6 grudnia 2013 roku zmarł Mandela. Zostawił RPA pogrążone w rozpaczy, jeszcze nie do końca wolne od podziałów rasowych, a na pewno ekonomicznych. Fiona Melrose opisała dzień jego śmierci z perspektywy kilku osób, kobiet i mężczyzn, bogatych i biednych – mieszkańców Johannesbuga. Łączy ich to, że mieszkają niedaleko domu Madiby, wystarczy im krótki spacer, żeby znaleźć się pod nim razem z całym miastem żegnającym go kwiatami i hasłami walki o równość.
Akcja Johannesburga dzieje się w historycznym dniu, bohaterowie mówią o śmierci prezydenta, ale książka jest skupiona na czymś innym. Autorka odwołuje się do Pani Dalloway i, jak Cunningham w Godzinach, śledzi strumienie świadomości swoich bohaterów, zanurzonych w codzienności, kompleksach, planach, lękach. Jej narracja jest spokojna i chłodna, pełna koncentracji na poszczególnych osobach. To rzecz bardzo „egocentryczna”, jeśli można użyć tego słowa w znaczeniu neutralnym – bo postacie Melrose są zanurzone w sobie, mimo że niekoniecznie tego sobie życzą. Czasami chcieliby wyrosnąć już z siebie, swojego miasta i kraju – pytanie, czy to możliwe.
„Pani Dalloway powiedziała, że sama kupi kwiaty”. Gin, główna bohaterka Johannesburga, postanowiła sama je wyciąć z ogrodu matki, do której przyjechała, by wyprawić jej urodziny. Jest wczesny ranek, dzień zupełnie się jeszcze nie zużył, nie ma upału ani deszczu (który przychodzi zawsze o szesnastej), co jednak nie oznacza spokoju. Solenizantka nie wychodzi ze swojego pokoju, nie chce rodzinnej ani sąsiedzkiej imprezy, chce być sama i zapomnieć o starości. Obie kobiety „dobrze się trzymają, jak na swój wiek”, starają się kontrolować swoje ciała i to, jak odbierają je inni. Niepokój związany z obrazem siebie i dystans między nimi będzie jednym z motywów przewodnich tej książki. Dom nie jest jednak pozbawiony ciepła, są tu gosposia i pies, istoty naprawdę żywe i czujące, co czasami ciężko powiedzieć o Gin i jej matce. Pozostali bohaterowie krążą wokół Diamentu (Diamond Building) – wielkiego biurowca o lustrzanych ścianach odbijających miasto i oślepiających kierowców. Pierwszym z nich jest September, obecnie żebrak, kiedyś pracownik kopalni. Kolejni to dwaj prawnicy Peter i Richard. Wszyscy pojawią się przed drzwiami Gin, niekoniecznie zaproszeni.
Johannesburg to w dużej mierze medytacyjna świadomość Gin – która głęboko przeżywa poranny prysznic czy zapach i smak kawy w znanej kawiarni, ale jednocześnie stara się pozostać zdystansowana, niezależna, a przede wszystkim nieskrępowana przez innych, ich emocje i oczekiwania. Unika konfrontacji z matką, choć upiera się zorganizować jej najlepsze przyjęcie, jakie można sobie wyobrazić. Ucieka przez Peterem, który męczy ją w 2013 roku jak męczył wcześniej – zanim wyjechała. Gin na co dzień mieszka w Nowym Jorku, jest artystką mierzącą, warzącą i skrupulatnie układającą skomplikowane instalacje. Od czasu do czasu ucieka myślami do swojego poukładanego życia tam, w prawdziwym świecie, gdzie z RPA nie łączy jej nic prócz imienia po szalonej ciotce, pisarce Virginii. Tam nie musi spieszyć się ze wszystkim, stać w korkach otoczona upałem, samochodami i żebrakami, upierać się przy swoim na przekór rodzinie i „normalności”.
Mężczyźni pojawiający się w tej historii dużo wyraźniej niż kobiety personifikują politykę gospodarczą państwa, skupioną wokół kopalni i wydobycia surowców naturalnych, zwłaszcza diamentów. September został żebrakiem po brutalnej pacyfikacji strajku górników, a jego postać zainspirowały między innymi zamieszki i masakra w Marikanie w 2012 roku. Peter stoi po drugiej stronie tej barykady, w kancelarii broniącej zarządu i innych osób odpowiedzialnych za użycie przemocy. Jest tam, mimo że kiedyś wspierał pracowników jako wolontariusz pomagający związkowcom.
Skomplikowana sytuacja społeczno-polityczna, potrzeba wolności i niezależności, a przy tym sprostania oczekiwaniom lub przewyższenia ich to motywy przewodnie Johannesburga. Przy tym, jak Pani Dalloway i Godziny, to książka pełna drobiazgów, codziennych strachów i przyjemności potraktowanych z najwyższą uwagą. Bywa medytacyjna i sensualna, zwłaszcza w opisach kwiatów i pogody. Jej główna bohaterka odbiera życie wszystkimi zmysłami, ale ucieka przed innymi ludźmi. Pozostali starają się jakoś sprostać zarówno codzienności, jak i relacjom. Wszyscy odbijają się jak Wańka-wstańka między uważaniem na to, co się wokół nich dzieje, a pogrążaniem się we wspomnieniach. Przeszłość wraca w ich myślach nieustannie, bo to właśnie ona ich zdefiniowała i zostawiła 6 grudnia 2013 w ogrodach i na ulicach Johannesburga.
Fiona Melrose. To zdjęcie i fragment okładki zamieszczony na początku wpisu pochodzą ze strony autorki
Na plus:
– pełna skupienia narracja
– wielowymiarowi bohaterowie mający swoje motywy przewodnie
– pokazanie najnowszej historii RPA nieco mimochodem
– czuć klimat Pani Dalloway
Na minus:
– trudna relacja Gin i matki może wydawać się zgranym motywem