Szybkie notatki ze Stancji Wioletty Grzegorzewskiej

Jakiś czas po skończeniu Guguł przeczytałam ich recenzję (być może w Wysokich Obcasach). Jej autorka zwracała uwagę przede wszystkim na wątki erotyczne, wiążące się raczej z zagrożeniem niż przyjemnością czy ciekawością. Za bardzo tego nie zauważyłam za pierwszym czytaniem, więc wróciłam do książki – i pozostałam przy mojej pierwotnej opinii, że one tam są, ale na drugim czy trzecim planie. Poza tym groza miesza się w nich jednak z pewną fascynacją, a Wiolka nie jest tylko bierną ofiarą. Nie wiem, która z nas ma lepszego nosa. W Stancjach (jak to na studiach) zakochiwanie się i odkrywanie swojej seksualności są bardzo ważne, przynoszą bohaterce strach, ale też siłę. Wiąże się z nimi mnóstwo niepokojów, presji społecznej, drobnej przemocy – fundowanych Wiolce raczej przez kobiety, czy ogólnie „dorosłych”, niż kochanków.

Bohaterka Grzegorzewskiej jest kłębkiem neurotyzmu, introwersji i olewactwa. Jakoś mimochodem przechodzi z roku na rok (co wiemy, bo nie wraca do rodzinnej wsi, nie zostaje wyrzucona ze studiów), ale opowiada nam o zupełnie innych sprawach: mieszkaniu w hotelu robotniczym (z Rosjanami handlującymi na bazarze), potem w zakonie, w zamian za drobne prace i bycie grzeczną dziewczynką; o poszukiwaniu pana Kamila, wielkiej miłości, etnografa, który dokumentował ludowe przyśpiewki z jej okolic. To przez niego zdecydowała się wyjechać do Częstochowy, nie tyle na studia, ile żeby go odnaleźć. Jakim cudem tak nerwowa i nieśmiała dziewczyna trafia na coraz dziwniejsze stancje? Skąd ma tyle pewności siebie, żeby radzić sobie w kontaktach z tak różnymi ludźmi i nie zwiać z powrotem na wieś? Jakie są źródła tej siły, która umożliwiła jej szukanie jednego chłopaka przez kilka lat?

Pozwolę sobie na patos: Stancje są o „wiecznej kobiecości”, która tak fascynowała Fausta, a po nim pana Kamila i kilku innych. Uosabia ją Wiola, kiedy okazuje się, że może eksplorować swoje życie i smakować je w pełni, w całej różnorodności. Mam wrażenie, że Grzegorzewska na początku oszukuje czytelnika, albo on sam (ja) nabiera siebie, że Wiola to sierotka z lasu nieznająca życia, łąkowy elfik. A ta, być może ku własnemu zdziwieniu, poradziła sobie świetnie. Żyje trochę dziwnie, kombinując, ale nie dość, że przeżywa w Częstochowie, to poznaje ją z najlepszych, najbardziej narażonych na zniknięcie, kruchych stron… Medaliki (czyli miejscowi), sprzedawcy z targowisk, mniej czy bardziej legalne interesy dzikiego kapitalizmu, zamknięte w swoim kręgu zakonnice parzące ziółka. Jakby nie dość tej duchologii, Grzegorzewska zabiera nas w podróż (czytaj bad trip) do czasów wojennych. Wiola nie tylko zachłannie obserwuje swoje otoczenie, wspomina też rodzinę, mocno redefiniując jej obraz – w Gugułach wydawała się wciąż nieco sielankowa, tym razem wprost mówi o wadach swoich bliskich i ich ciężkich doświadczeniach. Przy okazji, co pozwala wpisać tę książkę w „nurt wiejski”, pojawią się monologi dziadka mówione „po swojemu”. W tych fragmentach Grzegorzewska, jak Marian Pilot, ocala język, jakim mówiło się w polach i kuchniach, i który nie mógł przetrwać w kolejnych pokoleniach.

O Stancjach będzie się uczyć na polonistykach jak o Dukli Stasiuka. Niby nic, troszkę halucynacji i nostalgii, bardzo lokalny kontekst, gwara. A to mocna proza poetycka, o dorastaniu do siebie i konstruowaniu swojego własnego świata. O egzaltacji młodości. I tylko kończy się nieco z nagła, mam wrażenie, że Guguły były pod tym względem lepiej skomponowane. Wiolka jak syrena wciąga czytelnika w starą Częstochowę, esencjonalną i intensywną, bywa bohaterką typowej prozy dla młodzieży (oswaja szczura), kiedy indziej kronikarką ginącego świata, dziewczyną uginającą się pod społeczną presją, młodopolską bogunką, waszą nadwrażliwą koleżanką z wykładów… Grzegorzewska pisze czasem niemal wierszem, kiedy indziej bardzo trzeźwo opowiada o babci, dziadku i rodzicach Wioli. Zmieściła w tej niewielkiej książeczce cały świat, a to naprawdę zasługuje na uwagę nie tylko polonistów.

Na plus:
– poetycki język
– częsta zmiana tonu
– nostalgiczna Częstochowa
– i wieczna kobiecość jak z Fausta

Na minus:
– nagły koniec: nieco niedograna kompozycja

Agnieszka "Fushikoma" Czoska
Agnieszka "Fushikoma" Czoska
Typowy mól książkowy. Czyta po polsku, angielsku, niemiecku i ukraińsku, bardzo chciałaby jeszcze po francusku. Ostatnio jej ulubieni autorzy to Zadie Smith, Serhij Żadan, Jurij Andruchowycz, Amos Oz, Łukasz Orbitowski... Lubi komiksy, na przykład Sagę, Wytches, rzeczy Alison Bechdel czy Inio Asano. Jak ma czas, ogląda europejskie filmy i anime. Recenzuje jeszcze dla bloga Nie Tylko Gry (nietylkogry.pl), czasem pisze do Fabulariów (fabularie.pl).

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama