Ultima Thule – tak w dawnej kartografii nazywano miejsce wysunięte najdalej na północ, najbardziej odległy zakątek znanego świata, miejsce zimne i nieprzyjazne, w średniowieczu wciąż na wpół legendarne. Czasami przyjmowano, że to Islandia.
Coś w tym jest – wyspa niemalże na krańcu świata, a już na pewno na krańcu mapy. Wyspa lodu i ognia, kraina zimna i gejzerów, zamieszkała przez potomków Wikingów, którzy mówią egzotycznym, niezrozumiałym językiem i na potęgę jedzą Prince Polo. No i podobno wierzą w elfy. Islandia – przynajmniej na pierwszy, powierzchowny rzut oka – nie traci nic z wizerunku odrealnionej krainy na końcu świata.
Łatwo by ją było od tego świata odciąć: to kraj wyspiarski, z dala od reszty Europy, polegający na imporcie i do tego położony w niezbyt przyjaznych warunkach geograficznych. Można sobie pewnie łatwo wyobrazić, do czego taka izolacja doprowadzi.
Wyobraża to sobie islandzka dziennikarka, Sigríður Hagalín Björnsdóttir, zainspirowana – jak sama mówi – wydarzeniami z 11 września i kryzysem z 2008 roku, który mocno Islandię dotknął.
Jej bestseller Wyspa to studium przypadku – dosłownie. Powieściowa Islandia w środku zimy zostaje odcięta od świata. Wydaje się to być zwykłą usterką, ale wkrótce okazuje się, że brak łączności się przeciąga, a kraj pogrąża się w panice.
Björnsdóttir na czynniki pierwsze rozkłada mechanizmy rozpadu społeczeństwa i przejścia z demokracji w dyktaturę, z krainy mlekiem i miodem płynącej w twardy świat dystopii. Fascynująca jest obserwacja kolejnych kroków, które doprowadzają Islandię do tego stanu – od przejęcia władzy przez zdeterminowaną panią polityk, zwaną Białą Damą, poprzez stopniowe ograniczanie praw obywatelskich i rekwirowanie majątków, po usunięcie z wyspy wszystkich imigrantów. Islandia rozpada się z dnia na dzień, a autorka przedstawia to z miażdżącą, logiczną konsekwencją.
Służą temu dwa ciekawe zabiegi: aluzje do mitologii i tradycji islandzkiej oraz mass media. Autorka nie odkrywa tu Ameryki – mechanizm budowania państwa totalitarnego pokazany jest tu niemal podręcznikowo, krok po kroku, a mitologia jest jedynie jednym z wielu ziarenek, które go sieją. I o ile jest to zabieg interesujący, to zrozumienie wszystkich aluzji może polskiemu czytelnikowi nastręczać trudności. Trochę brakło mi przypisów – nie każdy, kto weźmie tę książkę w rękę, zacznie ją czytać uzbrojony w wiedzę, co to jest Alting albo dlaczego w kulturze islandzkiej ważne są elfy.
No ale trudno – damy radę i tak. Zwłaszcza że powieść napisana jest bardzo atrakcyjnym stylistycznie językiem, a i jej budowa może wciągnąć: autorka odeszła od klasycznej struktury na rzecz kilku narratorów, których wątki przetykane są wycinkami z gazet. Jest to zabieg o tyle ciekawy, że można zaobserwować i postępujący totalitaryzm, i cenzurę, i porównać dziennikarski zapis wydarzeń z tym, co narrator prezentuje nam za kulisami – a jednym z narratorów jest, nieprzypadkowo, dziennikarz.
Wyspa to może i fikcja, ale nie odrywa od rzeczywistości. Wręcz przeciwnie – dobitnie przypomina o naszym własnym tu i teraz. Na przykładzie niewielkiej wyspy, niemalże na końcu świata, obserwujemy prawdę o każdym społeczeństwie, a nie jest to prawda przyjemna. Wyspy nie czyta się, by nam było błogo i przyjemnie – zostawia po sobie islandzko lodowaty dyskomfort.
Wyspa (wydanie polskie - 2018)
Autorka: Sigríður Hagalín Björnsdóttir
Tłumaczenie: Jacek Godek
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie