Co prawda hygge przegrało z Brexitem w konkursie słownika Collins na słowo roku 2016, ale nie można zakwestionować jego popularności. Termin ten w ostatnich miesiącach zdominował kulturalną przestrzeń, i to do tego stopnia, że powoli zaczyna razić w oczy. Pomysłowi ci Duńczycy, świetny pomysł, to hygge, ale koncept zbyt często używany łatwo może się znudzić.
Może nawet zirytować. Przynajmniej do momentu, kiedy uświadomimy sobie, co oznacza to słowo– radość i satysfakcję z codzienności, czyli coś, co stara się praktykować również reszta świata, ale niekoniecznie nadaje temu osobną nazwę. Duńczykom hygge musi dobrze wychodzić, skoro są najszczęśliwszym narodem świata. O odrobinę szczęścia nietrudno, bo hygge może przyjąć formę rytualizacji prostych czynności.
Stąd już blisko do marzenia książkożercy na zimowy wieczór. A gdyby tak zaparzyć herbatę, owinąć się w kocyk i zapalić świeczki? Brakuje tylko dobrej książki – może takiej, którą już znamy, więc można wrócić do ulubionych fragmentów, uśmiechnąć się na myśl o znajomych bohaterach i przenieść się do krain nawet bardziej magicznych niż ta stworzona za oknem przez śnieg (jeśli akurat mamy tyle szczęścia, że świeżo spadł i nie musimy wychodzić z domu, więc możemy go bezpiecznie podziwiać spod kocyka).
Tylko co czytać? Być może nadadzą się łupy spod choinki. Jeśli nie mamy ochoty na czytanie czegoś nowego, warto wrócić do klasyki, tak zwanych comfort reads i już możemy się cieszyć, że hygge i będziemy szczęśliwi jak Duńczyk. Przed nami kilka moich osobistych, sprawdzonych i wielokrotnie czytanych przy kubku herbaty ulubieńców, idealnych na mroźny zimowy wieczór.
Zabić drozda Harper Lee, czyli klasyk, w którym jest wszystko – smutek i humor, współczucie i dramat, dorosłość i dzieciństwo. Cokolwiek chciałabym powiedzieć o tej powieści, pewnie zostało już wcześniej powiedziane. Warto wspomnieć jednak o tym, co dla mnie jest największą siłą tej powieści: o postaci Atticusa Fincha – uprzejmego, empatycznego, a przede wszystkim obdarzonego kręgosłupem moralnym bohatera. Czasami o właśnie takich postaciach chciałoby się czytać – zwłaszcza gdy się zdarzy, że mamy zły dzień i wydaje nam się, że akurat takich osób brakuje wokół nas. Jednocześnie Zabić drozda to coś więcej niż tylko pochwała wymienionych wyżej cech charakteru. Powieść zmusza do myślenia, ale w przyjazny sposób (więc powieść nadaje się do herbaty i pod kocyk), inspiruje nawet w najczarniejszą zimową noc, a patos, gdy się pojawia, to serwowany jest w dawkach odpowiednich do przełknięcia. Nic, tylko czytać.
Hobbit, czyli tam i z powrotem J.R.R. Tolkiena – powinien znaleźć się na tej liście choćby dlatego, że akurat tytułowy hobbit, czyli Bilbo Baggins na pewno doceniłby hygge. Wygodna hobbicia norka z pełną spiżarnią i dobrze wyposażoną biblioteczką mówią same za siebie – i na pewno przemawiają do czytelnika, który chce, żeby było dobrze, ciepło i przyjemnie. A jeśli Bilbo musi przeżyć po drodze niebezpieczne przygody zanim będzie mu dane powrócić do domu (i spiżarni, i książek)… cóż, możemy mu współczuć i jednocześnie się cieszyć, że my mamy nasz kocyk, a niezapomniane przygody możemy przeżywać nie ruszając się z domu ani na krok.
Całe dobro z Doliny Muminków, może pomijając ostatnią opowieść, Dolinę Muminków w listopadzie, do której najmocniej wkrada się melancholia. Na zimowy wieczór idealna jest, nomen omen, Zima Muminków albo następne w serii Opowiadania z doliny Muminków, których krótka forma idealnie nadaje się na lekturę między jednym kubkiem herbaty a drugim.
Trzej muszkieterowie Dumasa, czyli historia o przyjaźni z pojedynkami w tle. Czyta się szybko, tak jak szybka jest akcja powieści (i bez obaw, dla spragnionych Dumas napisał nieco mniej znane kontynuacje, jak Dwadzieścia lat później i Wicehrabia de Bragelonne). Powieść porusza wyobraźnię: mamy tutaj humor, lojalność, odwagę i namiętność, a wszystko osadzone w siedemnastowiecznej Francji. Czytając, można tylko się cieszyć z dobrodziejstw centralnego ogrzewania, którego nie doświadczyłby żaden z trzech muszkieterów.
Dobry omen Neila Gaimana i Terry’ego Pratchetta, czyli powieść o apokalipsie. Temat może wydawać się nie najlepszą opcją na spokojny zimowy wieczór, jednak Gaimana i Pratchetta można czytać zawsze i wszędzie – jest zabawnie, jest zaskakująco, ale znalazło się też miejsce dla paru przemyśleń, jeśli akurat mamy ochotę zastanowić się nad naturą dobra, zła i potencjalnych motywacji do ratowania świata przed zagładą (jak pokazuje Dobry omen, wizja świata bez sushi i dobrych książek jest całkowicie wystarczającym bodźcem do działania).
Studium w szkarłacie Arthura Conana Doyle’a, czyli pierwsza powieść o Holmesie i Watsonie. Historia kolejnej słynnej przyjaźni, tym razem w pakiecie z zagadkowym morderstwem do rozwikłania, osadzona w wiktoriańskich klimatach. Cóż może być lepszego? Po pożegnaniu ze Studium w szkarłacie warto sięgnąć po opowiadanie Gaimana Studium w szmaragdzie, zainspirowane powieścią Doyle’a.
Wszyscy mamy takie książki – starych przyjaciół, którzy mogą leżeć zakurzeni na półce przed długi czas, ale każde ponowne spotkanie zapewni radość i satysfakcję. Z podartą okładką, pożółkłym papierem, pobrudzoną stroną – pachną jak wspomnienia, spokój i przekonanie, że wszystko będzie dobrze.