Metal to chyba najbardziej podatny na parodię gatunek muzyczny. Z jednej strony czasami sam ma do siebie dystans i prezentuje swoje pompatyczne opowieści o wielkich wojownikach z wielkim przymrużeniem oka, z drugiej zaś zdarzają się zespoły (albo nawet całe nurty) traktujące zarówno siebie, jak i swoją twórczość śmiertelnie poważnie. Nie dziwi więc fakt, że metalowcy często zostawali bohaterami prześmiewczych seriali (Detroit Metal City, Metalocalypse), filmów (The Pick of Destiny) czy webkomiksów (Pablo).
Krzysztof „Prosiak” Owedyk, postać bardzo znana w komiksowym światku, lubi brać subkultury na tapet – kiedyś opisywał przygody pary punkowców (Blixa i Żorżeta), tym razem w dziele o wymownym tytule Będziesz smażyć się w piekle dostało się środowisku fanów (i autorów) muzyki mrocznej, ciężkiej i nie zawsze sensownej.
Głównym bohaterem komiksu jest Tarantul – stereotypowy metalowiec, który jako gitarzysta udaje się na przesłuchanie do zespołu Deathstar – składu z absolutnej ekstraklasy. Kapela jest popularna, szanowana i inkasuje gwiazdorskie stawki, w czym Tarantul widzi szansę na poprawienie swojej miernej sytuacji finansowej. Mieszkanie w kawalerce z żoną i córką to nie jest w końcu szczyt marzeń, a tysiące godzin trenowania gry na gitarze mogłyby wreszcie zaprocentować.
Tarantul co prawda zna reguły gry i wie, że życie niszowego muzyka nie jest łatwe, tymczasem okazuje się, że na samym szczycie sytuacja wcale się nie poprawia. Deathstarem rządzi despotyczny i mroczny do szpiku kości Lord Solo, który zagarnia wszystko dla siebie. Występy na największych festiwalach dla Dworfa (zrzędliwego perkusisty, postaci chyba trochę inspirowanej Picklesem z Metalocalypse), Bogeya (basisty) i Tarantula generują raczej koszty niż zyski. Show-biznes, nawet ten pod znakiem pentagramu, to niezbyt przyjemna sprawa. No bo „jak to, nie stać cię na granie w Deathstar”?
Siłą Będziesz… jest przeplatanie się dwóch wątków – wyśmiewanie metalowego mroku (pełne easter-eggów dla zorientowanych) bawi, natomiast skupienie się na rodzinnych problemach Tarantula i jego kolegów równoważy „śmieszkowość” komiksu i nadaje mu zupełnie inny wydźwięk. Można nawet powiedzieć, że momentami zeszyt jest ciężki jak solówki Dismember (wiem, bo słuchałem w trakcie lektury). Niby wszystkie te wątki już kiedyś były, ale dzięki osadzeniu w tak specyficznych realiach wydają się całkiem świeże.
Czarno-białe rysunki nie każdemu się spodobają, ale dobrze pasują do szeroko pojętego klimatu historii. Postacie utrzymano w lekkim, parodystycznym stylu, a szczegółowe tła zawierają masę bardziej i mniej oczywistych nawiązań do płyt, wydarzeń i postaci związanych z ciężkimi brzmieniami. Jedyny zarzut to zbyt podobni bohaterowie w niektórych kadrach, przez co trzeba mocniej się przyjrzeć, by odróżnić np. Tarantula od Lorda Solo. Momentami trudno było też znieść śląską gwarę (Dworf nie uznaje języka polskiego), ale jako zadeklarowany gwarofob nie jestem w tej kwestii reprezentatywny.
Komiks jest świetnie wydany – 300 stron, dobrej jakości papier i stylizacja na tracklistę (poszczególne rozdziały jako kolejne kawałki z płyty, oczywiście zespołu Deathstar) robią bardzo dobre wrażenie. Warto dodać, że logo kapeli i kilkanaście okładek fikcyjnych płyt to dzieło profesjonalisty – Michała Oracza.
Będziesz smażyć się w piekle to rewelacyjny komiks, chociaż jest dość hermetyczny. Podobnie jak w przypadku recenzowanej przeze mnie książki Romana Kostrzewskiego, to twór skierowany do konkretnej grupy odbiorców – ja bawiłem się doskonale, głównie dzięki temu, że potrafiłem wyłapać branżowe smaczki. Osoby mniej obeznane w temacie zobaczą po prostu solidny, nieźle narysowany zeszyt, ominie ich jednak największa zaleta tej opowieści.