Instalując Inner Voices nie miałem żadnych oczekiwań. Dość górnolotne hasło reklamowe „horror psychologiczny rozgrywany w świecie opartym o twórczość Poego, Lovecrafta i Kinga” co prawda przyciąga uwagę, ale żyję wystarczająco długo, by wiedzieć, że debiutanckie projekty niezależnych studiów developerskich często chorują na przypadłości wynikające z braku doświadczenia i niskiego budżetu. Część obaw się potwierdziła, chociaż mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że do pewnego stopnia przyjemnie się zaskoczyłem.
Główny bohater Inner Voices budzi się w tajemniczym korytarzu. On sam nie wie gdzie jest, a co gorsza, nie ma pojęcia jak się nazywa i jak tam trafił. Po szybkim zwiedzeniu klaustrofobicznych pomieszczeń pojawia się Byt – bliżej niezidentyfikowana istota, która obiecuje zostać przewodnikiem protagonisty podczas specyficznej wycieczki przez mroczne wspomnienia. Przez kolejne trzy-cztery godziny zadaniem gracza będzie odkrycie i uporządkowanie traumatycznej przeszłości Johna Blake’a, co w zależności od wyborów dokonywanych w trakcie rozgrywki doprowadzi do jednego z pięciu dostępnych zakończeń.
Motyw postaci, która straciła pamięć i próbuje zebrać okruchy własnej tożsamości był co prawda powtarzany setki razy, ale w Inner Voices został przedstawiony całkiem porządnie – nie jest to może mistrzostwo świata, jednak historia Blake’a została napisana w taki sposób, że chce się doprowadzić intrygę do końca. Spora w tym zasługa zaburzonej chronologii i momentów, w których nie mamy pojęcia czy to rzeczywistość, czy okrutny żart chorej świadomości. Pod względem klimatu produkcja Sigma Games radzi sobie nieźle – choć nie jest specjalnie straszna, to w niektórych fragmentach poczucie osaczenia było naprawdę sugestywne. Niestety nie uniknięto kilku jumpscare’ów, ale było ich na tyle mało, że można wybaczyć drobne pójście na łatwiznę.
Akcję obserwujemy z perspektywy pierwszej osoby. Poza eksplorowaniem korytarzy (często wciąż tych samych, ale za każdym razem inaczej rozplanowanych dzięki losowemu generowaniu lokacji – jako osoba, która potrafi zgubić się nawet na prostej mapie nie jestem fanem takiego rozwiązania) John musi też rozwiązywać proste zagadki logiczne. Te są dość standardowe i obracają się wokół ułożenia run w odpowiedniej kolejności, znalezienia kodu do zamka szyfrowego czy klucza do zamkniętych drzwi. Nad żadną z nich nie musiałem siedzieć dłużej niż kilka minut.
Paradoksalnie, fakt, że Inner Voices da się ukończyć w blisko trzy godziny raczej grze pomaga, niż szkodzi. Pomimo ciekawej historii i zastosowania kilku udanych rozwiązań bardzo prosta mechanika po pewnym czasie zaczyna nudzić. Dopóki wciąż działa początkowy efekt „wow”, można przymknąć na to oko, ale później pojawia się zmęczenie materiału. Trudno przez dłuższy czas utrzymać odpowiedni poziom emocji u gracza – to zresztą nie tylko problem horrorów komputerowych, ale też filmowych czy książkowych. Gra na szczęście kończy się w momencie, w którym jeszcze nie irytuje, ale impet pierwszych etapów już mocno spadł.
Inner Voices napędza Unreal Engine 4, chociaż jego możliwości zostały wykorzystane w małym stopniu. Wydaje mi się, że po prostu zabrakło czasu, bo niektóre elementy wyglądają bardzo ładnie, a inne (np. animacja ognia) przywodzą na myśl raczej pierwszą dekadę XXI wieku niż rok 2017. Można mieć też zarzuty do optymalizacji – grę testowałem na mocnym sprzęcie, a mimo to rozgrywka potrafiła czasem zwolnić do granicy grywalności nawet na średnich ustawieniach graficznych. Kilka razy musiałem też wczytywać poprzedni zapis, kiedy na skutek błędu silnika postać nie była w stanie otworzyć drzwi albo podnieść leżącego na ziemi klucza.
Na drugim biegunie stoi oprawa audio – dobrze zrealizowany przestrzenny dźwięk robi świetne wrażenie i pomaga w budowaniu klimatu. Nie mam też zastrzeżeń do głosów postaci – aktorzy wykonali kawał dobrej roboty.
Podobnie jak Grzegorz w recenzji Bohemian Killing, uważam, że Inner Voices to pomysłowa, nieźle zaprojektowana gra, której jednak zabrakło ostatecznego szlifu. Da się przy niej spędzić udany wieczór, chociaż trudno mi sobie wyobrazić, by ktoś przechodził ją więcej niż raz. Na pewno doświadczenie, które ekipa Sigma Games zebrała przy tworzeniu IV zaowocuje w kolejnych projektach – jak na debiut rezultat jest całkiem przyzwoity. Warto wspomnieć, że studio wydaje również wersję na VR, która może (choć oczywiście nie musi) oferować lepszą immersję niż ogrywana przeze mnie odsłona pecetowa.