Rozmowa z Maciejem Jakubskim

Z Maciejem Jakubskim po raz pierwszy zetknąłem się kilkanaście lat temu, kiedy recenzował gry w kultowym dla mojego pokolenia miesięczniku CD-Action. Był bardzo charakterystyczną postacią ze specyficznym stylem pisania, miłością do szwedzkiego death metalu i skłonnością do wybuchów. Taki obraz przywołują przynajmniej moje mgliste wspomnienia, tymczasem na kawę przyszedł otwarty i serdeczny człowiek, z którym rozmawialiśmy o pisarstwie, pracy dziennikarza i World of Warcraft. W zeszłym roku Maciek wydał swój literacki debiut – Kolekcję Pośmiertnych Portretów.

Minął prawie rok od premiery Kolekcji Pośmiertnych Portretów. Książka została dobrze przyjęta, nie pojawiły się żadne jednoznacznie krytyczne recenzje. Patrząc z perspektywy czasu, jesteś zadowolony z debiutu?

Połowicznie, bo jest w niej całkiem sporo dobrych fragmentów. Ale to jednak debiut, musiałem się przy nim dużo nauczyć – nie wiedziałem jak długie to wyjdzie, nie miałem pojęcia jak pisać, bo sam dobrze wiesz, że w dziennikarstwie pisze się prostymi, krótkimi zdaniami, bez przesadnych opisów. Pamiętam, jak nabijaliśmy się w redakcji z Aleksa, że zmieścił w zdaniu aż trzy przecinki, a w książce to normalne. No i dialogi, których nigdy wcześniej nie pisałem, więc było to zupełnie nowe doświadczenie. Tak naprawdę czasowo przy tekście więcej jest dłubania niż pisania. W redakcji zawsze miałem korektę, która poprawiała tekst bez mojego udziału, wtedy zupełnie nie przejmowałem się stylistycznymi drobiazgami. Z książką jest inaczej, siedzimy z Agnieszką (Żynda – kiedyś portal Insimilion) i poprawiamy tekst. Trochę też zmieniłbym dziś styl, wiadomo, że w debiucie człowiek chce się wykazać elokwencją, a to się zupełnie nie sprawdza. Mam nadzieję, że w dwójce jest lepiej – Agnieszka, która już czytała twierdzi, że postęp jest widoczny.

Dużo się zmieniło w KPP od wysłania do premiery?

Tak, nawet na sygnalnym egzemplarzu było kilkadziesiąt poprawek. Powtórzenia, przecinki. Zresztą przyznaję bez bicia, że sygnalny egzemplarz był ostatnim, który czytałem, potem nie miałem już siły. Nigdy nie lubiłem czytać swoich tekstów – o to były wojenki w CDA, bo jak miałem przeczytać swój tekst, to po prostu byłem chory. Może to dziwne, ale nie lubię czytać sam siebie. Wracając do tematu, to pierwsza wersja tekstu liczyła sobie około 390 tysięcy znaków, ostateczna 440 tysięcy. Chociażby po tym widać, jak bardzo zmienił się sam tekst.

Pisałeś, że Infamia, czyli druga część, ma być brutalniejsza i skierowana do trochę starszego czytelnika.

I taka jest, jest dużo więcej krwi i akcji. Będzie trochę mniej Pratchetta, ale na całkiem „dorosłą” powieść będziesz musiał prawdopodobnie poczekać do części trzeciej – In Absentia. Początek i koniec są już napisane. Ale póki co jeszcze długa droga do wydania Infamii. Chciałbym, żeby wyszła na Halloween, chociaż czarno to widzę, bo jest mało czasu.

Wracając jeszcze do krytyki debiutu, najczęściej pojawiającym się zarzutem było, że tytuł i okładka są nieadekwatne do treści.

Moim zdaniem tytuł i okładka zrobiły połowę promocji.

Okładka jest super. Nie ma ani jednej osoby, której by się nie podobała. Co prawda tematycznie średnio pasuje do samej treści, ale taki był mój zamiar od początku. Mam nadzieję, że projekt okładki drugiej części zostanie zaakceptowany. To pomysł Radka – kiedyś zrobił podobnego wampira i od razu powiedziałem „ja to chcę!”. Teraz narysował to jeszcze raz, tyle że do góry nogami.

Masz w planach coś innego niż kontynuacje aktualnego cyklu?

Mam fajny pomysł na książkę, powiedzmy, młodzieżową. Wymagałoby to jednak dużo kopania w tekstach źródłowych – muszę zebrać jeszcze więcej pomysłów, ale kiedyś na pewno się za to zabiorę. Akcję chciałbym osadzić we Wrocławiu w XIX wieku. Zupełnie nie byłoby tam fantastyki, raczej coś w stylu Ucha od śledzia czy Kapelusza za 100 milionów. Niespecjalnie śledzę rynek, ale wydaje mi się, że niewiele jest teraz młodzieżowych rzeczy tego rodzaju.

Zawodowo pisać zacząłeś jeszcze w latach 90. w CD-Action. Z pisma odszedłeś blisko 10 lat temu. Dalej śledzisz branżę gier?

Nie. Wiem tyle, że wciąż wychodzi Football Manager, ale od kilku lat nie gram, bo od kiedy Śląsk zdobył Mistrza Polski, to odpadł mi argument do gry. Football Manager Live był świetny, nie wiem dlaczego go skasowali. Szkoda, bo mogliby mieć więcej subskrypcji niż WoW, który jest bardzo hermetyczny, a piłka to jednak coś światowego. Jedyne co odpalałem do niedawna to Achtung Spitfire, ale gra nie chce działać na Windowsie 10. No i oczywiście grywam od czasu do czasu w World of Warcraft.

Właściwie odciąłeś się od branży. Jak z perspektywy czasu wspominasz pracę w CD-Action jako recenzent gier?

Odcinam to za mocne słowo, po prostu było, minęło.

Jakiś czas temu sięgnąłem po CD-Action i pod względem wizualnym pismo wygląda zdecydowanie lepiej niż kiedyś, jest bardziej profesjonalne. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że została zabita wyrazistość, coś, co odróżniało CDA od reszty. Można to było zauważyć już pod koniec „twoich” czasów.

W takich żyjemy czasach. Jak byłem dzieciakiem, to istniały subkultury, a dziś w każdej korporacji, dąży się do tego, żeby każdy był taki sam. Trudno mi się wypowiadać, bo nie miałem pisma w rękach od kilku lat, ale faktycznie – Yasiu był bardzo wyrazisty, Czarny Iwan, EGM. Na pewno teksty są krótsze, kiedyś była większa swoboda, na więcej można było sobie pozwolić w tekstach, także na wycieczki w kompletnie odjechane rejony.

Dziennikarstwo sportowe, którym zajmujesz się teraz „po godzinach” to teoretycznie coś zupełnie innego, ale jednak w praktyce nie różni się aż tak bardzo od recenzowania gier.

Ze sportem zawsze miałem wiele wspólnego, przecież nawet w CD-Action zaczynałem od tekstów o grach sportowych, bo nie było osoby zajmującej się tego typu produkcjami. W sumie wróciłem do tego, od czego zaczynałem. Piszę głównie relacje, na nic innego nie mam czasu, a tam ciągle używasz jednego zestawu zdań, to jest trochę jak w Football Managerze.

W CDA byłeś znany z używania niecenzuralnych słów. Dalej dużo przeklinasz?

Zależy od sytuacji, choć na przykład dzisiaj zdarzyło mi się kilka razy. Ale moje bluzganie to mit – to było przesadzone, bo zrobiliśmy kiedyś puszkę, żeby wrzucać do niej drobne za przekleństwa i przez cały dzień nie musiałem nic wrzucić.

Co do mitów, nie wiem czy świadomie, czy nie, ale kreowałeś się wtedy na zamkniętego, aspołecznego introwertyka. Tymczasem Twoje profile w mediach społecznościowych są wypełnione treścią.

To się zmieniło z przebranżowieniem. Po pracy w CDA bałem się każdego osobnika, który nie był oddzielony redakcyjnym biurkiem, ale pracując w sprzedaży, musiałem się otworzyć. Nauczyć się rozmawiać z ludźmi, a nie tylko siedzieć przy komputerze i pisać. Ale dalej jestem trochę introwertyczny.

 

 

Adam Kubaszewski
Adam Kubaszewskihttps://arytmia.eu
Wydawca i redaktor naczelny portalu Arytmia.eu, zawodowo związany głównie z marketingiem internetowym. Strzelba Czechowa w ludzkiej postaci.

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama