To bardzo współczesna i amerykańska powieść o życiu w bańce – Nowego Jorku, liberalizmu, młodości. Z dużą dozą popkulturowych nawiązań. Narratorem całości jest Rene, filmowiec, syn intelektualistów z Belgii, który zaprzyjaźnia się z bogatą hinduską rodziną o rzymskich imionach i ambicjach. Akcja zaczyna się, gdy Goldenowie wprowadzają się do dzielnicy Gardens i inspirują Rene szukającego swojej wielkiej opowieści, najlepszego scenariusza.
The Golden House to historia Nera i jego trzech synów: Petroniusza (Pietii), Apulejusza (Apu) i Dionysusa (D). Każdy z nich ma inny charakter i marzenia: najstarszy z braci zmaga się z niedopasowaniem, agorafobią i syndromem Aspergera. Drugi, kiedyś najlepszy stróż swego brata, ucieka od rodziny w sztukę. Najmłodszy, przyrodni brat pozostałej dwójki, wikła się w tajemnicę swojego pochodzenia i tożsamości. Cesarz Neron trzyma ich wszystkich przy sobie jak kwoka, dość nieuważna i niecierpliwa, ale pełna dobrych chęci. W ich życiu pojawią się też bajeczne kobiety, zwłaszcza Baba Jaga w ciele rosyjskiej gimnastyczki, sprytnej lisicy, która uwiedzie imperatora. Wchodząc do Golden House, dostaniecie się w gęstą sieć metafor i archetypów. To zza niej Rene opowie nam swój najlepszy film, oparty na prawdziwych zdarzeniach. Rushdie opisuje bogactwo uciekinierów z Indii i powolną zagładę całej czwórki. Pojawi się porównanie do Usherów, do greckich tragedii… Nad tą historią wisi wyraźny cień fatum, Nemesis – zemsty bogów z poprzedniego życia. Właściwie, pozornie poprzedniego… Narrator od samego początku powieści sugeruje czytelnikowi, że ucieczka przed losem jest daremnym krokiem, fałszywym ratunkiem. Dopiero w ostatnich rozdziałach opowie nam, od czego tak naprawdę próbowali się odciąć Goldenowie, ale domyślamy się tego dużo wcześniej.
Jeśli potrafimy rozwiązać zagadkę, zanim Rene nam ją wytłumaczy, to o co chodzi w całej intrydze? Czy Rushdie zainspirował się nie tylko antykiem, ale także skandynawskimi kryminałami, w których nie zagadka jest ważna, ale motyw i jego społeczny kontekst? Możliwe. Golden House to, niemal jak saga Millenium, książka mocno zaangażowana społecznie, polityczna. Narrator nie tylko jest aktywnym demokratą, ale nazywa nowego prezydenta USA (tak, tego ulubieńca wszystkich programów rozrywkowych) Jokerem, a jego zwolenników złoczyńcami – villains. Nie umiem powiedzieć, na ile „partyjność” nowej powieści Rushdiego jest widoczna dla przeciętnego polskiego czytelnika… Dla amerykańskiego jest ewidentna, ze względu na bezpośrednie uczestnictwo większości obywateli w bieżące sprawy, zarówno tych z lewej, jak i prawej strony barykady.
Pojawiło się to brzydkie słowo „barykada”. Z punktu widzenia Rene spór polityczny pomiędzy demokratami i republikanami jest walką w sensie ścisłym, nie tylko metaforycznym. Co gorsza, nie może być mowy o jakimkolwiek dialogu między zwolennikami Batwoman i Jokera… Golden House, jak widzicie, to nie Lego Batman. Nikt tam nie ma nadziei, że gdyby Gotham zaczęło się rozpadać, przeciwnicy chwyciliby się za ręce, żeby załatać poszerzającą się przepaść.
Czytając Golden House, zaczęłam zaglądać także do książki socjolożki Arlie Russell Hochschild Strangers in their own Land (Obcy we własnym kraju, niedawno ukazało się polskie tłumaczenie). Upraszczając sprawę, pisze ona, że wiara w ścisły podział sprawia, że między ludźmi z różnych opcji politycznych wyrastają empathy walls, „ściany empatyczne”, uniemożliwiające wzajemne współczucie i zrozumienie. Czy zastanawiamy się, dlaczego superzłoczyńczy chcą zniszczyć świat? Co to dla nich właściwie znaczy? Czy nie byłoby ciekawiej, lepiej, założyć, że tak jak my chcą oni poprawy sytuacji w kraju, regionie, w swojej rodzinie? Skoro jesteśmy liberalni i otwarci, to może dalibyśmy radę nawiązać dialog i dowiedzieć się, o co tak właściwie chodzi z tą Apokalipsą?
Nie wszystkie matki nazywają się Martha, więc zbliżenie się do siebie Batmanów i Jokerów nie jest banalną, łatwą do rozwiązania sprawą. Rushdie nie ma dla nas innej rady, niż wysłuchiwać zwierzeń i przyglądać się powolnemu upadkowi imperium Goldenów. Żyć koło nich, z nimi, nawet czasami na ich koszt. Czytelnik musi się trochę skupić, żeby zauważyć, że Rene i jego przyjaciele także zostaną pociągnięci w dół. Każdemu będzie trochę smutno przy końcu świata, nawet tym przekonanym o swojej sprawiedliwości.
Rushdie napisał polityczną powieść o upadku i podziałach nie do pokonania. To bardzo pesymistyczna wizja świata, odwiecznej walki dobra ze złem, które mogą ze sobą flirtować, ale na końcu i tak zostanie im płacz i zgrzytanie zębów. Ja sama chciałabym jeszcze wierzyć, że można żyć, nie okopując się na swoich, „lepszych”, pozycjach, dlatego mam pewien dystans do tej klasycznie tragicznej historii. Ale być może pisarz mówi nam coś jeszcze – cała nasza popkultura i baśnie przygotowały nas do rozdzielania wszystkiego na te dwie kategorie. Albo jest się cacy, albo be. Niestety, smutek jest ponadto.
Na plus:
– pełen metafor i nawiązań do popkultury język
– mnóstwo drobnych smaczków dla nerdów
– a przy tym klasyczny język jak z wywiadów Nabokova
– intrygujący obraz podziału na demokratów i republikanów
Na minus:
– może się dłużyć
– niektóre postaci kobiece (żona Nero, artystka z Somalii) są trochę schematyczne
– na początku rzymskie nawiązania wydają się naciągane