Rozwód po duńsku – recenzja Małżeńskich porachunków

Trailer nie zapowiadał szczególnie ciekawego filmu, ale w przypadku takich produkcji niewiele musi to oznaczać – nie tak dawno zwiastun Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie (Perfetti conoscuti) sugerował typową miałką komedię romantyczną, a film okazał się naprawdę świetnym komediodramatem. W przypadku Małżeńskich porachunków zwiastun dobrze wyjaśnia to, co zobaczymy w kinie. Nie jest to zły film, ma on kilka zaskakujących momentów, ale finalny efekt jest niestety tylko poprawny.

Ib (Nicholas Bro) i Edward (Ulrich Thomsen) to właściciele firmy budowlanej. Przedsiębiorstwo dobrze sobie radzi (choć nie dzięki solidności pracowników, a metodom kojarzącym się raczej z tzw. Januszami biznesu) i obydwaj bohaterowie z zewnątrz wyglądają na ludzi sukcesu – mają wielkie posiadłości, dość urodziwe, zadbane żony i perspektywy na rozwój firmy. Jednak co z tego, skoro ich małżeństwa już dawno stały się fikcją, a oziębłe partnerki wykorzystują Iba i Edwarda jako bankomaty. Wiedząc, że rozwody skończą się dla nich bankructwem (w końcu kto może wiedzieć więcej o może nie czarnych, ale na pewno ciemnoszarych interesach firmy niż partnerki prezesów), panowie w końcu mówią dość. Pewien poranek oprócz ciężkiego kaca przynosi informację o potwierdzeniu wynajęcia w Internecie płatnego zabójcy, który rozwiąże problem lepiej niż najlepszy nawet adwokat…

Do tego momentu jest bardzo dobrze – Ore Bornedal świetnie wprowadza postacie i zarysowuje całą sytuację. Marcin Dorociński w roli rosyjskiego egzekutora sprawdza się doskonale i wreszcie dostał rolę inną niż kolejne wariacje Despero umiejscowione w różnych realiach. Słowiańska przaśność i serdeczność zabójcy budzi sympatię widza, zwłaszcza w zestawieniu z pierdołowatą, strachliwą parą głównych bohaterów. Pojawienie się Rosjanina rozpoczyna łańcuchową reakcję absurdalnych wydarzeń, nad którą Ib i Edward właściwie od samego początku tracą kontrolę – a stawka jest przecież wysoka. Konwencja do pewnego momentu sprawdza się doskonale, ale później kolejne wypadki stają się trochę wymuszone, w dodatku prowadzą do najbardziej typowego zakończenia, jakie tylko mogło nastąpić.

To satyra nie tylko na brak komunikacji w związkach, ale również (a może przede wszystkim) na narodowe stereotypy. Małżeńskie starcie w tym filmie to de facto konflikt trzech nacji oraz ich mentalności, oczywiście odpowiednio przerysowanych i dopasowanych do fabuły. Zarówno rola Dorocińskiego, późniejsza postać dystyngowanej starszej Angielki, a nawet drugoplanowy arabski taksówkarz wprowadzają do Małżeńskich porachunków wiele kolorytu i to zapewne dzięki nim film nie zostanie zapomniany razem z innymi mu podobnymi czarnymi komediami.

To jednak wciąż za mało, żeby wizji Ore Bornedala udało się mnie „kupić”. Niestety, Małżeńskie porachunki to raczej film, który dobrze się sprawdzi lecąc w tle podczas domowej krzątaniny w sobotnie popołudnie, ale nie do końca poradzi sobie jako główne wydarzenie wieczoru.

Za seans dziękujemy:

Adam Kubaszewski
Adam Kubaszewskihttps://arytmia.eu
Wydawca i redaktor naczelny portalu Arytmia.eu, zawodowo związany głównie z marketingiem internetowym. Strzelba Czechowa w ludzkiej postaci.

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama