“(…) to mogło wydarzyć się wszędzie i wydarzyło się już wiele razy; kto wie, może dzieje się codziennie, nawet teraz, i to w wielu miejscach naraz.” Słychać głosy, że Sałdecka-Kielak nie napisała książki autobiograficznej w sensie ścisłym, ale w sensie pokoleniowym. Autobiografia pokolenia? Usłyszymy to jeszcze wiele razy o innych powieściach, ale pewnie niewiele z nich będzie cechować się taką lekkością pióra.
Psycho-Killer ma niewielu bohaterów. Przede wszystkim jest tu Tośka, która „urodziła się pod koniec dwudziestego wieku”. Cechuje się humanistycznym rozmemłaniem, w opinii większości za dużo myśli. Ponadto, według jej matki, powinna zacząć brać na poważnie dbanie o dom, prasowanie ściereczek, pranie firanek. Stać się bardziej życiową. Monologi starszej pani przeplatają się z dialogami Tośki i jej terapeutki, doktor Warszawsko-Praskiej. Czasami do głównej bohaterki wpada jeszcze przyjaciółka z dzieciństwa, Lolita D. Obok tych wszystkich bab, po książkowej Bydgoszczy snuje się jeszcze Mordecki, anonimowy alkoholik, rozmemłany na poważnie i pełen urazy do świata. Jak przyznaje sama autorka, wszystkie postacie wloką za sobą takie masy nieszczęścia, że w tzw. prawdziwym życiu wystarczyłoby go dla znacznie większej liczby osób. Skąd tyle tego bagażu? Z braku miłości, niemożliwości komunikacji, śmierci autorytetu? Na to pytanie będzie sobie trzeba odpowiedzieć samemu.
Rzeczywistość Tośki i pozostałych jest niewątpliwie marna, ale została potraktowana z dużym dystansem i humorem. Ironicznym, ale czułym. Pisząc o Sellout Beattiego wspomniałam, że często podobnie skonstruowane książki są dla mnie zwyczajnie smutne. Psycho-Killer jest rozbrajająco zabawny. Może dlatego, że to autobiografia mojego pokolenia, więc warstwa realistyczna jest mi bliska, znana, nie szokuje. Wieczna deprecha i niespełnianie oczekiwań? Znamy to. Brak pomysłów na życie maskowany olejem ryżowym, kokosowym i „alkotykami”. Kto tego nie miał. Jeśli nie osobiście, to u najbliższych. I wielu z nas wybiera podobny sposób radzenia sobie z tymi nieszczęściami – mówienie o nich w sposób zajmujący, odpowiadanie ripostami na własne narzekania, nie branie wszystkiego na poważnie. Lepiej tak niż wierzyć w AA czy inne dostępne religie.
A więc, jak wygląda narracja Psycho-Killera? Zaczyna się klasycznie, trzecioosobowo – to Tośka. W pierwszej osobie toczą się modlitwy i monologi jej matki. A kiedy zacznie się mówienie bohaterowi na ty, wejdziecie w świat Mordeckiego (o którym wiem, że tak się nazywa z wywiadu z autorką, w książce nie jest to do końca jasne, więc podaję tu swego rodzaju spoiler). Od czasu do czasu traficie do snu lub rodzinnej czy dzielnicowej anegdoty. Wysoki, formalny język zderzy się niejednokrotnie z bardzo niskim, np. „Więcej czasu należy poświęcić rodzinie lub też uwolnić się trochę od najbliższych, by relacje nie stały się zbyt toksyczne, <<bo można ochujeć>>”. Dr Warszawsko-Praska podaje pacjentom leki z grupy PALANT, a z wykształcenia jest wpierdologiem. Tośka pisze reportaże, za które dostała kiedyś nagrodę Miękkiego Pisaka, ale jej matka nie jest dumna z córki „bo przyzwyczaiła się, że dziecko jest zdolne i idzie mu dobrze już od podstawówki”, a pytana o to „niemal natychmiast przechodziła do kwestii ontologicznych i aksjologicznych: <<wolałaby, żeby Tośka była lepszym człowiekiem>>, <<wolałabym, żeby była synem, synowie są zaradniejsi>> ” (bardzo trudno jest przestać cytować tę książkę).
Wracając do aktualności Psycho-Killera, jest tu kilka wątków przewijających się we współczesnej literaturze. Jak w Czystości (Purity) Franzena, jest tu postać matki-despotki, dla której najważniejsze jest, żeby nic w jej otoczeniu nie śmierdziało, a konkretnie nie miało żadnego zapachu. Pojawia się wątek bycia kobiecą, „niebieskich cieni i różowych ust”, będący jednym z głównych wątków Roku królika Bator (cytat to tytuł jednego z ostatnich rozdziałów omawianej książki i alternatywny tytuł całości). Z kolei Mordecki personifikuje pilchowo-jerofiejewowski motyw alkoholizmu. Książka nie robi się od tego ciężka, wszystkie te tematy są w niej, bo jakoś tak wygląda codzienność, której przecież nie można brać całkowicie na serio…
W wywiadzie dla radia PiK (w audycji Literackie spotkania) Karolina Sałdecka-Kielak powiedziała, że jak dotąd wszyscy czytelnicy odkrywali w krytycznie nastawionej do potomka, narzekającej i trochę oderwanej od rzeczywistości starszej pani swoje mamy. Mnie akurat ominęła ta analogia, ale i bez takiego bagażu odnalazłam tu sporo własnych nieszczęść – w wersji hard. I równie wiele przyjemności, którymi też się pocieszam. Może faktycznie autorce udało się wyciągnąć ten tekst z głowy jakiejś platońskiej idei dziecka z lat 90. zmienionego w dorosłego z 2016. Źródłem jego wiarygodności jest w dużej mierze język, obejmujący i łączący mnóstwo rejestrów, których od tylu lat słuchamy.
Psycho-Killera można kupić na Allegro, a właściwie chwilowo już nie można, więc zaglądajcie na stronę autorki i piszcie do niej domagając się wznowienia sprzedaży. Można tam znaleźć jej inne publikacje: naukową „Żyjemy wciąż jeszcze na rusztowaniach” Wizerunek kobiety w polskich opowieściach doby realizmu socjalistycznego i tom wierszy Psi Blues. Znajdziecie tam też fragmenty Killera (które w kontekście całości brzmią jeszcze lepiej).
Na plus:
+ bogaty, różnorodny język
+ patchwork migawek, które składają się na spójną autobiografię pokolenia
+ humor, ironiczny i ciepły
+ o depresyjkach bez marudzenia
+ profesjonalnie wydana przez Bydgoską Fundację Wolnej Myśli
Na minus:
– niski nakład, co utrudnia dostęp
Na koniec, piosenka Talking Heads, z której wziął się ostateczny tytuł książki:
Posłuchaj tekstu w wersji audio: