Komiksy, punk, metal, wrestling, Toksyczny mściciel, estetyka lat 90. i Mortal Kombat na kilkunastoletnim komputerze… Łukasz Kowalczuk z ekipą SzalmFestu połączył wszystkie te cuda w jedną imprezę. Rewolucja po raz kolejny zaczyna się w Stoczni Gdańskiej! Tym razem powinno pójść szybciej.
SzlamFest odbył się 3 i 4 lutego w wielkiej, czarnej hali klubu B90, za którą połyskuje dok i wciąż pracują fachowcy. Jeszcze dziesięć lat temu nawet mieszkańcy Młodego Miasta (artyści, którym pozwolono zamieszkać w „loftach”) musieli legitymować się przy bramie głównej. Teraz łaziliśmy tam bez dozoru, a w pozornie pustym i wywianym arktycznymi wiatrami postindustrialu mijaliśmy już nie tylko Instytut Sztuki Wyspa, ale mnóstwo instytucji poświęconych kulturze, muzyce i alkoholowi. Wystarczyło zostawić z tyłu Europejskie Centrum Solidarności…
Komiksowe spotkania SzlamFestu
Na wejściu atmosfera SzlamFestu była typowo północna: czerń, zimno, wielu brodaczy z tradycyjnym miejscowym Specjalem w dłoniach. Rozgrzaliśmy się przy pokazie Toxic Avenger z kasety (!!!) ocalonej dla publiczności przez VHS HELL – trójmiejski DKF (z braku lepszej kategorii) działający od 2010 roku, mający na koncie setki godzin projekcyjnych i świetnych plakatów, o czym jeden z członków opowiedział dokładniej Kajetanowi Kusinie. Film był z lektorem, opowiadał go Michał „Śledziu” Śledziński, ten z Produktu i od Osiedla Swoboda. Opinie publiczności były różne (chociaż w trakcie nikt nie marudził głośno), Śledziu nie tyle udawał lektora, co porozmawiał sobie z nami zza ekranu, opowiadając Mściciela z Bydgoszczy, szerząc lewacką propagandę i nie pozostawiając nam nadziei na jutrzenkę swobody. Jak dla mnie – lektor wszech czasów i wywiad roku. Część widzów mogło dobić powtórzone kilkukrotnie „Czy to prawda, że swastykę tworzy się z g…na?”. No ale tak to jest, co zrobić.
Zmutowanego Mściciela zmienił Super Potwór grający klasyczny punk, który nieżyczliwi określą jako „bardzo prosty”, a ja bym powiedziała, że skuteczny. Kark boli po nim rzetelnie. Wszystko, oczywiście, po znajomości, bo grafiki promujące chłopaków są autorstwa Łukasza Kowalczuka. Wisiały nawet na wystawie jego prac w tej samej kanciapie, w której odbywał się koncert (bierzcie pod uwagę, że fabryczna kanciapa jest większa niż niejedno M3).
Drugi dzień SzlamFestu był bardziej komiksowy. Pojawiły się stoiska z nowymi publikacjami, ale także giełda antykwaryczna. Można było znaleźć stare zeszytówki, figurki, a nawet komputery, co głęboko harmonizowało ze strefą retrogier po drugiej stronie hali. Jako kompletny ignorant w tej materii rozpoznałam jedynie Sonica i Mortal Kombat. Było stoisko strzelnicze, ale bez kaczek, więc przerosło to moje doświadczenia z lat 90. Schroniłam się więc we wspomnianej wyżej kanciapie, żeby posłuchać komiksiarzy (choć i tam zdarzył się wykład przedstawicieli Save the Floppy i Stowarzyszenia RetroKomp).
Spotkania otworzył Iwan Kotowicz w osobach Kajetana Kusiny i Michała Ambrzykowskiego. Z okazji premiery drugiego tomu próbowali odpowiedzieć na pytanie „dlaczego sowiecka Rosja?” – czyli co sprawia, że robi ona na Polakach lepsze wrażenie niż (nie szukając daleko) Trzecia Rzesza. Kusina stwierdził, że może chodzić o zaradność i skrajny, nie do zdarcia optymizm obywateli. Spowiadali się także z inspiracji Mikem Mignolą, a zwłaszcza Hellboyem, choć akurat ten tytuł niekoniecznie na nich wpłynął. W końcu Ambrzykowski musiał stwierdzić wprost, że inspiracje są, nawet ważne, ale jednak chce się zrobić coś swojego, oryginalnego. Co zamierzają kontynuować przez mniej więcej pięć tomów.
Targi komiksów i innego dobra
Drugie spotkanie, z lektorem Śledzińskim, miało tytuł „Najlepsze komiksy, których nie narysowałem”. Śledziu wbrew pozorom nie polecał innych autorów, ale został wezwany na dywanik w sprawie Na szybko spisanego (czeka na trzeci tom), Czerwony pingwin musi umrzeć (tym razem chodzi o tom zerowy i drugi), Strange Years (jest szansa, że będzie kończone)… Korzystając z okazji, opowiadał o swojej nowej, lepszej pracy w studiu animacji Human Ark (twórców m.in. Świtezi oraz reklam Plusza). Pracuje tam nad rysunkami do Diplodoka, opartego na komiksach Tadeusza Baranowskiego, i Kacperiadą. Twierdzi, że teraz wreszcie uczy się nowych rzeczy i pracuje w zespole, nie popadając we wtórny autyzm. A komiksy może dokończy. Może nie. Póki co dostaniemy od Kultury Gniewu nowe wydanie integrala Osiedla Swoboda 2.
Po Śledziu Rafał Szłapa (Bler) i Jan Sidorowin (Kapitan Kryzys) rozważali Prawdziwego Polskiego Superbohatera. Za nimi migały ilustracje z Asem (Hydrozagadka) i Białym Orłem (stworzonym przez Macieja i Adama Kmiołków), wspominali o Janie Hardym (Jakuba Kijuca)… Ustalili razem z Tomaszem Pstrągowskim (który dzielnie prowadził wszystkie komiksowe spotkania), że klasyczny superbohater jest patriotyczny, nacjonalistyczny i polityczny – reaguje na aktualności, afery, kryzysy. To jednak nie do końca sprawdza się u nas, skoro wciąż najpopularniejszym prawym w pelerynie jest Wilq. Sidorowin powiedział nawet, że o ile „Captain Poland” jeszcze mogłoby się nieźle kojarzyć, to „Kapitan Polska” przywołuje obraz gościa z wąsami z cebuli. Swoją drogą, Kapitan już istnieje w ekipie K.O.P.Su (Komiksu o Polskich Superbohaterach), zarost ma zwykły, za to za kołnierz nie wylewa. Z kolei pytany o Blera Szłapa przyznał, że wielokrotnie zarzucono mu nietrzymanie się konwencji. Nie stworzył nawet „superprzeciwnika”, a jego Bler mógł wręcz w pewnym momencie stać się sam „supervillainem”. Myślę, że o polskim podejściu do gatunku świadczy już brak określenia na „super złych”, które brzmiałoby równie konwencjonalnie jak superbohater.
Retrogry i gala wrestlingu
Pstrągowski dożył bez porządnej przerwy do rozmowy z Krzysztofem „Prosiakiem” Owedykiem. Twórca Prosiacków powspominał czasy bycia samodzielnym wydawcą, czyli kserowania komiksów. Panie z punktu ksero były dla niego zawsze miłe i wspierające, tylko czasem dziwiły się, jak on tak może narzekać na ten Kościół, że to trochę jednak nie wypada. Mówił też, że nie chce już być kojarzony z Ósmą czarą, a zapewnienie, że za chwile będzie już głównie autorem Będziesz smażyć się w piekle, i że to do tego tomu będą porównywane jego kolejne komiksy, nie pocieszyło go przesadnie. Szlamfestowe spotkania komiksowe były dość kameralne, więc mieliśmy okazję usłyszeć także żonę Prosiaka, która z pierwszego rzędu tłumaczyła ze śmiechem, że ten w trakcie pracy nad Będziesz wcale nie cenił lidera Deathstar tak bardzo, jak to mogło wynikać z rozmowy.
Ostatnim komiksiarzem SzlamFestu był Karol „KaeReL” Kalinowski, jak się okazało zupełne przeciwieństwo Śledzia (choć z tego samego Produktu). Nie chce do Warszawy, ani nawet do animacji, jego zadaniem jest „robienie książeczek” – możliwe gdziekolwiek. KaeReL nie widział też problemu w byciu „autorem Łaumy” czy „człowiekiem od Jaćwingów” – to w końcu wyraz uznania, a on i tak będzie dalej rysował to, co chce. Suwalsko lub nie do końca (przy czym, raczej to drugie, a marzy mu się seria komiksowa w autorskim świecie). Gdzieś z tyłu głowy mam wciąż wrażenie, że Kalinowski to Paterson polskiego komiksu, czytanie jego prac daje podobne wrażenie oglądania kruchej harmonii świata.
Przed KaeReLem Tomasz Pstrągowski miał wreszcie chwilę przerwy (wykorzystał ją w strefie retro), a Łukasz Kowalczuk poprowadził spotkanie z zawodnikami Kombat Pro Wrestling. Wszyscy byli zgodni co do tego, że wrestling jest prawdziwy, zwłaszcza gdy się spada z wysokości człowieka. Amerykańskie gwiazdy tego sportu (sztuki? – to jednak dyscyplina na pograniczu aktorstwa, kaskaderki i sztuk walki) miały kiedyś obowiązek udowodnić tę prawdę pięścią, gdy ktoś ich zaczepiał. Członkom KPW zdarza się to rzadko, ale jak stwierdziła Mira – rzuty zawsze się tu sprawdzają. Walki były największym, a na pewno najbardziej klimatycznym (szlamowym, szmirowatym, pełnym przemocy…) wydarzeniem SzlamFestu. Pierwszy raz miałam okazję popatrzeć na kaskaderkę w ringu, wiem jedno: walki kobiet prowokują sporo seksizmu, ale walki generalnie – budzą emocje. I to drugie nie jest złe… Stanowi też wyraz prawdziwej wiary w cuda ekranu: ktoś wierzy, że można się bić tak, jak Żółwie Ninja, Kung Fury, Toksyczny Mściciel – i to robi. Po takim pokazie wraca nadzieja, że być może (parafrazując znany przebój) jest wyspa dla Robinsona i dla nas też… Krótko mówiąc, chce się znowu zostać łowcą głów.
A na koniec, jak w Jadłodajni Filozoficznej według jednego Adolfa, „pier…nięcie musi być” – metalowy koncert Testera Gier. Było głośno, było pogo, i jeszcze chyba coś o bajtach. Sama klasyka! A, zgadnijcie, kto im rysował plakat…
Podczas gali wrestlingu często słyszało się wśród publiczności, że to „najlepiej wydane 15 zł w moim życiu”. Co będzie faktem do następnego SzlamFestu. Festiwal kultury śmieciowej może być ogromnie wyzwalający, pobudzający intelektualnie, na pewno daje kopa. Nie stoi też w żadnej sprzeczności z festiwalami literackimi, humor to wymagająca aktywność umysłowa. Estetyki klasy B można nie lubić, ale ciężko nie lubić tłumu zebranego w ten weekend w B90.
Plakaty z wystawy Łukasza Kowalczuka
(wszystkie zdjęcia popełniła autorka wpisu, oprócz pierwszej grafiki – ta została podebrana z Facebooka wydarzenia)