nie jest czyste, ale nie jest też tak, żeby sam ściągnął na siebie nieszczęście.

„Chłopacka” powieść: bohater wędruje przez Europę, sam sobie organizuje przetrwanie, pomaga innym, spotyka życzliwe kobiety… Tego właśnie spodziewalibyście się zerknąwszy na okładkowy blurb. Ale ten opis wpuszcza czytelnika w głębokie, kłujące maliny. Po pierwsze, ucieczka z Warszawy na południe, aż do Grecji, to brnięcie przez brud, nędzę i paranoję. Bardziej Boisko bezdomnych niż Kerouac. Jakkolwiek bardzo byśmy chcieli, nie poczytamy o żądnym przygód Europejczyku. Narrator też by tego chciał, ale iluzję udaje mu się utrzymać tylko w pierwszym rozdziale.

Bohater Orbitowskiego opowiada w Exodusie o sobie samym i swojej wizji rzeczywistości. O młodości, graniu w StarCrafta, Diablo II, Cywilizację. O czytaniu Lema i światowego science-fiction. Oglądaniu horrorów i piciu wina. Polubicie go, bo sami to pamiętacie. Wspomina nagłą konieczność stania się dorosłym, gdy jego dziewczyna zaszła w ciążę. Kłótnie między najważniejszymi kobietami jego życia. Radość z synka. Wreszcie koniec świata. Będziecie mu współczuć, czasami wspominać razem z nim, może dopadnie was wrażenie, że widzieliście go w jakiejś knajpce, że po pijaku gadaliście o Gwiezdnych Wojnach. A może byliście razem na firmowym szkoleniu u coacha Mike’a czy innego wszechwiedzącego doradcy. Jest tylko taki problem, że bohater i narrator Exodusu to straszny konfabulant.

Orbitowski napisał bardzo męską powieść, naszkicował staczającego się w nędzę Johna Wayne’a z początku XXI wieku. Zajął się wyobrażeniem sobie najgorszego możliwego scenariusza życia, w którym wszystko się wali. Pokazał silnego mężczyznę walczącego ze swoją traumą. Gdyby to było wszystko, Exodus byłby nieznośny. Trochę jest, dopóki nie zdamy sobie sprawy z tego, że główny bohater tej książki się myli, nagminnie okłamuje siebie i innych, nie przestaje ani na chwilę, aż do ostatniej sceny. Kreuje swoją historię na coś w rodzaju Tożsamości Burne’a skrzyżowanej z Drogą i Punisherem, co może irytować czytelnika. Także dlatego, że jak na załamanego, bohater Orbitowskiego wydaje się zbyt hardy i pretensjonalny. Snuje teorie spiskowe, „odkrywa” zakłamanie i słabości innych u siebie w domu, a potem wśród berlińskich emigrantów i artystów, w słoweńskim obozie dla uchodźców, w lublańskiej kolonii bezdomnych i greckim hoteliku. Rozgryzie każdego dzięki swojej niezmierzonej mądrości życiowej. Wszystkim by pomógł, tylko ci niewdzięcznicy nie mają odwagi razem z nim zmienić swojego życia na lepsze. Pozuje na twardego gościa z thrillera, podczas gdy tak naprawdę jest raczej niedojrzałym gówniarzem, który nie umie sobie poradzić z żałobą i sobą samym. Dopiero, kiedy zdamy sobie z tego sprawę, powieść Orbitowskego przestaje być jedynie kolejną wariacją na temat westernu i figury ostatniego sprawiedliwego.

Exodus to ciężka rzecz, ryk rozpaczy, od którego z jednej strony szybko się dystansujemy, a z drugiej – słyszymy do ostatniej strony. Jest pełen brudu i bezdomności, ale także wspomnień o weekendach w sopockim Hotelu Grand i o sesjach coachingowych pozwalających bohaterowi „odkryć samego siebie”. To też książka o wielkim kłamstwie na własny temat, podtrzymywanym przez najbliższe bohaterowi osoby. Ale o tym Orbitowski nigdy nie pisze wprost, co wydaje mi się największą zaletą tej powieści – jak w Szczęśliwej Ziemi mamy tu do czynienia z bardzo metaforycznym tekstem, czymś jak rozbudowana przypowieść. Tym razem jeszcze mroczniejsza. To kolejny horror Orbitowskiego, i tylko potwory czy duchy nie muszą się w nim już przebierać w kły, pazury czy ektoplazmę, żeby zabijać.

Na plus:
– ciężka powieść
– spójna i realistyczna
– bardzo pesymistyczna
– sugestywnie napisana
– i przewrotna

Na minus:
– „chłopackość” tej prozy może irytować
– bardzo pesymistyczna

Agnieszka "Fushikoma" Czoska
Agnieszka "Fushikoma" Czoska
Typowy mól książkowy. Czyta po polsku, angielsku, niemiecku i ukraińsku, bardzo chciałaby jeszcze po francusku. Ostatnio jej ulubieni autorzy to Zadie Smith, Serhij Żadan, Jurij Andruchowycz, Amos Oz, Łukasz Orbitowski... Lubi komiksy, na przykład Sagę, Wytches, rzeczy Alison Bechdel czy Inio Asano. Jak ma czas, ogląda europejskie filmy i anime. Recenzuje jeszcze dla bloga Nie Tylko Gry (nietylkogry.pl), czasem pisze do Fabulariów (fabularie.pl).

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama