W cieniu Hollywoodlandu. „Mank” – recenzja filmu

Trudno uwierzyć, że od ostatniego filmu Davida Finchera, Zaginionej dziewczyny, minęło aż sześć lat. W międzyczasie zrealizował on dla Netfliksa bardzo dobry serial Mindhunter, jednak znany z perfekcjonizmu reżyser przyznał, że praca nad drugim sezonem była dla niego wyjątkowo wyczerpująca, dlatego dalszego ciągu prawdopodobnie nie doczekamy. Ten sam Netlix dał mu szansę na zrealizowanie filmu według scenariusza jego zmarłego ojca, do którego realizacji przymierzał się jeszcze w latach 90., jednak żadne większe studio nie było do tej pory zainteresowane – biografii Hermana J. Mankiewicza (dla przyjaciół Mank).

A czym zasłynął ten człowiek o swojsko brzmiącym nazwisku? Choć napisał kilka mniej lub bardziej znanych filmów, jego nazwisko widnieje obok Orsona Wellesa jako współscenarzysty Obywatela Kane’a. Cokolwiek by o dziele nie sądzić, nie można zaprzeczyć, że było ono jednym z najbardziej przełomowych w historii, zarówno pod kątem reżyserii, jak i narracji scenariuszowej. O samym filmie i kulisach jego tworzenia powstała cała masa legend, a z racji tego, że Welles słynął z autorskiego podejścia do filmów (jego późniejsze zmagania z wielkimi wytwórniami to odrębna historia), będąc reżyserem, scenarzystą, producentem i często aktorem, wydawać się może, że Mankiewicz liczył się tutaj znacznie mniej. W końcu w późniejszym czasie nie stworzył niczego więcej, a Welles kontynuował udaną pracę artysty, choć jednocześnie nigdy nie udało mu się stworzyć niczego równie pamiętnego, co stało się jego piętnem.

Fabuła Manka przebiega dwutorowo. Na początku poznajemy tytułowego bohatera przechodzącego rekonwalescencję po wypadku samochodowym. Mający na pieńku z wielkimi osobistościami Hollywood, Herman zostaje zatrudniony jako autor widmo przez młodego i obiecującego reżysera, który w ramach debiutu dostał pełną wolność twórczą.

Mank - recenzja

Masa retrospekcji przenosi nas kilka lat wstecz, gdzie widzimy karierę Manka w hollywoodzkich studiach zmagających się z Wielkim Kryzysem. Do głosu coraz częściej dochodzi polityka, która próbuje wykorzystywać studia filmowe dla własnych korzyści, do tego dochodzą niepokoje europejskie i ludzie na szczeblach władzy, w tym słynny magnat prasowy William R. Hearst. Te sceny mówią nam nie tylko o życiu dawnego Hollywood, ale również o tym, co naprawdę zainspirowało Hermana do napisania oscarowego dzieła życia.

Film mocno się wyróżnia na tle dotychczasowej filmografii Finchera za sprawą stylizacji na film z lat 40. Klimat utrzymany jest dzięki perfekcyjnym, ziarnistym zdjęciom Erika Messerschmidta, jazzowej muzyce w stylu retro duetu Trent Reznor i Atticus Ross, a nawet odpowiednio przytłumionej warstwie dźwiękowej w celu nadania całości odpowiedniego tonu. Czy w tej doskonałej oprawie audiowizualnej film może uchodzić za coś więcej niż prosty hołd dla kina czy ciekawostka dla kinofilów?

Głównym mankamentem (he he) Manka jest to, że choć historię ogląda się z zaciekawieniem, nie jest ona szczególnie porywająca. Tempo filmu jest spokojne, przez jego połowę oglądamy bohatera przykutego do łóżka, a przez drugą odbywającego kolejne spotkania, przez co Mank może się wydawać przegadany. Nie jest to dla Finchera nowością, podobne zarzuty pojawiały się przy The Social Network. Tam jednak akcja wydawała się bardziej porywająca i nie pomaga tu nawet w miarę dynamiczny montaż.

Mank - recenzja

W swej roli błyszczy Gary Oldman, grający umiejącego się ustawić cwaniaka, który zmaga się z problemem alkoholowym, ale mimo to jest jednak bacznym obserwatorem otaczającej go rzeczywistości. Być może uważa się za wieszcza widzącego lepiej od innych, ale de facto jest on tylko etatowym pracownikiem, którego mogą się w każdej chwili pozbyć. Można się zastanawiać, czy napisanie Obywatela Kane’a nie było prztyczkiem dla niektórych osobistości, w tym samego Hearsta, o którym wiadomo, że był jedną z inspiracji dla postaci Charlesa Fostera Kane’a i będąc u szczytu popularności starał się nie dopuścić do dystrybucji filmu.

Zastanawia mnie również kwestia, czy sam Fincher widzi się tu bardziej jako Mankiewicz czy Welles. Z tym drugim łączy go walka z dużymi studiami filmowymi, co często przywołuje się przy okazji jego debiutu w postaci Obcego 3, gdzie miał on rolę bardziej wyrobnika na usługach producentów. W późniejszych filmach jego styl wyraźniej się zaznaczył, ale być może Mank od początku wydawał się zbyt niszowy, by go realizować. Netflix okazał się być pod tym względem bardziej otwarty, jednak film zdecydowanie bardziej błyszczałby w sali kinowej. Zwłaszcza że w kontekście umiejscowienia całości w dawnym Hollywood(landzie) przewija się tu cała masa nazwisk filmowców i aktorów, a i nie brakuje tu także nawiązań do samego debiutu Wellesa. Sam jednak widziałem go zbyt dawno, by móc te smaczki docenić w pełni.

6/10

Mank (2020)

Mank - David fincher - recenzjaScenariusz: Jack Fincher
Reżyseria: David Fincher
Obsada: Gary Oldman, Amanda Seyfried, Charles Dance, Lily Collins, Ferdinand Kingsley, Arliss Howard, Tom Burke

Patryk Głażewski
Patryk Głażewski
Zafascynowany popkulturą recenzent, a także tłumacz amator. Na boku próbujący różnych projektów, które może kiedyś coś ze sobą przyniosą.

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama