Głośno zrobiło się ostatnio o filmie, który już w kilka dni po polskiej premierze został okrzyknięty przez niektórych najlepszym filmem roku. Wobec takich stwierdzeń trudno pozostać obojętnym, więc zachęcona pozytywnymi opiniami, tym chętniej udałam się do kina. Każdy lubi przecież wybrać się na dobry seans. Dobrze zmontowany zwiastun zdradza co prawda wiele dowcipów sytuacyjnych, ale pokazuje też w jakiej atmosferze poprowadzona zostanie fabuła. A poza tym, kto powiedział, że ten sam dowcip nie będzie śmieszyć też za drugim razem? Ten ciekawy tytuł kryje za sobą pewien potencjał.
Mildred Hayes jest twardo stąpającą po ziemi matką, która po rozstaniu z (bijącym ją) mężem i tragicznej śmierci własnej córki kumuluje w sobie wiele emocji. Złość i frustrację pogłębia fakt, że lokalna policja małego miasteczka, w którym rozgrywa się akcja, od wielu miesięcy nie wykazuje żadnych postępów w śledztwie. Kobieta postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i tym samym przeznacza większą część swoich oszczędności, aby przy jednej z dróg umieścić tytułowe trzy billboardy o wyzywającej treści, mające zwrócić uwagę władz i społeczeństwa na wewnętrzną tragedię bohaterki.
Trzy billboardy za Ebbing, Missouri to film niekonwencjonalny, łączący w sobie elementy komedii i dramatu. Chociaż na pierwszym planie pozornie ukazuje się wątek brutalnego morderstwa nastoletniej dziewczyny, to jest to jedynie wstęp do tego, o czym opowiada fabuła. W rzeczywistości mamy do czynienia z wielką rozpaczą matki, nie potrafiącą uporać się ze stratą ukochanej osoby, z którą przez długi czas jedynie darła koty, a sytuacja w ich domu daleka była od normalności. Miejsce, które powinno zapewniać bezpieczeństwo i stabilność, było areną ciągłych kłótni. Jedno popołudnie, które miało się przecież zakończyć tak samo jak pozostałe, stało się ostatnimi chwilami pomiędzy matką i córką.
Radzenie sobie z emocjami to ostatnia rzecz, jaka udaje się bohaterom tej produkcji. Dla wielu z nich to błądzenie na ślepo i oddawanie się najprostszym odruchom. To krzywdzenie drugiego człowieka w imię tego, że ja też cierpię. To niekończąca się skala bezsilności. Ale nawet w tej posępnej historii wychodzi nieraz słońce – za sprawą humoru głównych bohaterów, scen niemalże komediowych i przede wszystkim wspaniałego aktorstwa. Frances McDormand, znana głównie jako policjantka z Fargo oraz z noszenia jednoczęściowych kombinezonów (w których tak jej dobrze!), tworzy ten film i w swojej roli wypada po prostu pierwszorzędnie.
Pomimo trudnej tematyki, obraz bynajmniej nie zasmuca. Przez wiele scen naprawdę dobrze się bawiłam i ani trochę mi się nie dłużyło. Czasem trzeba intensywniej pomyśleć, czasem głośniej się zaśmiać. I tak jak życie – film obfituje w słodko-gorzkie sceny, tak mocno zbliżone do codzienności. Kogo nigdy nie przepełniał żal i poczucie niesprawiedliwości? Kto nigdy nie czuł się winny danej sytuacji? Kto nigdy nie był samotny? Kto nigdy nie był poddawany presji otoczenia? Tak wiele dobrze znanych problemów ujmuje w swoim dziele Martin McDonagh i zaskakująco dobrze mu to wychodzi. Nieraz miałam wrażenie, że niektóre sceny są trochę naciągane, nie wszystkie dowcipy mi się podobały, a czasem twórcy filmu zbaczali na utartą już ścieżkę schematów. Jednak ostatecznie Trzy billboardy za Ebbing, Missouri to solidnie zrealizowany obraz, który dostarcza całą gamę emocji i zostaje na dłużej w głowie.
Trzy bilboardy za Ebbing, Missouri (2017)
Reżyseria: Martin McDonagh
Scenariusz: Martin McDonagh
Obsada: Frances McDormand, Woody Harrelson, Sam Rockwell, Peter Dinklage