Mimo wszystkich porąbanych problemów, jakie może mieć to miejsce, bycie tu jest jak odtrutka. (str. 8)
Aleksandra Lipczak mieszkała w Hiszpanii wiele lat. Czasem krócej, czasem dłużej. Jak mówi na spotkaniach, wyjechała stamtąd, bo zdała sobie sprawę, że jest częścią problemu – „bogatą turystką”, która zarabia więcej niż przeciętny obywatel, płaci wyższy czynsz, ma się lepiej. Samą swoją obecnością w uroczej dzielnicy Barceloneta przyczynia się do jej gentryfikacji. Zamiast tego napisała o Hiszpankach i Hiszpanach, ich kraju pogrążonym w kryzysie i sąsiedzkiej samopomocy. O tym, że nasze drogi są podobne, ale społeczeństwa diametralnie różne. Pokazała, że społeczeństwo wcale nie musi być jeszcze „niegotowe” na równouprawnienie płci i orientacji, branie odpowiedzialności za swoje dzielnice i miasta, tworzenie banków żywności i wybranie radykalnej lewicy do lokalnych władz.
W Ludziach z placu słońca znajdziecie historie o ubogim miasteczku, „Poletku Żab”, które rozkwitło pod rządami sołtysa-geja. Stało się turystycznym hitem, gdy zaprosił wszystkich do brania w nim ślubów po wejściu w życie ustawy zrównującej małżeństwa hetero- i homoseksualne. O burmistrz Barcelony, Adzie Colau, która czasami publicznie płacze, co nie przeszkadza jej walczyć o dobro swoich obywateli, zwłaszcza tych najuboższych i najbardziej poszkodowanych przez źle skonstruowane prawo bankowe i mieszkaniowe. O spotkaniach sąsiadek, na których wspólnie dyskutują starsze panie i anarchistki. O Ruchu Oburzonych i tym, co z niego zostało – i dlaczego to dobrze. O społeczeństwie dwóch trzecich, w którym może nie widać tej jednej trzeciej pozostawionej w nędzy przez kryzys, ale są i tacy, którzy nie pozostawiają jej samej sobie.
Prawdopodobnie nie byliśmy w stanie przekazać naszym dzieciom, jak nowe i kruche jest to, co teraz mamy, a co oni uznają za oczywiste. (str. 74)
Podobnie jak Almudena Grandes w Pocałunkach składanych na chlebie rozmówcy Lipczak zwracają uwagę na to, że Hiszpania zawsze była biedna, skazana na oszczędne gospodarowanie resztkami jedzenia i pieniędzy. A jej demokratyczne tradycje są dość młode, tak samo jak kanalizacja i powszechny dostęp do ciepłej wody i edukacji. Powyższy cytat pochodzi z rozmowy z pisarzem Antoniem Muñoza Moliną (Jeździec polski), który opowiada o swojej symptomatycznej biografii: tylko dzięki szczęśliwym zbiegom okoliczności, na przykład pojawieniu się stypendiów dla ubogich uczniów, mógł zostać kimś innym niż rolnikiem.
Spotkanie z Aleksandrą Lipczak w poznańskiej Winiarni pod Czarnym Kotem
Nie ma go, więc Madryt szeroko się uśmiecha. I jest to uśmiech pionowy. (str. 115)
W Ludziach często powraca nazwisko Franco. Jest tam rozdział o naczelnej frankistce kraju, „wdowie” po bracie falangiście, ideale kobiecej skromności Pilar Primo de Rivera, założycielce i kierowniczce Sekcji Kobiecej Falangi. Lipczak pokazuje paradoksy patriotycznego, faszystowskiego wychowania kobiet oraz to, że fala totalitaryzmu ogarnęła Hiszpanię mimo tego, że niedługo wcześniej Hiszpanki uzyskały prawa wyborcze, a anarchistka została pierwszą ministrą w Europie.
Hiszpania zyskała po śmierci Franco wolność, odzyskała chęć życia i seksapil. Na ulice Madrytu wyszli mężczyźni w damskich szlafroczkach i siatkowych rajstopach, a nikomu nieznany młody pracownik telekomunikacji Pedro Almodóvar zaczął domowymi sposobami kręcić swój pierwszy film: Pepi, Luci, Bom i inne dziewczyny z dzielnicy. To było życie przeciwko Franco, karnawał i zapominanie o nim, powrót do życia po uwięzieniu w zatęchłej piwnicy pruderii. Ale pozostawione w kątach śmieci wciąż w niej zalegają. Nie ma narodowego programu radzenia sobie z faszyzmem, są artyści i oddolne inicjatywy. Archeolodzy pomagają rodzinom poszukującym swoich zmarłych zamordowanych podczas wojny domowej przekopywać łąki i przydrożne rowy. A Eugenio Merino wkłada plastikowe mumie generała do sklepowych lodówek, stawia na półkach jego odcięte głowy, całuje się namiętnie z Franco-muppetem i odgrywa z nim dialogi o historii.
Czy rację ma ten Anglik, który pisze, że Hiszpania uratuje Europę przez skrajną prawicą? (str. 222)
Jeśli jest coś, czego Hiszpanie faktycznie się brzydzą, co jest dla większości z nich obciachowe i niesmaczne, to frankizm. Być może właśnie ta niechęć w dużej mierze określa ich życie społeczno-polityczne i sprawia, że choć politycy potrafią brzydko i bezczelnie grać kartami autonomii Katalonii i jej odrębności językowej, nikt podjudzający do nienawiści przeciwko imigrantom i demokratycznym zmianom nie jest traktowany poważnie.
Czytanie Ludzi z placu słońca też jest trochę jak odtrutka. Pokazuje ile dobrego udało się stworzyć Hiszpankom i Hiszpanom walczącym z kryzysem i prawem faworyzującym biznes zamiast obywateli. Przedstawia kraj otwartych ludzi, którym ta otwartość się opłaca – nie są żadnymi aniołami, po prostu zauważyli, że lepiej się żyje z innymi niż przeciwko nim. Tymczasem ratujmy się sami przed skrajnościami i nienawiścią, biorąc z nich przykład – żyjąc rozsądnie i praktycznie.
Na plus:
- zróżnicowane reportaże pokazujące wiele twarzy współczesnej Hiszpanii
- napisane bez naiwności i wiary w proste rozwiązania
- może być podręcznikiem samoorganizowania się
- pokazuje wartość lokalnych stowarzyszeń i sąsiedzkich kontaktów
- dobry styl, współczesny język
Na minus
- …