Recenzja trzeciego sezonu Better Call Saul

Better Call Saul to serial mocno specyficzny. Żeby go w pełni docenić i wychwycić wszystkie smaczki, trzeba znać (i to dobrze) serię-matkę, czyli Breaking Bad. Do tego pierwsze dwa sezony słynęły z ekstremalnie powolnej, wręcz żółwiej narracji, co mimo całej sympatii do postaci i ogólnego klimatu potrafiło czasem zmęczyć.

Sezon trzeci przynosi wreszcie zmiany w tym ostatnim aspekcie. Na ekranie wiele się dzieje, fabuła idzie do przodu, a mozolnie budowane przez kilkadziesiąt odcinków relacje pomiędzy poszczególnymi bohaterami w końcu mają większe konsekwencje. Wydaje się, że to idealny moment na odpalenie petard – nie jestem pewien, czy zniósłbym ten synonim ociężałości fabularnej po raz trzeci, a historia została już na tyle rozbudowana, że połączenie kropek w całość może odnieść piorunujący efekt. I tak właśnie jest – duet Vince Gilligan/Peter Gould stworzył coś, co spokojnie może równać się z najlepszymi fragmentami Breaking Bad.

Recenzja trzeciego sezonu Better Call Saul | arytmia.eu

UWAGA – CZĘŚĆ SPOILEROWA

Ale po kolei. Mamy cztery główne wątki – rozwijająca się relacja głównego bohatera z Kim, konflikt Jimmy’ego z bratem, Mike’a coraz bardziej angażującego się we współpracę z Gustavo Fringiem i rywalizację Los Pollos Hermanos z kartelem Hectora Salamanki. Wszystkie nitki powoli o siebie zahaczają, chociaż do finałowego powiązania jeszcze wiele brakuje. W tym sezonie dominującym elementem zdecydowanie zostaje trudna braterska więź Jimmy’ego oraz Chucka. Konflikt charakterów i – nie oszukujmy się – złośliwość starszego McGilla prowadzi do widowiskowego starcia, którego rozstrzygnięcie będzie miało bardzo poważne reperkusje. Kluczowy fragment “bitwy”, odcinek piąty, zatytułowany Chickanery, to prawdopodobnie jeden z najbardziej angażujących epizodów z jakimi kiedykolwiek miałem do czynienia – dramaturgia i zmiany tempa w połączeniu z mistrzowską grą Michaela McKeana składają się na bardzo satysfakcjonujące kilkadziesiąt minut.

Co ciekawe, chociaż nominacja do Emmy dla tego aktora wydawała się pewna, o nagrodę za najlepszą rolę drugoplanową powalczy Jonathan Banks, czyli serialowy Mike. Historii byłego policjanta poświęcono najmniej czasu – w zasadzie jedyne istotniejsze wydarzenie to sformalizowanie jego zawodowej relacji z Fringiem.

Tymczasem Hector Salamanca ma poważne problemy – narkotykowe imperium największego konkurenta zaczyna się porządnie rozrastać, a sam Hector coraz bardziej podupada na zdrowiu (podobnie zresztą jak grający go Mark Margolis – smutna informacja o problemach zdrowotnych aktora obiegła świat kilka tygodni po ukazaniu się ostatniego odcinka). Podstarzały boss, zmuszony do radykalnych działań podejmuje desperackie kroki i przejmuje rodzinny biznes Nacho, jednego ze swoich żołnierzy. Ten nie widząc innego wyjścia godzi się na zaproponowane warunki, ale sytuacja nie odpowiada mu na tyle, że postanawia rozpocząć jeszcze bardziej ryzykowną grę.

Recenzja trzeciego sezonu Better Call Saul | arytmia.eu

Stabilizacji uległ za to związek Jimmy’ego i Kim – aż miło popatrzeć, jak dwie zupełnie różne osobowości dotarły się na tyle, że są w stanie względnie bezkonfliktowo ze sobą obcować. Swoista ulga dla widza przy dużym ciężarze, jaki generują pozostałe osie fabuły. Przy okazji Kim pełni funkcję anty-Skyler, czyli partnerki głównego bohatera, która od razu zyskuje sympatię widza, będąc wyrozumiałą i wspierając Jimmy’ego w każdym momencie.

Pierwsze skrzypce gra jednak Chuck i jego syndrom oblężonej twierdzy – postać ta ostatecznie idzie na wojnę z każdym, przy okazji mocno przeszacowując swoje szanse. Choć uważa się za prawego i sprawiedliwego, w gruncie rzeczy nie różni się on wiele od swojego brata, jeśli chodzi o talent do manipulacji ludźmi oraz skłonność do wątpliwych moralnie zachowań. Podoba mi się reakcja Howarda Hamlina – z jednej strony prawnik chce zachować lojalność wobec wieloletniego współpracownika, z drugiej jednak jako profesjonalista nie może tolerować zachowań, które szkodzą interesom firmy. Dylemat został świetnie przedstawiony na poziomie scenariuszowym i bardzo dobrze odegrany.

W tym sezonie pada wreszcie nazwisko Saula Goodmana, chociaż z pewnością nie w takim kontekście, w jakim spodziewali się tego widzowie. To zresztą najbardziej uwydatniony komediowy akcent w tych dziesięciu odcinkach – dość powiedzieć, że geneza alter-ego Jimmy’ego jest wyjątkowo oryginalna. Zastanawiam się, do którego momentu twórcy będą ciągnęli ten wózek – do wydarzeń z Breaking Bad zostało jeszcze kilka lat. Mam tylko nadzieję, że spin-off nie będzie dłuższy od macierzystego serialu.

Adam Kubaszewski
Adam Kubaszewskihttps://arytmia.eu
Wydawca i redaktor naczelny portalu Arytmia.eu, zawodowo związany głównie z marketingiem internetowym. Strzelba Czechowa w ludzkiej postaci.

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama