Recenzja Nowego życia Dionisisa Sturisa

W Bieszczadach, zwłaszcza w okolicach Krościenka, można kupić „ser od Greka”. Na przeciwległym końcu Polski, w Dziwnowie, co roku odbywają się Dni Kultury Greckiej, a władze Szczecina dofinansowują promocję kultury i naukę języka tego śródziemnomorskiego kraju. W radiu od czasu do czasu wciąż lecą piosenki Eleni. Wszystkie te fakty są ze sobą ściśle powiązane.

Druga woja światowa przeszła w Grecji płynnie w wojnę domową pomiędzy komunistami i konserwatywną prawicą. Dopiero w 1962 roku zamknięto tam ostatni obóz koncentracyjny „reedukujący” osoby podejrzewane o kontakty z tymi pierwszymi, a w 1974 skończyły się wreszcie rządy „czarnych pułkowników”. To właśnie wtedy zaczęli do niej wracać uchodźcy, w tym ci z Polski: dzieci wysłane do nas, żeby uchronić je przed przemocą czy partyzanci leczeni w tajnym szpitalu na wyspie Wolin. Wszyscy oni zdążyli przez kilkadziesiąt lat wrosnąć w nasz kraj, nauczyć się języka, założyć rodziny, choć zauważalni byli tak naprawdę jedynie w wymienionych wyżej rejonach, może jeszcze w Zgorzelcu, Chojnowie…

Książka Sturisa zaczyna się właśnie od zjazdu chojnowskich Greków. Po części dlatego, że sam stamtąd pochodził, a jego niepolskie imię i nazwisko nikogo tam nie dziwiły i nie sprawiały trudności w zapisie. Stamtąd wyrusza na Bałkany, żeby opowiedzieć (bez epatowania przemocą, zwięźle i zrozumiale) o II wojnie światowej, w której greccy komuniści i ich zwolennicy byli głównymi przeciwnikami Hitlera. Gdy odzyskano zręby niepodległości, rozpoczął się konflikt cywilny, w którym partyzanci stanęli nie tylko przeciwko konserwatystom i monarchistom, ale także kolaborantom wypuszczonym z więzień na skutek amnestii. Te fragmenty Nowego życia pozwalają nie tylko zrozumieć, dlaczego zorganizowano ucieczki dzieci i rannych do innych europejskich krajów. Pokazują także część historii naszego kontynentu, o której właściwie niczego nie wiemy, a która rzuca nowe światło na ten zadłużony wakacyjny raj.

Nowe życie jest przykuwające, to dobrze skonstruowany reportaż historyczny pokazujący uchodźstwo Greków wielowymiarowo. Sturis rozmawia z ludźmi o podwójnej tożsamości, urodzonymi już w Polsce – uchodźców w drugim lub trzecim pokoleniu. Kochają obydwie swoje ojczyzny, starają się zrozumieć swoje skomplikowane pochodzenie. Mieszkają w jednym lub drugim kraju, często nieustannie podróżują pomiędzy nimi. Opowiadają o domu dziecka w Policach; wojennych traumach i głodzie; łączeniu rodzin niewidzących się od wielu lat, więc prawie sobie obcych; trudnych początkach krościeńskiej spółdzielni rolniczej (która wciąż działa i ciągle nazywa się właśnie „Nowe życie”). Mówią o swoich grecko-polskich rodzinach, bardzo często rozbitych. Ta część reportażu Sturisa zawierająca spisane przez niego rozmowy i wspomnienia to chyba najbardziej wartościowe i najlepiej napisane rozdziały książki. Trochę gorzej prezentują się na jej tle te wojenne – Sturis często cytuje tam komunistyczne dokumenty i artykuły prasowe, których stylem nieco się zaraża, opisując np. relacje Grecji z Ameryką. Nie chodzi o stawianie (dobrze popartej) tezy o tym, że terror konserwatywnych rządów był możliwy dzięki wsparciu z USA, ale język, którym to opisuje – zdarza mu się pisać o imperialistach i ich pachołkach. Trochę mnie to raziło. Myślę, że taka stylistyka i zdarzające się w pierwszych rozdziałach, trochę łopatologiczne, wiązanie historii greckich i syryjskich uchodźców zniechęci do Nowego życia osoby przeciwne przyjmowaniu obcokrajowców – a Sturis wyraźnie chciałby trafić także do nich, a nie tylko do tych przekonanych. Takie wtręty nie pojawiają się już wcale w dalszej treści, więc tym bardziej warto byłoby pozostać przy subtelnym sączeniu „trucizny” empatii i zrozumienia.

Książka Sturisa jest interesującym, wzruszającym dokumentem pokazującym, jak działa uchodźstwo – uciekinierzy wracają do swojego kraju, kiedy tylko mogą. Nie zostaje po nich wiele śladów tam, gdzie się chronili. Kultura wzbogaca się tam na chwilę, potem wraca do swojej poprzedniej normy. To pewnie pocieszające, jeśli ktoś boi się inności, ale moim zdaniem jednak smutne. Po tak wielu ludziach zostaje nam kilka anegdot, parę słodkich radiowych przebojów i nic więcej. Nie zmieniliśmy się na gorsze ani na lepsze jako kraj. Więcej dostali mieszkańcy Zgorzelca, Polic, Krościenka, Dziwnowa, Wrocławia, Szczecina: nowych sąsiadów, przyjaciół, których mamy gotowały zupełnie inaczej, kilka obcych słów, czasami nowy język. Kilka rozbitych rodzin. Dla nas wszystkich jest Eleni i młody reporter o barwnym pochodzeniu, korzystajmy.

Na plus:
– wielowymiarowe pokazanie historii greckich uchodźców w Polsce
– rozmowy z ich potomkami
– rozważania o podwójnej tożsamości i obcości
– trochę odczarowuje straszny komunizm
– pokazanie mało znanego u nas kawałka historii Europy

Na minus:
– trochę zbyt moralizatorski początek, który będzie odrzucał niektórych czytelników
– niepotrzebna stylizacja kilku fragmentów na nowomowę

Agnieszka "Fushikoma" Czoska
Agnieszka "Fushikoma" Czoska
Typowy mól książkowy. Czyta po polsku, angielsku, niemiecku i ukraińsku, bardzo chciałaby jeszcze po francusku. Ostatnio jej ulubieni autorzy to Zadie Smith, Serhij Żadan, Jurij Andruchowycz, Amos Oz, Łukasz Orbitowski... Lubi komiksy, na przykład Sagę, Wytches, rzeczy Alison Bechdel czy Inio Asano. Jak ma czas, ogląda europejskie filmy i anime. Recenzuje jeszcze dla bloga Nie Tylko Gry (nietylkogry.pl), czasem pisze do Fabulariów (fabularie.pl).

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama