Wykuwanie hype’u, czyli recenzja filmu Thor: Ragnarok

Wyjaśnijmy sobie to od razu. Nie przepadam za Thorem, a przynajmniej jego inkarnacją z Marvel Cinematic Universe. Moje zainteresowanie postacią było na tyle niskie, że nie czułem potrzeby odrobienia pracy domowej i obejrzenia jego solowego występu przed seansem pierwszej części Avengers. Oczywiście z czasem postanowiłem nadrobić zaległości, ale do zachwytu było daleko. Pierwszy film to odrysowany wręcz od linijki typowy produkt Marvela, gdzie śmiesznostki były mniej lub bardziej zgrabnie wplatane między przepełnione patosem sceny. Mroczny Świat z kolei był już tworem zupełnie pozbawionym jakiejkolwiek spójności. Obierając poważniejszy ton, twórcy nadal nie mogli uwolnić się od wad oryginału, przez co znowu byliśmy świadkami wywołujących zgrzytanie zębów scenek między Thorem, Jane i jej grupką stereotypowych koleżków z akademickiego światka. I jedynie Loki, postać, którą zdyskredytowałem w pierwszych Avengerach, wzięła na siebie ciężar całego filmu, bo Thor jako lekko zdziecinniały i impulsywny pretendent do tronu ani na moment nie przekonał mnie do siebie.

Jednak sukces kasowy obu filmów sprawił, że bogowi piorunów dano trzecią (nie licząc równie słabych występów w Avengers) szansę. Ekscytacja nowym Thorem rozpoczęła się od publikacji oficjalnego loga, przywodzącego na myśl hiperbolizowaną stylistykę lat 80., spopularyzowaną w obecnej dekadzie przez Strażników Galaktyki czy też krótkometrażowy Kung Fury. Ekscytacja przeszła w prawdziwą euforię, gdy do sieci wypłynął trailer Ragnaroka. Pochwałom nie było końca, ale ja nie widziałem w tych dwóch minutach nic odkrywczego. Na mój brak entuzjazmu wpłynęła nie tylko obojętność wobec Thora i reklamowanego w trailerze Hulka, ale przede wszystkim Guardians of the Galaxy i jego nadchodzący sequel. Niestety, to co rewelacyjnie sprawdza się z jedną grupą bohaterów i w konkretnej scenerii, nie musi równie dobrze zadziałać w przypadku innej marki. I to było moim głównym zastrzeżeniem wobec trzeciego Thora. Nagła zmiana tonu miała na celu przywrócenie do mainstreamu dwójki superbohaterów żyjących dotychczas w cieniu popularniejszych sylwetek. I tak znane ze swojej teatralności scenerie Asgardu zastąpiono mieniącą się kolorami planetą Sakaar i jej równie barwnymi rezydentami.

Thor: Ragnarok - recenzja filmu | arytmia.eu

Ragnarok fabularnie sięga zarówno do końcówki poprzedniej części, jaki i finału Czasu Ultrona. Thor wraca na ziemie Asgardu, pokonując wcześniej ognistego demona, pozornie zapobiegając Ragnarokowi – przepowiadanej zagładzie jego ludu. Zastaje swój kraj w stagnacji. Rolę zesłanego na wygnanie Heimdalla przejmuje niekompetentny przygłup Skurge, a bóg piorunów szybko demaskuje Lokiego, który przez trzy lata w skórze Odyna rządził Asgardem, zsyłając uprzednio swego ojczyma na wcześniejszą emeryturę na Ziemi. Odejście władcy skutkuje osłabieniem zaklęć, które trzymają w zamknięciu Helę, boginię śmierci. W trakcie próby zamknięcia bram do Asgardu dwójka braci zostaje zrzucona z pomostu łączącego oba światy, tracąc szansę na ocalenie ojczyzny przed nadchodzącą zagładą. Rzucony na powierzchnię nieznanej planety i pozbawiony Mjolnira Thor po raz kolejny sięga dna, by mieć szansę zasłużyć na swój przydomek oraz zaufanie przyszłych towarzyszy. A wśród nich odnajdziemy zarówno kilka nowych, jak i znajomych twarzy.

Wielkim niedopatrzeniem byłoby pominięcie dwóch nazwisk – Jack Kirby oraz Taika Waititi. Wkład pierwszego pana w przemysł komiksowy jest niezaprzeczalny. I nie dotyczy to wyłącznie puli postaci, jakie wprowadził ten artysta do świata Marvela, ale również stylistyki obrazkowych opowieści, czym praktycznie zdefiniował srebrny wiek sztuki komiksowej. Waititi, reżyser Ragnaroka, nie krył inspiracji pracami amerykańskiego rysownika. Kosmos w filmie nowozelandzkiego reżysera znowu mieni się milionami kolorów – no właśnie, znowu. O ile nie mogę odmówić mu serca włożonego w ukochany materiał źródłowy, dla mnie Thor: Ragnarok zawsze będzie żyć w cieniu Strażników, serii, która nie tylko rozszerzyła uniwersum Marvela o barwną przestrzeń kosmiczną, ale też jako pierwsza użyła luźniejszej konwencji filmu superbohaterskiego i zrobiła to zdecydowanie lepiej.

Thor: Ragnarok - recenzja filmu | arytmia.eu

Największym problemem Thora są jego dwa poprzednie filmy. Jakkolwiek nieudane by nie były, nie możemy ich zupełnie odrzucić. Mimo braku spójnej wizji, należą do budowanego latami uniwersum. Ragnarok za to zdaje się przekreślać te mniej lub bardziej chlubne dokonania poprzedników. Teatralność pierwszych Thorów zastąpiona zostaje kalką Strażników, a Thor, bohater wcześniej niezbyt wyróżniający się na tle grupki superherosów, został przemodelowany na kopię Starlorda. Wygadany, wszędzie szukający kłopotów, i przy tym nieco fajtłapowaty w swojej bohaterskości. Być może tytuł produkcji odnosił się nie tylko do zagłady Asgardu, ale i zrównaniu z ziemią wszystkiego, co próbowały zbudować dwa poprzednie filmy. Jane Foster, wcześniej jedna z najważniejszych postaci, jednym zdaniem Thora zostaje wymazana z przyszłych scenariuszy. A szkoda, bo Female Thor wydawałaby się logicznym posunięciem w przypadku tak pozbawionego ikry bohatera.

Skoro już o bezpłciowości mowa, jak to zwykle w Marvelu bywa, wrogowie pełnią tutaj funkcję dekoracyjną. Demon Surtur pojawia się jedynie na kilka minut, a grany przez Jeffa Goldbluma Grandmaster nie ma na celu wywrócenia całego uniwersum do góry nogami czy też zniszczenia Nowego Jorku, więc za nic nie mieści się w ramy typowego filmowego villaina. Natomiast jeśli chodzi o Helę, to zdaje się ona być co najwyżej poprawna. Z pewnością nie jest to poziom sztampy reprezentowany przez Ronana, a i historia tej bohaterki z czasem okazuje się być ciekawsza od tej, której moglibyśmy się spodziewać po scenariuszu. Na pochwałę zasługuje również rozwiązanie konfliktu, chociaż dalekie od pomysłowości „finałowej walki” z Doktora Strange’a, to też nie wieńczone bezmyślną demolką znaną chociażby z drugich Avengers.

Thor: Ragnarok - recenzja filmu | arytmia.eu

Na film udałem się z nastawieniem, że absolutnie mi się nie spodoba. Po Doktorze Strange’u, gdzie widoczne już było zmęczenie materiałem, i Strażnikach, którzy mimo operowania w swojej unikalnej stylistyce również nie dorównali oryginałowi, miałem praktycznie zerowe oczekiwania wobec Thora, nawet wtedy, gdy rozpływali się nad nim krytycy. I cóż, nie wyszedłem z kina przed zakończeniem seansu oraz nie czułem, że moja inteligencja została obrażona (no może z pominięciem kilku, czy nawet kilkunastu dowcipów). Podobnie jak dwa pozostałe filmy z serii, Thor: Ragnarok odchodzi w niepamięć, a ja wciąż liczę na prawdziwą rewolucję w kinie superbohaterskim. I niestety, jak można wywnioskować z trailera Czarnej Pantery, znów możemy się spodziewać utartych schematów. Parafrazując intro znanego postapokaliptycznego RPGa: „MCU, MCU never changes”.

[critique_score]

Grzegorz Ciesielski
Grzegorz Ciesielski
Amerykanista z wykształcenia, cosplayer z pasji, felietonista z przypadku. Pasjonat muzyki lat 60. i 80., miłośnik piw rzemieślniczych, kucharz amator. Gardzi kawą. Jego twórcze portfolio można zobaczyć na W Cosplay. Twitter: grzeniu_c

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama