Ad Astra była dla mnie lekkim zaskoczeniem, bo nic o filmie wcześniej nie wiedziałem. Plakat wskazywał Brada Pitta w kosmosie, co od razu wzbudziło we mnie skojarzenia z Grawitacją, Interstellar lub Marsjaninem. Ale pozytywne głosy wzbudzały zaciekawienie. W którym więc kierunku film podążył? W zasadzie w żadnym z wymienionych. Produkcji bliżej do kina psychologicznego, a kosmiczna otoczka staje się metaforą pustki istniejącej we wnętrzu bohatera. Ale zacznijmy od początku.
Mamy oto Ziemię w „niedalekiej przyszłości”. Może nie tak znowu niedalekiej, bo badania kosmosu posunęły się naprzód na tyle mocno, że księżyc od dawna jest skolonizowany, na Marsie znajduje się spora baza, a kilkanaście lat wcześniej na skraj Układu Słonecznego został wysłany statek mający na celu ostatecznie odpowiedzieć na pytanie, czy gdzieś w kosmosie znajduje się życie pozaziemskie. Statkiem tym dowodził ojciec Roya McBride’a. Niestety kontakt ze statkiem się urwał, a dowódca uznany został za bohatera.
Z poczuciem życia w cieniu ojca musi radzić sobie jego syn, grany przez Brada Pitta. Na Ziemi zaczynają się jednak pojawiać tajemnicze wyładowania elektryczne, które mogą zagrażać życiu ludzkiemu. Na dodatek pochodzą z miejsca, gdzie ostatnio przebywał statek ojca bohatera.
Na zlecenie rządu Roy musi udać się najdalej, jak tylko się da, by przemówić do ojca. Jednocześnie sam przeżywa rozterki związane z opuszczeniem przez rodzica. Bo to, że pójdzie w jego ślady było mu wpajane od małego, stając się jego największą ambicją i brzemieniem. I choć nie widział go od wielu lat, to może wcale nie ma ochoty się z nim ponownie spotykać?
Z początku o głównym bohaterze wiemy niewiele. Uczucia i targające nim wspomnienia są najczęściej przedstawiane w formie wewnętrznych, zbolałych monologów, które czasem zdają ocierać się o pretensjonalność. Pasują jednak do tempa filmu, które przyrównać można do Solaris Stevena Soderbergha. Jest ono równie powolne i spokojne co samo przemierzanie kosmosu, w którym panuje tylko głucha cisza.
Choć nawiązania do 2001: Odysei kosmicznej się tu znajdą, to najwięcej w tym wszystkim czuć ducha Czasu apokalipsy. Może nawet aż za bardzo. Tu również mamy bohatera wysłanego w konkretnym celu na misję, która staje się dla niego osobistą wędrówką nie tylko do jądra ciemności, ale również własnej duszy. Na końcu zaś czeka na niego wyzwanie, któremu nie wie, czy zdoła podołać.
Motyw kosmicznej podróży najczęściej zadaje dwa pytania: dokąd zmierza ludzkość i ile możemy osiągnąć dzięki własnej ambicji. Ad Astra poświęca czas obu tym zagadnieniom, bardziej skupiając się na losie samotnej jednostki na tle ogromu kosmosu. Bo o ile większość z nas zapewne nigdy nie wybierze się w kosmos, to ilu z nas ma problemy z oczekiwaniami narzucanymi nam przez rodzinę i wiążącą się z tym presją? To jest właśnie element umożliwiający nam utożsamienie się z głównym bohaterem, który nigdy nie potrafił stworzyć stałego związku.
W porównaniu do trzech filmów wymienionych na początku, Ad Astra nie jest przepełniony efektami specjalnymi ani mocno spektakularny, choć pomysły na ukazanie technologii przyszłości są przekonujące (bo kto by nie uwierzył w to, że ziemskie korporacje nie opanują również innych planet?). Również od strony wizualnej jest bardzo przyzwoicie, w końcu odpowiada za nią Hoyte Van Hoytema, którego dziełem są zdjęcia do Interstellar. Powolny nastrój pozwala delektować się promieniami słońca czy oświetleniem powierzchni planet. Smaczku dodaje także ambientowa muzyka Maxa Richtera.
To spokojne i nastrojowe kino. Ktoś kto liczył na dynamiczne kino pokroju Marsjanina może się srodze zawieźć, a tych na pewno przyciągnie twarz Brada Pitta, który całkiem dobrze radzi sobie z rolą. I tylko zakończenie filmu wydaje się nieco za proste, nie zostawiając nam miejsca na przemyślenia. Ale może czasem zamiast myśleć nad tym, co jest poza zasięgiem, warto się skupić na tym, co jest wokół nas.
Ad Astra (2019)
Reżyseria: James Gray
Scenariusz: James Gray, Ethan Gross
Obsada: Brad Pitt, Tommy Lee Jones, Ruth Negga, Donald Sutherland, Liv Tyler, Kimberly Elise, Loren Dean