Autorami tekstu są Piotr Grylak i Patryk Głażewski.
W dniach 12-15 lipca odbył się Polcon, jeden z najstarszych konwentów miłośników fantastyki w Polsce. Za tegoroczną, trzydziestą trzecią edycję imprezy odpowiedzialne było Stowarzyszenie Miłośników Gier i Fantastyki „Thorn”, znane przede wszystkim z organizacji Coperniconu, a jednym z patronów medialnych wydarzenia został portal arytmia.eu. Udaliśmy się zatem na wycieczkę do piernikowej stolicy Polski, żeby sprawdzić jakie były mocne i słabe strony konwentu.
Na kampus Uniwersytetu Mikołaja Kopernika przybyliśmy stosunkowo wcześnie, w czwartek o godzinie 12, trzy godziny przed rozpoczęciem Polconu. Czas wolny spędziliśmy na ostatecznym wybieraniu prelekcji i paneli dyskusyjnych, na których chcieliśmy się pojawić. Zadanie nie należało do łatwych, gdyż tematy były w tym roku niezwykle obiecujące i już po kilku minutach każdy nasz dzień był zapełniony rana do wieczora. Najgorsze było oczywiście to, że bywały godziny, w których odbywały się dwa, trzy, a czasem nawet cztery interesujące nas wykłady. Jak w takiej sytuacji dokonać właściwego wyboru i nie nabawić się FOMO?
Toruń przywitał nas słoneczną pogodą, która jednak nie trwała zbyt długo, gdyż tuż po rozpoczęciu konwentu zaczęło padać i taka pogoda towarzyszyła nam przez pierwsze dwa dni imprezy. Wydawać by się mogło, że deszcz nie wpłynie w żaden sposób na imprezę w zamkniętych pomieszczeniach, ale w piątek był on ogromną bolączką. To właśnie z tego powodu musiała zostać wyłączona klimatyzacja, co przekładało się na potworną duchotę w salach (a im więcej osób na prelekcji, tym gorzej). Jako że część życia przesiedzieliśmy na wielu różnego rodzaju wykładach, polconowe zadowoliły nas połowicznie. O ile należy pochwalić za różnorodność cały plan, gdzie prym wiodły te poświęcone literaturze i popkulturze (na których to spędziliśmy najwięcej czasu), zdarzało nam się być na takich, które były przygotowane dość średnio lub wręcz słabo, a często bywało też tak, że kończyły się mocno przed lub po czasie. Jednym z większych rozczarowań była sala gier elektronicznych. Przyczyną nie był brak odpowiednich tematów, a spora niekompetencja mówców: prelekcja dotycząca oryginalnych rozwiązań w grach była po prostu luźną pogadanką z widownią, wystąpienie poświęcone easter eggom w grach polegało na pokazywaniu ich na filmikach na YouTube, temat roli supportów w RTSach skończył się po 5 minutach, a wykład poświęcony zakładaniu drużyn e-sportowych zwyczajnie się nie odbył.
Należy jednak zaznaczyć, że wiele z wystąpień jakie udało nam się zobaczyć w tym roku stało na wysokim poziomie. Dzięki Joannie „Lillchen” dowiedzieliśmy się wielu nowych ciekawostek na temat rosyjskiej fantastyki i na pewno zapoznamy się bliżej z niektórymi z polecanych przez nią tytułów. Jeśli chodzi o zbieranie inspiracji, to dzięki wykładowi profesora Abriszewskiego w końcu na pewno obejrzymy netflixowy Black Mirror. Podczas 45-minutowego wystąpienia została przeprowadzona tak ciekawa analiza dwóch odcinków serialu, że nie mogliśmy doczekać się powrotu do domu i zapoznania się z omawianymi filmami. Zaskakująco dobrą okazała się prowadzona w języku angielskim przez „missMHO” prelekcja na temat Fight Clubu. Przed wejściem na salę byliśmy przekonani, że o książce Palahniuka i filmie Finchera wiedzieliśmy wszystko, jednak w czasie niedługiego wystąpienia dowiedzieliśmy się kilku nowych dla nas faktów.
Bardzo podobała nam się także prelekcja na temat stworzonej przez wydział filozoficzny UMK gry RPG Filozoficzny Terminator, po której prowadzący zaprosili nas do stołu, by wypróbować ich nowe dzieło. Bawiliśmy się przy tym świetnie, chociaż mamy obawy, że gra nie przypadnie do gustu miłośnikom fantastyki, którzy raczej wolą rąbać mieczami smoki niż ratować umierających filozofów. Dla takich osób ustawione zostały stoliki w gameroomie, gdzie można było spróbować swoich sił w grach stołowych proponowanych przez organizatorów.
Pod względem frekwencji Polcon okazał się skromnym konwentem. O ile w budynku z prelekcjami literackimi i popkulturowymi sale zapełnione były w połowie, o tyle gabinety wydziału biologicznego z jego blokami naukowymi, fandomowymi i wschodnimi świeciły pustkami. Choć może to my wpadaliśmy tam w nieodpowiedniej porze.
Z małą ilością uczestników wiąże się też problem niewielu cosplayerów, i chociaż w tym roku Patryk sam spróbował przebierania, to jego BoJack Horseman nie mógł uratować sytuacji. Konwenty, w których uczestniczyliśmy do tej pory były niezwykle kolorowe, a po ich opuszczeniu dawało się mocno odczuć powrót do świata zwykłych śmiertelników. Kampus UMK był niestety szary, chociaż to niewątpliwie spowodowane było deszczową pogodą i wielkością terenu uniwersytetu, przez którą społeczność była rozdrobniona i spędzała czas w różnych miejscach. A spędzać go można było na przykład w niedużym salonie wystawców gier, książek i przeróżnych gadżetów, a także przy foodtruckach, w których nie brakowało dobrego jedzenia, jednak trzeba było trochę się nachodzić, by tam dotrzeć.
O dziwo nieduża liczba uczestników ma swoje plusy, bo ani razu nie spotkaliśmy się z typową dla konwentów sytuacją, kiedy to z ogromnego tłumu ludzi oczekującego od godziny na prelekcję wpuszczanych jest tylko 50 najbliżej stojących osób. Przy okazji należy dodać, że nie odnotowaliśmy dużych kolejek po wejściówki, chociaż koło akredytacyjnych stolików przechodziliśmy wiele razy (chociażby w drodze do foodtrucków).
To, co wyszło naprawdę na plus, to liczba zaproszonych gości, na czele z takimi osobami jak Andrzej Sapkowski, Tomasz Kołodziejczak, Rafał Kosik, Charles Stross czy twórca komiksów Tadeusz Baranowski. Nie byliśmy na wszystkich spotkaniach z autorami, ale na pewno warto było zajrzeć na poranne panele pana Andrzeja, który choć nie zdradził żadnych rewelacji na temat nowej książki, to hojnie obdarowywał uczestników swoim zgryźliwym poczuciem humoru i polecił wiele ciekawych książek fantastycznych w czasie dyskusji z innymi prowadzącymi. Dwa spotkania poprowadził Tadeusz Baranowski, który w piątek w czasie panelu dyskusyjnego rozmawiał o swojej działalności z młodszymi twórcami komiksowymi, a następnego dnia wystąpił solowo na czterdziestopięciominutowym spotkaniu z fanami. Pierwsze z nich z powodu problemów z klimatyzacją musiało się niestety przenieść na korytarz koło miejsca dla rozdawania autografów, gdzie akustyka była na tyle fatalna, że wielu słów zwyczajnie nie dało się usłyszeć, gdy naokoło tłoczyło się sporo ludzi. Tym bardziej szkoda, że nie można było przenieść się na dwór, ale temu kolejny raz winne były deszcze.
Prócz tego zaproszono sporo znanych blogerów i youtubowych twórców, jak Łukasz Stelmach, Komiksomaniak, Zwierz Popkulturalny, Paweł Opydo, G.F. Darwin, Generator Frajdy i inni. Na ich prelekcje zdecydowanie warto było się wybrać, bo były najlepiej przygotowanie, a ich twórcy mieli już w nich duże doświadczenie. Podobnie jak inni, mniej znani twórcy pokroju Egzaltowanej czy Spoiler Included z ich materiałami poświęconymi komiksom superbohaterskim. Nie brakowało też członków firmy Artifex Mundi, którzy przedstawili historię swojej firmy i opowiedzieli czym zajmują się obecnie.
Najbardziej oczekiwanym przez nas punktem programu był oczywiście konkurs na cosplay i pomimo tego, że wzięło w nim udział jedynie około 12 uczestników/drużyn, to przez półtorej godziny bawiliśmy się bardzo dobrze. Poziom był wyrównany, a uczestnicy zapewnili widowni wspaniałe występy. Szkoda jedynie, że trwało to tak krótko.
Podsumowując, na Polconie oczekiwaliśmy większej frekwencji. Minusem tego była mała ilość cosplayerów, ale z drugiej strony nie trzeba było tłoczyć się w kolejkach i każdy mógł spokojnie znaleźć miejsce, by usiąść na prelekcjach. Czas na konwencie mijał powoli, bezstresowo i przyjemnie. Nie wiemy jak wyglądało to w poprzednich latach, ani ile osób zniechęciła do przybycia brzydka pogoda, ale impreza okazała się godną zainteresowania, jeżeli przyjechało się głównie dla spotkań z gośćmi. Kolejna edycja Polconu zagości za rok w Białymstoku, co warto mieć na uwadze.
Autorami tekstu są Piotr Grylak i Patryk Głażewski.