Youtube, gry retro i magiczne właściwości koniczyny, czyli wywiad z Arkadiuszem Kamińskim

Kanały technologiczne na Youtube są często uważane za mało przystępne dla każdego, kto nie jest pasjonatem tej tematyki. Arkadiusz „Dark Archon” Kamiński udowadnia, że eksperckie materiały o grach i technologii wcale nie muszą być hermetyczne. Arhn.eu wraz z powiązanymi kanałami to zbiór zarówno typowych recenzji sprzętu i gier, jak i felietonów edukacyjnych poświęconych zagadnieniom retro i gamingu w ogóle. Z Archonem rozmawiamy o Youtube, piractwie komputerowym, polityce Nintendo i… magicznych właściwościach jedzenia koniczyny.

Arytmia: Obecny format kanału jest inny niż ten z początków nagrywania. Pierwsze filmy powstawały po angielsku. Jak dzisiejszy arhn.eu różni się od pierwotnych założeń?

Arkadiusz Kamiński: Wszystko zaczęło się od tego, że przeprowadziliśmy się z Polski do Wielkiej Brytanii. Po pewnym czasie zauważyliśmy taki trend, że im mniej mówimy po polsku, tym trudniej to nam przychodzi. Nie używasz danego języka, więc trudniejsze słówka uciekają i zaczynasz używać najniższego wspólnego mianownika żeby się porozumieć z ludźmi. Trochę nas to gryzło, więc wpadłem na pomysł, że zacznę nagrywać materiały na swoją małą prywatną stronkę i po angielsku, i po polsku i może coś z tego wyjdzie, a przy okazji poćwiczę język, bo strasznie się zmiękczył i to było bardzo irytujące. Nigdy nie planowałem, że arhn.eu będzie dużą stroną w Internecie, to miał być mały blog o technologii. Okazało się, że ludzie zaczęli to oglądać, szczególnie wersję polską. W USA i Wielkiej Brytanii stron technologicznych jest od groma, więc specjalnego zapotrzebowania nie było, ale okazało się, że w Polsce jeszcze brakowało czegoś w tym stylu. Polskie wyświetlenia zaczęły rosnąć, podczas gdy te angielskie stały w miejscu. Trzeba było podjąć jakąś decyzję, więc żeby nie dublować pracy, postanowiliśmy pozbyć się anglojęzycznych materiałów i zamiast tego robić dwa razy więcej polskich. Chociaż trochę za tym tęsknię. Chciałbym do tego wrócić, tylko w tym momencie się po prostu nie da, bo jest to za dużo pracy, szczególnie biorąc pod uwagę to, jak duże są materiały nad którymi obecnie pracujemy.

Faktycznie masz sporo pracy. Prowadzisz obecnie trzy fanpage i cztery kanały. Po co właściwie taka fragmentacja?

Dla mnie kanał na YouTube jest jak kanał w telewizji – nie wszystko musi być wrzucone w jedno miejsce i każdy może sobie wybrać co chce oglądać. Subskrybuję wiele osób na YouTube i potem połowa materiałów mnie nie interesuje, bo na przykład autor wrzuca coś o technologii plus letsplaye. Ale ja nie chcę oglądać tych letsplayów, tylko tę technologię. Wpadłem na taki pomysł, że rozdzielę to wszystko i jeżeli kogoś to interesuje, to może zasubskrybować – to kwestia jednego kliknięcia. Ale jeżeli ktoś lubi tylko nasze główne, duże materiały, to subskrybuje tylko główny kanał. Jeśli kogoś interesują moje wypociny, to subskrybuje prywatnego Gramburgera. Jest też kanał zakulisowy, bo wiem, że są ludzie których interesują główne materiały, ale nie chcą oglądać  odpadków. Uważam, że właśnie w taki sposób powinno się na to patrzeć – kanał na Youtube powinien mieć jakąś kategorię, jakąś tematykę i jeżeli chce się to rozgałęziać, to dużo przyjemniej jest dać widzowi wybór i nie zmuszać go, żeby oglądał wszystko. Nic na siłę.

Arkadiusz Kamiński, Grzegorz Ciesielski i Adam Kubaszewski

Nie wpadłeś jeszcze w syndrom twórcy youtubowego, który tworzy filmy, ale sam ich nie ogląda?

Nie oglądam kanałów tematycznych, tzn. nie oglądam materiałów o rzeczach nad którymi pracuję. Subskrybuję kanały technologiczne, np. Linus Tech Tips, który buduje pecety. Ja nie buduję pecetów, więc mogę to obejrzeć. Ale unikam tematyki podobnej do mojej – bardzo lubię Quaza, kumplujemy się, ale nie subskrybuję jego kanału, bo boję się nieświadomych inspiracji i zapożyczeń. Chciałbym, żebyśmy mieli unikatową, własną tożsamość, żeby po prostu było to nasze, a nie czerpało, nawet mimowolnie, z innych. Jak coś recenzujesz, to chcesz by to była twoja opinia, która nie powinna być zabarwiona innymi. Często ludzie się złoszczą, że w Internecie ktoś mówi coś tam, a ty mówisz coś innego. Ja nie wiem co powiedział ktoś inny, skąd to mogę wiedzieć – to ja grałem w tę grę, to ja wyrobiłem sobie opinię i ja tę opinię przekazuję. Dlatego unikam „konkurencji” jak ognia.

Cofnijmy się jeszcze do samego początku. Jak wyglądał twój rozwój jako gracza, skąd chłonąłeś wiedzę w czasach, kiedy Internet był tylko dla wybranych?

Zacząłem swoją przygodę z grami komputerowymi od telewizji edukacyjnej na Jedynce, gdzie leciały programy technologiczne. Popołudniami, już poza tym pasmem, leciał program Joystick. Grali tam w gry wideo, recenzował je chyba Kazimierz Kaczor. Tam pierwszy raz zobaczyłem Internet, to chyba był 1994 rok. Mówili jaka to będzie fantastyczna technologia. To mnie zagrzało. Potem kupowałem czasopismo Amigowiec, mimo że nie miałem Amigi, nie stać mnie było na żaden tego typu sprzęt, więc cała ta wiedza było czysto teoretyczna. Jedyne doświadczenie jakie miałem z grami i konsolami to było Atari 2600, i to też nie oryginalne, które miał jakiś kuzyn. Tam zobaczyłem w ogóle pierwszy raz na żywo grę wideo. Potem to już było Secret Service, Top Secret, Gambler, CD-Action, te wszystkie czasopisma. Dzięki temu kiedy już dostałem swój pierwszy komputer, to miałem kolekcję płytek, więc mogłem sobie wreszcie pograć w te dema. Potem przyszły czasy Youtube – Angry Video Game Nerd to postać, która zainspirowała bardzo wielu ludzi do spróbowania wideo jako medium. Niektórzy wzięli bardzo dosłownie jego interpretację krytyka gier wideo i prowadzą to do dzisiaj, inni wykształcili swoje własne style, ale myślę, że Internet – również polski – wiele zawdzięcza takim ludziom jak Nerd, Play It Bogart czy Armake21. To były wtedy niszowe kanały, może po parędziesiąt tysięcy subskrypcji, ale w tamtych czasach to było dużo.

Wracając do AVGN, kiedy miałeś pierwszy romans z konsolami?

Miałem 10 lat, kiedy dostałem pierwszego peceta. Rodzice się zadłużyli na długie lata żeby go kupić, on kosztował 6000 zł, a w tamtych czasach to była masa pieniędzy, zarobki dobijały może do tysiąca miesięcznie na rękę, jeśli nie mniej. Trzymałem ten komputer prawie 10 lat. Oprócz tego na komunię dostałem Pegasusa, i to też już lata po wszystkich, bo pod koniec lat 90. Przez długie lata byłem pecetowcem z konieczności, bo nie miałem dostępu do niczego innego. Amigę miał kolega, Commodorka miał kolega. Jak byłem mały, to koledzy powiedzieli, że jak będę żarł koniczynę i wypowiem życzenie, to dostanę Commodorka. Żarłem tę koniczynę i się spełniło, bo kilkanaście lat później faktycznie go dostałem. Ale wtedy chcąc nie chcąc byłem pecetowcem. Dopiero jakieś 10 lat temu pojawiło się trochę więcej gotówki i zacząłem kolekcjonować.

Twoja kolekcja, trzeba przyznać, rozrosła się do imponujących rozmiarów, lecz taki zbiór jest chyba raczej mało praktyczny.

Przeprowadzaliśmy się niedawno, więc wiemy, jaki to jest ciężar. W nowym mieszkaniu przygotowaliśmy całe pomieszczenie, żeby pełniło funkcję biura/składu. Wszystko jest już posortowane, zostało jeszcze sporo miejsca na przyszłość, więc na razie dajemy sobie radę. Chociaż nigdy się nie spodziewałem, że kolekcja tak się rozrośnie. Staramy się odmawiać, kiedy ludzie przysyłają swoje rzeczy, chyba że to faktycznie białe kruki i ludzie pozwolą nam je odkupić – tak, żeby nikt nie był stratny. Musimy często odmawiać, bo ilość rzeczy przysyłanych przez ludzi jest nie do ogarnięcia, mam teraz po 5-6 sztuk niektórych gier. Ludzie nie chcą, żeby zbierane przez lata gry trafiły na Allegro, bo wpadną w ręce kogoś, kto tego nie doceni. Dostajemy czasem listy w stylu „kocham swoją kolekcję, ale nie mogę już tego trzymać przez okoliczności. Czy przyjmiesz to, żeby nie przepadło?”. Czasem się zdarza, ale w tym momencie jest tego za dużo.

Traktujesz swoją kolekcję jako hobby, czy może też jako inwestycję?

Ja chyba za bardzo kocham to medium by myśleć o tym, żeby to kiedyś sprzedać. Kupiłem wiele rzeczy i byłem na tym stratny, jestem tego świadom. Ale są to rzeczy, które chciałem mieć od wielu lat i są niedostępne. Nie wydaje mi się, żeby taka kolekcja, nawet obszerna, z czasem nabrała dużej wartości. Wiele z tych rzeczy, które dzisiaj są popularne straci na wartości, ta bańka kiedyś pęknie. Nie wiem czy serce w ogóle by mi pozwoliło je sprzedać. Chyba, że byłaby jakaś konieczność, np. moja żona będzie miała piąte dziecko i trzeba będzie przygotować miejsce [siedząca obok żona Archona w tym momencie zabija go wzrokiem – przyp. redakcja].

Jesteś zdecydowanym przeciwnikiem piractwa. Jakie błędy popełniła branża gier w walce z tym zjawiskiem? Sam niejednokrotnie zamieniałem się w grzyb atomowy, kiedy oryginalna gra odmawiała współpracy przez źle działający system zabezpieczeń. Branża niejako wylewa dziecko z kąpielą.

Ja ogólnie uważam, że zabezpieczenia DRM są nieskuteczne. Nie widziałem nigdy żadnych dowodów na to, że zastosowanie blokady zwiększa w znaczący sposób sprzedaż jakiejś gry. Nie da się tego zbadać, bo nie wiadomo, co by się stało, gdyby nie było tego systemu. Każde zabezpieczenie, które nawet w najmniejszym stopniu szkodzi legalnemu konsumentowi nie powinno istnieć. To nie może być kompromis. Wszystkie Steamy, Securomy, Starforce’y czy Denuvo ranią wyłącznie legalnego odbiorcę. Jeśli już koniecznie musi istnieć jakaś forma takich ograniczeń, to przeżyłbym nawet płatne DLC, gdybym mógł dzięki temu mieć grę na własność. Dlatego zresztą lubię kupować gry na konsole, bo mam je na płytce i za 20 lat wciąż będę w stanie je odpalić. Kupując grę z kodem Steam nie mam tej gwarancji. Jeśli Steam wciąż będzie istniał, to super, ale w przeciwnym razie już sobie nie pogram. Najważniejsze, żeby nie było żadnej przeszkody na drodze gracz-gra. To jest największy grzech branży i coś, z czym da się walczyć.

W jaki sposób?

Tak jak gog.com, gdzie możesz pobrać instalator, zapisać go na dysku i nie ma żadnych zabezpieczeń. Branża muzyczna do tego dorasta, coraz więcej serwisów oferuje niezabezpieczone pliki MP3; audiobooki się kupuje w empetrójkach, które są niezabezpieczone. Piractwo i tak będzie, każde zabezpieczenie się złamie prędzej czy później, ale dlaczego ma to być ze szkodą dla konsumenta? Filmy też coraz częściej można kupować i pobierać na dysk. Nawet jak się kupuje filmy na blu-ray, to niektóre firmy oferują możliwość pobrania cyfrowej kopii na dysk. To powinna być przyszłość, chociaż boję się, że może nie nastąpić – gry pewnie przejdą w chmurę i nic się nie będzie ściągać, ale też nic się nie będzie posiadać. Wszystko będzie na zdalnym serwerze i, jak nauczyło OnLive, z dnia na dzień może przestać istnieć. Nie wydaje mi się, żeby branża szła w dobrym kierunku, ale nic na to nie poradzę.

Skoro wspominasz o trendach, od kilku lat mamy modę na tytuły stylizowane na 8- czy 16-bitowe. Zastanawiam się czy to po prostu moda, czy ukryte lenistwo developerów, bo łatwiej zaprojektować grę stylizowaną na NESa niż grę trójwymiarową.

Powody są dwa. Przede wszystkim bardzo popularne zrobiły się narzędzia do tworzenia gier, które są proste w obsłudze. Bardzo łatwo w dzisiejszych czasach napisać dwuwymiarową grę, wydać ją i nawet na niej zarobić. To zachęca do tego, żeby ludzie o małych budżetach mogli stworzyć dobrą grę. Z drugiej strony jednocześnie myślę, że ludzie, którzy byli te dwadzieścia lat młodsi i grali sobie w gry wideo jako dzieciaki tęsknią za tymi czasami. Kręci ich taka stylistyka. Dwie pieczenie na jednym ogniu – jest moda na retro, więc produkt się sprzeda, a produkcja nie kosztuje za dużo. Gracze są zadowoleni, producenci są zadowoleni. Czy jest w tym lenistwo? Pewnie tak, są studia, które pracują w taki sposób żeby się nie narobić, ale wydaje mi się, że to bardzo rzadko kwestia tego, że się komuś nie chce. To raczej świadomy wybór łączenia niskiego kosztu z dobrym efektem końcowym i popularną tematyką.

Pozostaje pytanie co będzie następne, czy za 10 lat nie zaczną wychodzić gry stylizowane na te z PS1.

Być może, ale nie wiem czy tak będą wyglądać. Ostatnio wyszło np. Yooka-Laylee, gra inspirowana platformówkami z Nintendo 64, która gameplayowo ogrywa się jak gra z N64, ale graficznie wygląda jak animacja Pixara. Nie jestem pewien, czy polygony nadają się do tego żeby je tłumaczyć w taki sposób, bo pokusa żeby je wygładzić może być zbyt duża. Zbyt łatwo naprawić grafikę. Możesz podbić rozdziałkę gry 3D i będzie wyglądała dużo ładniej, ale to już nie będzie to. W przypadku 8 czy 16 bitów tej pokusy nie ma, masz po prostu sprite’y.

Moim zdaniem jednym z motorów napędzających modę na stylistykę retro jest Nintendo. Ostatnimi czasy jednak mówi się o nich, że „gry wspaniałe, ale zarząd…”. Wyśmienite tytuły nie przysłaniają licznych wpadek, jak np. kasowanie gier zainspirowanych markami wielkiego N, zupełne zignorowanie popularnych cyklów jak Metroid, czy w końcu niespodziewane zakończenie produkcji NESa Classic Mini.

Zgadzam się z tym.

Zastanawiam się, czy nadejdzie w końcu taka chwila, kiedy zachodni gracz będzie w stanie pokochać Japończyków.

Kasowanie fanowskich projektów to domena nie tylko Nintendo. Wiele firm to robi, tylko ludzie uczepili się akurat ich, bo jest modne czepiać się akurat tej firmy. Z pozostałymi zarzutami się zgadzam – nie rozumiem zarządu Nintendo, nie rozumiem, dlaczego tworzą produkty sezonowe, które sprzedają się fantastycznie, potem je anulują, mimo że mogliby zarobić naprawdę masywne pieniądze. Nie rozumiem ich decyzji, nie zgadzam się z nimi. Nie lubię Nintendo, ja lubię ich gry; lubię ludzi, którzy tam pracują, tych wizjonerów, chociaż oni też mają swoje za uszami. Ale trzeba im oddać, że przez lata stworzyli coś imponującego, że ich gry są fantastyczne. Nintendo jest 10 lat za konkurencją w każdej dziedzinie, od infrastruktury sieciowej po achievementy.

Na Reddicie swego czasu popularne było zdjęcie z polskiego Media Marktu, gdy nikt nie chciał kupować Nintendo Switch. Zastanawiam się czy firma, która kiedyś zbudowała w Polsce – co prawda pośrednio, bo dzięki Pegasusowi – jakieś fundamenty, ma szansę się odrodzić. Może polskie przedstawicielstwo albo duża kampania reklamowa? Premiera NESa mini była ku temu idealną okazją, można było nawiązać do Pegasusa.

To prawda, NES mini w Polsce wyprzedał się jak szalony. Ze Switchem chyba nie jest aż tak źle, bo projekcje sprzedaży wskazują, że Switch to najlepiej sprzedająca się konsola Nintendo w Polsce. Nadal oczywiście są to malutkie liczby w porównaniu do konkurencji, ale jest jakaś baza fanów. Wątpię, żeby Nintendo mogło mieć w najbliższych latach siłę przebicia, nie mamy tutaj oficjalnego przedstawicielstwa. Mamy dystrybutora, który zresztą nawet nie jest polski, tylko czeski. Radzi sobie przyzwoicie jak na firmę, która zajmuje się kilkoma krajami, ale dopóki Nintendo Europe nie wejdzie oficjalnie do Polski, konsole tej firmy będą tylko produktem dla zainteresowanych. Może po prostu nie czują się bezpieczni finansowo, bo jeśli chodzi o pieniądze, to z Nintendo bywa różnie, oni reklamują się tylko tam, gdzie mają pewność sprzedaży. Nie ma szans, żeby w najbliższych latach Nintendo dogoniło u nas Playstation, wystarczy zobaczyć, jak ciężko przez lata było u nas Xboksowi. Jesteśmy specyficznym rynkiem, trudno nas przekonać do czegoś, co jest inne.

Na koniec pytanie z nieco innej beczki – na swoim blogu Gramburger widać twoje zainteresowanie muzyką. Czego prywatnie słucha Dark Archon?

To będzie bardzo sztampowa odpowiedź, ale wszystkiego. Tak chyba najłatwiej to opisać. Bardzo lubię rock progresywny, lubię muzykę z lat 80. Jednym z moich ulubionych zespołów jest np. Pink Floyd, ale lubię też Davida Bowie, Queen, wszystkie takie radiowe szlagiery. Chociaż lubię też dziwną muzykę, śmieszne piosenki z Youtube, bardzo bawi mnie jakieś pokazywanie sowy. Jednak preferuję muzykę rockową, gitarową. Teraz na Spotify złożyłem sobie playlistę, gdzie słuchamy najdziwniejszych utworów z lat 70., 80., i 90. – od dziwnego electro po rock.

Nostalgia w muzyce i nostalgia w grach?

Na to wygląda. Nigdy tak na to nie patrzyłem, ale najwyraźniej tak jest.

Rozmawiali Grzegorz Ciesielski i Adam Kubaszewski

Redakcja
Redakcja
Ten artykuł został napisany wspólnymi siłami lub jest to artykuł gościnny.

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama