Co może być bardziej uroczego niż historia kumpli trzymających się razem na dobre i złe, przez całe życie? Zrobienie jej w stylu Ocean’s Eleven. Bo, jak pisał Kofta, każdy wiek ma swoje frustracje, więc „czy świat się bardzo zmieni, gdy z młodych gniewnych wyrosną starzy, wkurwieni?”.
Willie (Freeman), Joe (Caine) i Al (Arkin) nie wyrośli tak od razu na złych dziadków. To wspaniali ludzie – Joe mieszka z córką i wnuczką, którą uwielbia; Al i Willie żyją naprzeciwko niego, jako współlokatorzy od 25 lat. Wszyscy grają w bule i uczestniczą w spotkaniach swojego emeryckiego stowarzyszenia. Co prawda wydają się być bystrzejsi niż większość kolegów i koleżanek, ale nie narzekają przesadnie, czasem sobie z nich żartują. Nie mają w końcu złudzeń co do własnej nieśmiertelności i niezniszczalności.
Film wyreżyserował Zach Braff (Powrót do Garden State!), więc możecie się spodziewać wzruszeń, śmiechu troszkę przez łzy i takiego na całe płuca (a nawet kilku sucharów), ale przede wszystkim nastawcie się na akcję! Strzelaniny i pościgi. Tak, to niemal Niezniszczalni, chociaż sto razy bardziej uroczy (tak, to słowo sponsoruje recenzję). Akcja zaczyna się w banku, do którego Joe przychodzi dowiedzieć się, gdzie znikają jego pieniądze. Nie uzyskuje jednak zbyt wielu informacji (a na pewno żadnych pozytywnych), za to staje się świadkiem napadu. To zupełnie nowa jakość w jego życiu, starszy pan jak dziecko zakochuje się w idei robinhoodowania. Jednak plan zaczyna w nim dojrzewać dopiero kiedy okazuje się, że pieniądze zgromadzone w zakładowych funduszach całej trójki i ich kolegów z pracy, jedyne źródło emerytur dla wielu osób, zostają przekierowane na likwidację całej firmy. A my narzekamy na ZUS…
Chłopaki zostają bez pieniędzy, Joe za miesiąc także bez dachu nad głowami całej rodziny… Jedyną nadzieję widzą w napadzie na bank. Najpierw postanawiają potrenować na własną rękę, ale po epickiej wtopie udają się do specjalisty. Nic nie powiem o tym, jak do niego trafiają – ale ta scena (z udziałem Petera Serafinowicza) to Samotni Zelenki w wersji z Jedna ręka nie klaszcze. Ich wybawicielem okazuje się Jesus (John Ortiz), piorący brudną forsę w sklepie ze zwierzętami. Tak, będą urocze szczeniaki i żółw! Nie zabierajcie na ten film dzieci, wrócicie do domu z buldożkiem. Od tego momentu W starym, dobrym stylu to Ocean’s Eleven i jazz. Czeka nas sporo brawury, wątek pokazujący, dlaczego dzieci nie są ulubionymi świadkami oskarżenia, wzruszenia i… No i koniec tej wyśmienitej komedii.
W starym… rozwija się być może nieco powoli, fundując nam w początkowych scenach film o rzucających sucharami, bystrych zgredach na zasłużonej, nawet jeśli lichej, emeryturze. Zobaczycie jednak, że w miarę kłopotów panowie i scenariusz się rozkręcają. I nawet jeśli potraktujecie ten film czysto rozrywkowo, wyjdziecie z seansu z bananem na twarzy i potrzebą zadzwonienia do przyjaciół. Poza tym zostanie z wami piękny głos Caine’a. Pod względem mówienia czegoś o rzeczywistości filmy Braffa są raczej subtelne, ale ten ma nawet slogan: każdy zasługuje na swój kawałek ciasta. A jeśli ktoś próbuje nam go zabrać, należy działać szybko i zdecydowanie. Oraz szczwanie, nie zapominajcie o tym ostatnim
Na plus:
- uroczy film
- świetna gra aktorska
- sporo zmian tempa
- bardzo pozytywny
Na minus:
- nieco wolno się rozkręca
- zdarzają się słabsze żarty
[critique_score]