Recenzja filmu Lady Bird

Lady Bird nie dostała żadnego Oskara, za to ma Złotego Globa i powoli staje się bardzo ważnym filmem. Jej reżyserka już jest twarzą pokolenia, pierwszą damą mumblecore, wpisuje się też w kobiecą rewolucję i przejmowanie Hollywoodu przez reżyserki i aktorki (zwłaszcza w ramach Time’s Up). Cały ten kontekst jest szalenie ważny i inspirujący, jednak nawet bez tej polityczno-artystycznej otoczki film Grety Gerwig to ważna, dobra rzecz.

Jest 2002 rok, kolejny najnudniejszy w życiu Christine McPerson (Saoirse Ronan) z Sacramento. Dziewczyna chodzi do ostatniej klasy katolickiego żeńskiego liceum, kłóci się z matką (Marion grana przez Laurie Metcalf), marzy jedynie o ucieczce ze swojego małego miasteczka i rozpoczęciu prawdziwego życia. Poza tym ma najlepszą przyjaciółkę, samodzielnie pofarbowane na czerwono włosy, różowy gips na przedramieniu (z buntowniczym hasłem „Fuck you mum”)… Stara się jak może być Lady Bird, a nie Christine. Być osobą nie stąd, zrzucić z siebie nudę prowincji, wycisnąć z życia jak najwięcej sztuki albo chociaż szaleństwa. Pozostaje przy tym dobrą dziewczyną – to nie będzie historia o dorastaniu z przestępstwami, narkotykami czy alkoholem w tle.

Saoirse Ronan i Beanie Feldstein jako Lady Bird i Julie.

Wiele trzydziestolatek (i może dwudziestolatek?) pomyśli w trakcie seansu Lady Bird: „to film o mnie”. „Wszystkie jesteśmy podobne w tym, że się różnimy”. Byłyśmy w kółkach teatralnych; strasznie chciałyśmy mieć za sobą pierwszy raz, a potem byłyśmy nim rozczarowane; chcemy uciec z domu (ale nie na dworzec Zoo); całe życie zależy nam na opinii naszych mam (żeby ją zmieniły), chociaż mimo wszystko po ciuchy najlepiej chodzi nam się z matkami… i sporo więcej. Gerwig, pytana o autobiograficzność tego filmu, mówi, że jej bohaterka odważa się na wiele więcej niż ona sama w jej wieku… jednak obie są z Sacramento, nawet z jednej szkoły. Ale to nie wszystko. Lady Bird spotyka się z chłopakiem (Kyle grany przez Timothéego Chalameta) snującym spiskowe teorie na temat telefonów, które reżyserka wyciągnęła z własnej szafy. No i język! Rodzina McPersonów mówi dziwnie poetycko, nawet podczas kłótni. To subtelna poezja, pełna ironii – delikatna specyficzność w wyrażaniu się odświeżająca ich angielski (i być może troszkę zgubiona w polskim tłumaczeniu).

Żadna z aktorek Lady Bird nie dostała Oscara… I to jest spora niesprawiedliwość. Saoirse Ronan otrzymała za swoją rolę Złotego Globa, podczas gdy Laurie Metcalf była jedynie nominowana do tych nagród. Jednak obydwie wykreowały wspaniałe, żywe postacie tworzące świetny duet. Sprawiają wrażenie bardzo do siebie podobnych (tym bardziej przekonują jako matka i córka) dzięki charakteryzacji i złapaniu wspólnego rytmu. Dla Gerwig kluczowym elementem filmu jest język, co oznacza mnóstwo dialogów (i zero improwizacji w warstwie tekstowej). Aktorki wykorzystały je koncertowo, grając kłótnie płynnie przechodzące we wspólne zachwyty i radości. Mistrzowsko prowadzone nagłe zmiany nastroju i tempa filmu są jednym z jego najmocniejszych aspektów. Myślę, że dodają mu autentyczności, przy czym widownia nie ma najmniejszego problemu z nadążeniem za nimi, bo zawsze wiemy, dlaczego emocje uległy zmianie.

Lady Bird dała nam co najmniej kilka kultowych scen (jak ta z trailera, gdy Christine pyta Marion: „A co, jeśli to jest najlepsza [wersja mnie]”, na co otrzymuje jedynie długie, sceptyczne spojrzenie) i – razem z Zabiłem moją matkę – ustanowi kanon opowiadania o relacji z mamą. Pokazuje ją (podobnie jak Dolan, choć dużo spokojniej) bez niepotrzebnego dramatyzmu, niebezpiecznych zabaw nastolatków i popadania w przesadzone schematy strasznej adolescencji. Greta Gerwig też staje się coraz ważniejszą postacią, która ma sporo do powiedzenia w kinie i w wywiadach. Frances Ha została reżyserką, a my będziemy niecierpliwie czekać na pojawianie się jej nazwiska w repertuarach.

Gerwig i Chalmet na planie filmu

10/10

Lady Bird (2017)

Lady BirdReżyseria: Greta Gerwig
Scenariusz: Greta Gerwig
Obsada: Saoirse Ronan, Laurie Metcalf, Timothée Chalamet

Agnieszka "Fushikoma" Czoska
Agnieszka "Fushikoma" Czoska
Typowy mól książkowy. Czyta po polsku, angielsku, niemiecku i ukraińsku, bardzo chciałaby jeszcze po francusku. Ostatnio jej ulubieni autorzy to Zadie Smith, Serhij Żadan, Jurij Andruchowycz, Amos Oz, Łukasz Orbitowski... Lubi komiksy, na przykład Sagę, Wytches, rzeczy Alison Bechdel czy Inio Asano. Jak ma czas, ogląda europejskie filmy i anime. Recenzuje jeszcze dla bloga Nie Tylko Gry (nietylkogry.pl), czasem pisze do Fabulariów (fabularie.pl).

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama