Nie zaprzyjaźnicie się z bohaterką tej książki. Być może nawet nie zrozumiecie jej spojrzenia na świat, uznacie je za błędne, egoistyczne, malkontenckie. Dlatego warto przeczytać Swing Time.
11 października ukaże się polskie tłumaczenie tej książki, niemal rok od jej premiery. To bardzo dobry znak, u Smith najważniejszy jest język – akcenty, socjo- i idiolekty opisywanych przez nią bohaterów. Zbiera ich słowa po Londynie, Nowym Jorku, w metrze i sklepach. Jest genialną „podsłuchiwaczką”, zamiast kolekcjonować autografy, zamyka w swoich powieściach popularne słówka, zdania i sposoby korzystania z niewerbalnych elementów komunikacji. Bardzo podobnie pracuje na przykład Dorota Masłowska – jak widać, ta etnolingwistyczna metoda prowadzi do bardzo różnych narracji.
Polski wydawca, Znak, pisze, że Swing Time opowiada o tańcu, pasji, korzeniach. To prawda: Smith opisała dwie przyjaciółki z dziecięcego kółka baletowego, dla których ruch stał się wyznacznikiem sztuki i sukcesu. Obie popadają w fascynację afrykańską muzyką, czarno-białymi musicalami, swingiem. Pochodzenie odgrywa tu ważną rolę – dziewczynki są kolorowe, ale z dwóch krańcowo odmiennych klas społecznych. Matka narratorki jest feministyczną, afroamerykańską działaczką, a ona sama będzie musiała skonfrontować się ze swoją etnicznością, pracując w projekcie charytatywnym. Tak wygląda materiał wyjściowy. Moim zdaniem najważniejszym tematem/wątkiem tej książki jest rozczarowanie tymi filarami samoświadomości, problemowym podchodzeniem do bycia sobą.
„But elegance attracted me. I liked the way it hid pain”. Bezimienna narratorka rezygnuje z tańca – w życiu są w końcu ważniejsze sprawy, a jej przyjaciółka, Tracey, ma większy talent. Ta ucieczka bierze się z zazdrości i rywalizacji, ale także fundamentalnego zawodu swoim „ja”. A przecież etniczne pochodzenie, artyzm i smętna dusza powinny sprawiać, że jest się kimś wyjątkowym i godnym miłości. Bohaterka zostaje asystentką piosenkarki, prawdziwej gwiazdy kobiecego popu, kogoś na kształt Madonny czy heroin brytyjskiego punk-rocka (chociaż w książce pochodzi z Australii). To Aimee wyśle ją z misją do Afryki (prawdopodobnie do Gambii – nazwa kraju nie pojawia się w tekście), żeby nadzorowała tam założenie i prowadzenie szkoły dla dziewcząt. W ten sposób ktoś kolorowy, etnicznie wyróżniający się w UK i USA, staje się zwykłym ekspatem, niemającym wiele wspólnego z „krajem swojego pochodzenia” – nie zna języka, ma jaśniejszą skórę niż miejscowi, nie rozumie realiów, nawet ubiera się jakoś tak bez polotu. To zły sen każdej wieloetnicznej, wielojęzycznej osoby – obcość w „twoim” państwie, obnażająca brak wiedzy i doświadczenia. Mówi o niej także Gael Faye, gdy opowiada o swoich wizytach w Rwandzie (Petit pays – Tęsknota).
„What do we want from our mothers when we are children? Complete submission”. Ostatecznie, zupełnie niefreudowsko, rozczarowanie światem może dać się sprowadzić do rozczarowania relacją z matką. Da się czytać tę powieść właśnie tak, i miarą talentu Smith jest to, że nie zubożymy w ten sposób całej powieści. Narratorka widzi swoje dzieciństwo jako wieczne bycie na drugim miejscu: po aktywizmie, społecznym zaangażowaniu, wykładach i nowych związkach swojej przebojowej i pięknej mamy. To kolejny zły sen, i to nie tylko dzieci, ale także rodziców – że z opiekuna czy przyjaciela staną się rywalem.
Ważną bohaterką Swing Time jest także Afryka – z jej biedą, kolorami, swobodnym podejściem do czasu… Oglądana przez pryzmat wszystkich stereotypów, zza których dopiero po jakimś czasie wyłania się obraz zwykłych ludzi zajmujących się swoim życiem, a nie skansenem, w którym nic nie ma prawa się zmienić. Smith pisze o (mniej czy bardziej) powierzchownej pomocy dzieciom i dorosłym, wtrącając co jakiś czas uwagi swojej pesymistycznej narratorki, że do ratowania ubogich najbardziej skłania ich fizyczna atrakcyjność…
Pokazałam tu Swing Time jako trudną i trochę niewdzięczną książkę – taka mi się wydaje. Była wyzwaniem, ale także językową radością. Poruszyła mnie intelektualnie i emocjonalnie, pozwoliła skonfrontować się z narratorką jako głęboko rozczarowaną wersją mnie… Bo co by było, gdybyście odnieśli pewien sukces, mieli pieniądze i cool życie, ale zawsze czulibyście się nie dość interesujący? Albo gdybyście kiedyś zrezygnowali ze swojej największej fascynacji? Czy pomaganie innym byłoby lekarstwem?
Na plus:
– gęsty, intensywny język
– mnóstwo pamiątek z popkultury lat 90.
– wspaniały obraz zróżnicowanego ekonomicznie Londynu
– poważne rozważania o etniczności…
– … i pomocy uboższym
Na minus:
– dość depresyjna i trudna lektura