„Miałem już nie pisać książek o podróżowaniu. I właściwie nie piszę. Widać chyba, że tu chodzi o inne sprawy”. Środa wyjeżdża do Maroka, pije miętową herbatę zgodnie z regułami sztuki, podsłuchuje i podgląda miejscowych. Potem wraca do Warszawy, gdzie prowadzi długie nocne rozmowy o wojnie z imigrantami z Czeczenii, Isłamem i Asłamem. Lektura Lasu pozwala, że tak patetycznie napiszę, zobaczyć współczesność z dość nieoczekiwanej perspektywy, choć niekoniecznie zupełnie nowej.
O jakie inne sprawy chodzi w Lesie? Najprościej mówiąc, o wojnę, możliwość wojny i przemocy, które czasami wydają się być oddzielone od nas cieniutką zasłoną tego, co wypada i nie, co się robi lub czego unika. Męski fryzjer mistrzowsko posługujący się brzytwą mógłby jej przecież użyć w zupełnie innym celu – to tylko kilka milimetrów, delikatna zmiana trajektorii ruchu ręki. Chwilowy sąsiad poproszony w obcym (dla niego i proszącego) języku o ogień nie musi z uśmiechem podawać zapalniczki. Dla Środy nieoczywistość bezpieczeństwa i uprzejmości bierze się z rozmów z przyjaciółmi, którzy doświadczyli wojny, przynajmniej tak nam to tłumaczy w tej książce. Jednak taki niepokój może z czasem towarzyszyć każdemu z nas, w końcu wszyscy czytamy gazety lub oglądamy wiadomości. Wątki czeczeński i marokański nieuchronnie prowadzą do Islamu, który przestaje kojarzyć się Europie z czymkolwiek sympatycznym. Środa, podobnie jak Houellebecq, przygląda się tej męskiej kulturze, ale wyciąga inne wnioski, nie szafuje też łatwo katastrofalnymi wizjami przyszłości. Po cichutku sprawdza tylko, ile jest dróg ucieczki z letniego domu i jak dobrze skrywa go las i wzgórza – w końcu Isłam i Asłam nie muszą się mylić. Coś już w życiu widzieli…
Brak całkowitej wiary w to, że wszystko będzie dobrze, nie powstrzymuje Środy przed wyjazdami, rozmowami z nieznajomymi, samotnymi spacerami. Być może poczucie kruchości świata pozwala mu doceniać jego piękno, a może to uroda życia ostatecznie przeważa nad neurotyzmem i niepewnością. I nie chodzi tu o ułańską fantazję skoków na spadochronie czy zapuszczania się w Bronxy kolejnych miast – ale o odwagę zachwytu, potencjalnie straceńczo głupiego w obliczu nadciągającej przyszłości. Środa, jak Stasiuk w Dukli, pisze o tym, że ciągle dzieje się coś niesamowitego – na przykład światło. „Jest to najgorsza pora dnia, ktoś więc mógłby żałować, że ani po jednej stronie ulicy nie ma odrobiny cienia. Ja nie żałuję, bo dzięki temu światło ociera się zaledwie o ściany domów, wydobywając na jaw ich tajemnice (…) Głaszcze je”. Opowieść o Maroku jest przepełniona milczeniem, opisami detali, cichych spotkań z ludźmi i psami, przez co ciągle łapię się na przekonaniu, że wydały ją Zeszyty Literackie.
Pisząc o niepokoju i łatwości, z jaką grzeczność mogłaby zmienić się w przemoc, Środa mówi o zaufaniu, którym obdarzamy obcych, dzięki czemu podróżowanie, wychodzenie z domu i wpuszczanie do niego innych stają się możliwe. A z drugiej strony, o tym, jak podejrzliwość i niezrozumienie przeradzają się w ciekawość czy wręcz poczucie bliskości: „dlaczego niemal od samego początku podejrzewam, że Maroko nie jest takie, na jakie wygląda? (…) całą kwestię można przecież odwrócić i zapytać, dlaczego wciąż wierzę, że mój kraj jest taki, na jaki wygląda”. Środa podróżuje tam i z powrotem, pomiędzy „u siebie” i egzotyką, trzymając pod pachą Podróże Jana Potockiego pełne zbieranych przy okazji zakładek z liści i rachunków. Na Las nie uprzedza złożyły się rozmowy, anegdoty i samotne rozważania, także te nietrafione. Powstała z nich książka pełna ciszy, piękna, ale także strachu i zwątpienia – bardzo poetycka rzecz.
Na plus:
– klasyczny, subtelny styl
– nieoczywiste rozważania nad przemocą i niepokojem
– piękne opisy podróży
– interesujący wątek Asłama i Isłama
Na minus:
– …
– dla miłośników poezji i filozoficznego podejścia do życia