Agnieszka: Byłam na Wonder Woman dwa razy, rozważam trzeci… Samą mnie to dziwi, bo nie jestem wielkim fanem filmów superbohaterskich. Podobał mi się Logan, ale raz mi wystarczyło. Avengersów raczej hejtuję. Teraz mocno się zastanawiam o co chodzi… Bo to nie jest zupełnie niestandardowy film, zakończenie jest typowo superhero-style. Może się bujam w Gal Gadot. Może ona bardzo dobrze gra. Na pewno na drugim seansie bawiłam się świetnie, jak na pierwszym, a do tego mogłam sobie spokojnie wyszukiwać smaczki i nawiązania.
Kasia: Dwa razy? A jak za każdym razem odbierałaś film? Ja widziałam go raz i może jeszcze nie nabrałam perspektywy, ale póki co raz mi wystarczy. Według mnie czuć było niewykorzystany potencjał. Filmy superbohaterskie lubię – ale właśnie tak bez większych wymagań, to taka nieszkodliwa guilty pleasure. One jednak zazwyczaj wpisują się w ten sam utarty schemat, a jednocześnie na siłę starają się być „poważne”. Z superbohaterami już się tak nie da. Z Wonder Woman miałam ten problem, że oczekiwałam za wiele – miałam nadzieję, że superbohaterka-kobieta to już wystarczający pretekst do złamania schematu, a tak nie było. Narracyjnie to jest odgrzewany kotlet.
A: O dziwo, za każdym razem odebrałam film dość podobnie. Mocno emocjonalnie, ciesząc się… Głównie Gal Gadot i jej grą: różnymi minami i emocjami Diany, energią tej postaci. Ona gra zupełnie inaczej niż bym się spodziewała w tym gatunku. Jak Tilda Swinton w Strange’u. Bardzo ożywiła tę postać, jednocześnie pozostając wierną np. komiksom Grega Rucki, w których Wonder Woman jest czasami trochę naiwna, bardzo idealistyczna. Jednak w jej przypadku, potężnej greckiej heroski czy wręcz bogini, taka postawa to może po prostu realistyczne podejście – przecież ona naprawdę zmienia świat.
K: Też bardzo mi się podobała jej gra, i uważam, że ratuje tę postać. Trochę brakowało mi głębi u tej bohaterki w scenariuszu, jest nieco zbyt płytka – kolejna postać, którą masz lubić, bo jest atrakcyjna fizycznie, idealistyczna i umie ci przywalić. To równie dobrze mógłby być Thor czy Steve Rogers (ile tutaj tych Steve’ów). Właśnie jej interpretacja postaci wszystko ratuje, trochę próbuje przełamać cały schemat, a łatwo nie jest. Bo rzeczywiście czuć magnetyzm jej gry.
A: Moim zdaniem nie ma po co akurat w tym filmie pogłębiać Wonder Woman. To praktycznie nastolatka, bardzo silna i sprytna, ale mało wie o życiu, niczego jeszcze nie doświadczyła. Mówię praktycznie, bo Diana jest starsza, ale dotąd żyła pod kloszem, karmiona heroicznymi opowieściami i mitami o szlachectwie człowieka (za co Hipolita mocno pluje sobie w brodę). W końcu nadarza jej się okazja do wielkiej przygody, spełnienia misji Amazonki, poznania świata. Dopiero w tym filmie dostaje pierwsze ciosy od losu. Przychodzi mi teraz do głowy, że jak dotąd zbyt nieżyczliwie myślałam o końcowej walce. Diana nie przeżywa tam wielkiego objawienia i nie zmienia się, mimo że nagle dowiaduje się, jak fatalni potrafią być ludzie. Dalej wierzy w dobro i miłość. To jednak ma sens, nie jest naiwne, w końcu nie odrzuca się wszystkich nauk matki i wychowawczyń tylko dlatego, że kilku chłopa postanowiło zniszczyć świat. Zwłaszcza, że po pierwsze od dawna przepowiadano tę próbę, a po drugie – i tak im się nie udało. Ciekawsze pod względem rozwoju postaci są intro i finał: Diana przeszła już różne doświadczenia, jej rozmyślania mają inny ton. I ten voice-over Gal Gadot, narracja zza kadru, słyszymy jej głos z lekką chrypką, pełen humoru. Wciąż wierzy w czynienie dobra, ale nie ma złudzeń co do śmiertelników. Czyli tak naprawdę dopiero po historii z Wonder Woman Diana zaczęła się zmieniać, nie tracąc jednak swojego optymizmu i siły ducha.
K: A tu się nie zgodzę. Film prześlizguje się nad całym konfliktem, w środek którego wpada Diana – i to jest takie… mało przekonujące? To znaczy, ona na Themyscirze wykształca sobie taki światopogląd zerojedynkowy, czerń-biel, dobro-zło. A potem trafia w środek olbrzymiego konfliktu. Skąd ona ma wiedzieć, co jest w tym momencie dobre, a co złe – co prawda ciągle jej ktoś wyjaśnia, co się dzieje, ale nie widać, żeby ona sama wyciągała jakieś wnioski (aż do czasu kulminacyjnej walki pod koniec, ale co z jej tokiem myślenia po drodze?). Po prostu przyjmuje, że tak jest, bo ktoś jej to mówi: a dokładniej, Amerykanin, Steve, a więc to oczywiste, że winę trzeba zwalić na Niemców. Tylko skąd ta pewność? To bardzo gryzie się z moją interpretacją tej postaci, która jednak była bardzo bystra i nie brakowało jej umiejętności wyciągania krytycznych wniosków. No i tutaj niby też jest inteligentna – tylko że widz ma w to wierzyć, ale za bardzo mu się tego nie pokazuje.
A: No tak, raczej rwie się do działania niż pyta o strony i przyczyny konfliktu. Może to po prostu konsekwencja tego, że wychowała się na opowieściach o walce dobra i zła, w których ludzie są szlachetni, a tylko Ares zły. W kontekście takiej wiedzy o świecie zachowuje się zupełnie rozsądnie, zwłaszcza jak na „nastolatkę”. Inna sprawa, że Steve też nie snuje refleksji, nikt tam za dużo nie myśli… Może Sammy. Diana wpada w świat, w którym trzeba działać, zgodnie z polityką i planami lub przeciw nim, a nie myśleć o kondycji ludzkiej.
K: W tym kontekście – zgadzam się, może to pasuje. Pewnie nie sposób odrzucić w jednej chwili całą naiwność. Niech Diana sobie interpretuje świat w kategoriach absolutnych, niech jej będzie – dobro i zło, nic pomiędzy. Ale skąd wie, kto jest dobry, a kto zły? Do tych wniosków powinna już dojść sama. Oczekiwałabym czegoś więcej, zwłaszcza że jednak pierwsza wojna światowa była niezwykle skomplikowana, a my tutaj dostajemy takich wannabe-nazistów i równie dobrze wszystko mogłoby się dziać dwadzieścia lat później. To jest bardzo krzywdzące. Widz od razu wie, kto jest tym złym, bo trzeba przyznać, że stereotypów tu nie brakuje: zły Niemiec w ładnym mundurze, chemiczka po wypadku – no przecież wiadomo, z taką twarzą nie może być dobra. Wszystko jest dla mnie zbyt czarno-białe. Trochę szkoda, że twórcy się nie wysilili, bo takie przedstawienie jest po prostu krzywdzące, zupełnie jakby byli zbyt leniwi, żeby to dobrze napisać. A akurat pierwsza wojna światowa była konfliktem tak skomplikowanym i niejednoznacznym, że takie spłaszczenie całej historii wydaje się bardzo rażące. Zresztą nie bez powodu to właśnie pierwsza, a nie druga wojna światowa jest tłem filmu. Mężczyźni w okopach po obu stronach byli tak naprawdę tacy sami. Kto jest „tym złym”? W przeciwieństwie do drugiej wojny światowej, gdzie mamy Rzeszę i wszystko jasne, tutaj nie można tego tak łatwo określić. I to właśnie dobry punkt wyjścia dla Diany, która musiała uświadomić sobie, że nie wszyscy ludzie są z gruntu dobrzy, ale też nie wszyscy są z gruntu źli. Zarysowanie niejednoznaczności bardziej wyraźnie znacznie by tu pomogło, ale najwyraźniej łatwiej pokazać karykaturalnie złych Niemców.
Diana nie ma tej perspektywy, jaką nabierze wyszkolony przez popkulturę widz. Nie wie, kto ma być zły, a kto nie, bo nie odczyta popkulturowych tropów. Diana wierzy po prostu Steve’owi i tyle. A wiadomo, że Steve to akurat taki bohater, któremu trzeba wierzyć, bo ładny, blondyn i Amerykanin – nawet jeśli to on właśnie jako szpieg powinien być postacią niejednoznaczną. Sammy chyba rzeczywiście jako jedyny wyciąga krytyczne wnioski (chcę tej samej opowieści, teraz z voice-overem Sammy’ego, może miałoby to więcej sensu). Trzeba przyznać, że to wszystko jest winą scenariusza. Gal Gadot gra fantastycznie, i rzeczywiście zamienia dość szablonową postać w kreację, którą naprawdę da się polubić.
A: Albo z voice-overem Charliego! To zachwycająca niespodzianka ze Spudem w Wonder Woman. Zgadzam się, ja z kolei żałuję, że Dr Poison nie okazała się „źlejsza”. Chociaż może to już byłoby niewiarygodne, biorąc pod uwagę charakter Aresa? Ale masz rację, jest jakiś zgrzyt pomiędzy prostotą fabuły, a grą Gadot, postacią Etty Candy (może zbyt uwspółcześnioną, jak z The Spy (Agentki), ale wziętą prawie żywcem z pierwszych komiksów o Wonder Woman, z 1941). Niektóre kameralne sceny są jak wycięte z dużo głębszej opowieści, jak zbieranie drużyny w londyńskim pubie, albo wcześniejszy moment na Themyscirze, kiedy Diana odkrywa swoją siłę wspinając się po murze. Do tego mamy świetne rozwijane, realistyczne postaci Charliego i Sammy’ego, a przy tym zupełnie niepasującego do czegokolwiek Chiefa…
K: Jeśli byłby uroczy akcent Charliego, to chętnie bym obejrzała. Chociaż szkoda mi trochę, że nie było tej postaci więcej – zmarnowany potencjał. To samo z Szefem – podobno Eugene Brave Rock miał dużą swobodę w kreowaniu tej postaci i naprawdę ciekawie to wyszło (chociaż można się zastanawiać, jaki sens miała scena z sygnałem dymnym poza tym, że bohaterem w filmie był rdzenny Amerykanin).
A: Eugene Brave Rock gra dobrze, ale w scenariuszu jest na doczepkę.
K: No po tych sygnałach dymnych to widać. Czekam, co z tym zrobi ekipa z How It Should Have Ended.
A: Będą bezlitośni, jest potencjał. Chociaż ich recenzja filmu jest bardzo entuzjastyczna. Wracając do gry, podobno wszyscy aktorzy mieli sporo swobody, dlatego w zasadzie nie ma tam marnie zinterpretowanej postaci. Za to są złe efekty specjalne w finałowej walce, brzydkie i przykrywające jakąkolwiek grę aktorską, zupełnie niepozwalające na zrozumienie Aresa, który w mitologii i komiksach bywa ciekawą, wielowymiarową i tragiczną postacią. A przecież z wizji pokazywanych Dianie i zachowaniu Aresa przed ujawnieniem wyłania się skomplikowany bohater. Pokonany i złamany od wielu wieków, niecierpiący ludzi, kochający Ziemię, przekonany o swojej racji. Bardzo mi brakowało rozwinięcia tej postaci. Zwłaszcza, że nie wszystkie komiksy kończą się walką Wonder Woman z Aresem, a i mitologia daje sporo inspiracji do sprytniejszych rozwiązań.
K: Efekty specjalne doprowadziły do tego, że się śmiałam zamiast czuć ten konflikt. Ciekawym zabiegiem było obsadzenie Thewlisa w roli Aresa – on się tak znakomicie wtapiał w tło na początku, że potem miałam mocny dysonans, jak już się okazał „tym złym”. Niestety, cała ta scena walki jest… fatalna. Bardziej schematycznie już nie mogli. Ja naprawdę rozumiem, że to jest popkultura i tu każda opowieść będzie wpisywać się w pewną formułę. Ale niektóre schematy są już tak utarte, że oglądanie boli. Jestem ciekawa, ile to już ma stron na TV Tropes.
A: Spojler alert! Chciałabym wierzyć, że to nie była decyzja reżyserki, tylko DC. Generalnie dano jej mnóstwo wolności jak na ten gatunek, no ale gdzieś tam są decyzje speców od PR i konserwatorów uniwersum. Za drugim razem przetrzymałam finał, żeby zobaczyć jeszcze raz Dianę w Paryżu i napisy końcowe. Bo te grafiki były piękne, w kolorach zachodu słońca, dopieszczone, symboliczne. Chciałabym taki komiks.
K: Czytaj: róbmy typowy superbohaterski film, tylko zmieńmy płeć protagonisty, żeby nie było, że jesteśmy jak Marvel, który nie chce zrobić filmu z Black Widow. Czyli kolejny zły scenariusz z ładnymi aktorami.
A: A propos nawiązań, oglądając drugi raz zauważyłam, że trochę patetyczne hasła o tym, w co się wierzy, głoszone przez Dianę jako kontry do Aresa, nie muszą nawiązywać do Steve’a (jak mi się wydawało za pierwszym razem), a raczej Hipolity i Antiope. Czyli pozostaje przy mądrości matki i ciotek. Tak przy okazji, Ares bywał w różnych odsłonach WW patronem Amazonek, więc tu się może jeszcze okaże jakiś twist, bo będzie druga część.
K: I to mogłoby się udać – dobrzy aktorzy już są, jeszcze tylko mniej schematyczny pomysł, konsekwentny scenariusz i może w tym przypadku nie sprawdzi się ten frazes, że sequel pewnie będzie gorszy.
A: Jak w Strażnikach Galaktyki! Ok, jakieś słowa podsumowania? Ja bym powiedziała: wiem, że ten film ma swoje wady, ale sprawia mi ogromną radość i dodaje energii. Czyli ogólnie girl power i lecimy zmieniać świat, bo kto nam zabroni.
K: Zmianę świata – popkulturalnego – bym zaczęła od zmian w scenariuszu, który był do bólu nijaki. Ale obejrzeć można – dla gry aktorskiej i kilku smaczków. Widzę, że jestem nastawiona o wiele bardziej negatywnie, niż ty, jednak to nie jest tak, że uważam Wonder Woman za film bardzo zły. Jak dla mnie jest po prostu nijaki, jak większość filmów superbohaterskich, a wprowadzenie na pierwszy plan postaci kobiecej niewiele tu zmienia. Żaden to wonder. W przeciwieństwie do ciebie, do kina drugi raz nie pójdę – ale może sobie odświeżę komiksy.
Autorkami artykułu są Agnieszka Czoska i Katarzyna Piękoś.