Recenzja książki Petit pays Gaëla Faye

Faye pochodzi z Burundi, mieszka we Francji i jest raperem. Petit pays (Mały kraj), za którą otrzymał Nagrodę Goncourtów (choć „tę drugą”, przyznawaną przez licealistów Prix Goncourt des lycéens), to jego pierwsza książka. Napisał ją na prośbę redaktorki z wydawnictwa Grasset, w zamian za obietnicę publikacji. Póki co, książka jest dostępna tylko po francusku, ale jej język jest tak prosty i klarowny, że jeśli znacie francuski choć trochę, zrozumiecie ją bez trudu (ja jestem na poziomie A2).

Petit pays stanowczo jest autobiograficzne, ale to nie pamiętnik. Opowiada historię Gaby’ego, dzieciaka z lepszego domu, mieszkającego w Bużumburze, stolicy Burundi, ze swoim francuskim tatą, ruandyjską mamą i młodszą siostrą Aną. Kraj jego dzieciństwa jest piękny, rodzina poznaje go w trakcie wycieczek do parków narodowych i nad jezioro Tanganika. Ojciec uważa życie w Afryce za najlepsze, co może ich spotkać. Tylko mama pamięta wciąż o tym, że cudowne afrykańskie jeziora leżą na wielkiej dziurze w powierzchni naszej planety, na bąblach metanu, i nie widzi w nich niczego wspaniałego. Dzieciństwo Gaby’ego nagle dobiega końca w latach 1993-94. W Burundi doszło wtedy do zamachu stanu i wojny domowej, w Ruandzie Hutu dokonali ludobójstwa na Tutsi. Zginęła cała rodzina jego mamy, a ona nigdy nie pogodziła się z tą stratą. Niedługo potem to, co zostało z ich rodziny, przeniosło się do Francji.

Wykorzystano grafikę Ryszarda Stryjca Jeźdźcy Apokalipsy (1986).

Dorosły Gaby, człowiek ponad trzydziestoletni, wspomina dom. Paczkę przyjaciół ze swojej małej, ślepej uliczki, z którymi kradł z sadów owoce mango, chodził na basen i przesiadywał we wraku starego samochodu. Razem walczyli z „wrogami”, chłopakami z dalszych podwórek. A potem powoli oddalili się od siebie, bo koledzy Gaby’ego wiedzieli, że każdy jest po jakiejś stronie, ma swoją drużynę, Hutu albo Tutsi, czarnych albo białych, i tylko on chciał wierzyć, że można być po prostu sobą, stać pośrodku albo z boku. Tymczasem rodowici Burundyjczycy uważali go za białego, miał przecież mieszane pochodzenie i francuski paszport, a „prawdziwi” biali mieli i mają go za czarnego Afrykańczyka. Jednak obie strony domagały się od niego deklaracji.

Bycie pomiędzy, czy może raczej w cieniu podziałów ustalonych wieki temu; niesienie na plecach historii Ruandy i Burundi; pytanie kim się w tym wszystkim właściwie powinno być i według kogo – to wielkie zagadnienia tej książki. To problemy dzielone przez wszystkie dzieci emigrantów z mieszanym pochodzeniem etnicznym, niemówiące językami obydwojga rodziców, zawsze wiedzące za mało i nie to co trzeba o swoich krajach. Faye mówi, że w końcu przyzwyczaił się do posiadania innego koloru skóry niż ludzie dookoła. Ale nie doszedł do ładu z Ruandą, krajem, którego zwyczajów nie zna i który potrafi widzieć jedynie przez pryzmat masakry z 1994. A jednak to tam tkwią jego korzenie.

Faye stwierdził, że kiedy myśli o domu, widzi Burundi swojego dzieciństwa. Kolejny kraj, którego już nie ma, który zniszczyła przemoc i potrzeba wybierania strony. Wspomnienia Gaby’ego zaczynają się właśnie w tym przyjaznym, pięknym miejscu. Spędzi wiele czasu opowiadając o swoim wielkim domu i afrykańskim słońcu, które zmuszało do bezruchu w południe, ale też sprawiało, że skok do zimnej wody mógł stać się najpiękniejszym momentem dnia. Przywoła piękne kostki mamy i muzykę graną spontanicznie przez gości rodziców, kiedy podczas burzy zabrakło prądu. Przypomni sobie smak dojrzałego mango i opiekę domowej służby. Dopiero kiedy pokocha Burundi na nowo, przypomni sobie jak ono się zmieniało, by w końcu okazać się kolejnym afrykańskim krajem pogrążonym w wojnie i kojarzącym się tylko z przemocą i nastolatkami noszącymi na plecach kałasznikowy.

Faye pokazał, jak podstępnie wojna wkracza na wszystkie, nawet spokojne uliczki. Obywatele godzą się z nią, ich dzieci zaczynają mówić politycznymi sloganami, podziały i walka stają się czymś zwyczajnym, oczekiwanym. Coetzee także pisze o tym w swoich powieściach, ale z perspektywy dorosłego, który ma już więcej samodzielności i orientacji w bieżących sprawach, a nie z punktu widzenia dziecka, które może jedynie nasiąkać albo bezsilnie buntować się przeciwko zmianom w głowach rodziny, przyjaciół i sąsiadów. Przeciwko dyskryminacji, zemście, zadawaniu bólu innym – tej nagłej, bezrefleksyjnej zdradzie wszystkich ideałów, które do tej pory były mu wpajane przez rodzinę i szkołę.

Petit pays prawie na pewno ukaże się po polsku, nie wiadomo tylko kiedy. Warto śledzić katalogi wydawnictwa Karakter, bo to książka zupełnie w ich stylu – wydawany przez nich Alian Mabanckou też promuje Faye’go, a ich redaktorka Małgorzata Szczurek była przewodniczącą jury nagrody Lista Goncourtów: polski wybór, także przyznanej tej książce. W oczekiwaniu na ukazanie się Małego kraju u nas można sięgnąć po inne pozycje o Ruandzie: Sto dni Lukasa Bärfussa (reportaż o ludobójstwie) lub Dzisiaj narysujemy śmierć Wojciecha Tochmana (o obecnej sytuacji ruandyjskich równolatków Gaby’ego). Można też poczytać o współczesnej historii Afryki, emigracjach i popkulturze, latach 80. i kolejnych w Kiedyś o tym miejscu napiszę. Wspomnienia Binyavangi Wainaini. W końcu warto sięgnąć po wspaniałego Alaina Mabanckou, chociażby po Black Bazar, w którym brawurowo pisze o emigrantach z Afryki w Paryżu, z ich problemami i szalonymi garniturami (dwie ostatnie pozycje zostały wydane przez Karakter).

Wspomniałam, że Faye jest raperem, jednak bardzo specyficznym. Jego piosenek możecie posłuchać u Niespodziegadek i przy okazji poczytać o nim więcej. Znajdziecie tu także piosenkę Petit pays, która zachwyciła redaktorkę z Grasset. Na koniec chciałabym jeszcze podziękować p. Mosorce ze Szkoły Językowej UAM za pożyczenie mi tej książki.

Na plus:

  • piękny i prosty język
  • zmysłowe, wzruszające pokazanie niewinnego Burundi i nagłej utraty tej niewinności
  • sporo kwestii pod rozwagę na temat problemów drugiego pokolenia, przemocy, pochodzenia, bycia z jakiejś grupy

Na minus:

Agnieszka "Fushikoma" Czoska
Agnieszka "Fushikoma" Czoska
Typowy mól książkowy. Czyta po polsku, angielsku, niemiecku i ukraińsku, bardzo chciałaby jeszcze po francusku. Ostatnio jej ulubieni autorzy to Zadie Smith, Serhij Żadan, Jurij Andruchowycz, Amos Oz, Łukasz Orbitowski... Lubi komiksy, na przykład Sagę, Wytches, rzeczy Alison Bechdel czy Inio Asano. Jak ma czas, ogląda europejskie filmy i anime. Recenzuje jeszcze dla bloga Nie Tylko Gry (nietylkogry.pl), czasem pisze do Fabulariów (fabularie.pl).

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama