Nie byłem nigdy bliżej zaznajomiony z komiksami o Kajku i Kokoszu, ale były to na tyle popularne postaci, że zawsze gdzieś się przewijały, choć nigdy nie mieli szczęścia do ekranizacji. W latach 90. plany polskiego oddziału Hanna-Barbera zakończyły się na kilku testach animacji, planowany 20 lat temu film aktorski Olafa Lubaszenki nie doszedł do skutku, a o animacji CGI z 2005 roku wszyscy pragną zapomnieć. Tak więc gdy EGoFilms zapowiedziało produkcję serialu w 2018 roku, była szansa, że w końcu trafili się właściwi twórcy. Zwłaszcza, że miał on być dystrybuowany przez Netflix. Z zapowiedzianych 26 odcinków na razie otrzymaliśmy zaledwie pięć.
Każda z historyjek nawiązuje do któregoś z albumów Janusza Christy. Choć odcinki trwają zaledwie po 13 minut, to są na tyle dobrze skonstruowane, że nie wydają się ani trochę pospieszne czy przeładowane akcją. Nie ma tu dokładnego zapoznania bohaterów, tylko od razu zostajemy wrzuceni w akcję skupiającą się na próbach zdobycia Mirmiłowa przez Zbójcerzy, a już pierwszy odcinek o pojawieniu się smoka Milusia zmazuje złe wspomnienie po poprzedniej produkcji.
Wspomnieć należy tu o animacji czy projektach postaci, które wielu sentymentalnym miłośnikom komiksów nie pasowały. Już przy wcześniejszych próbach stworzenia komiksów od innych autorów okazało się, że styl Christy jest trudny do naśladowania. Za rysunki do ostatniego albumu Królewska Konna odpowiadał Sławomir Kiełbus, który był także zaangażowany w projekty w serialu. I moim zdaniem nie ujmuje to postaciom niczego. Wszystkie są rozpoznawalne, a stopklatki same wyglądają dzięki temu jak komiksowe kadry.
Zresztą i wśród scenarzystów, i reżyserów również znajdziemy nazwiska znane w komiksowym światku, jak Maciej Kur (odpowiadający za nowe komiksowe historie), Michał Śledziński, Rafał Skarżycki czy Tomasz Leśniak. Bardzo dobrze dobrano też głosy aktorów, a muzyka wpada w ucho. Choć czołówka i karty tytułowe budzą duże skojarzenia z także netfliksową Hildą.
Może się wydawać, że Kajko i Kokosz istnieją bardziej w umysłach starszych osób (poszczególne albumy są w czołówce najlepiej sprzedających się u Egmontu), ale nie należy zapominać, że album Szkoła latania oficjalnie figuruje jako lektura szkolna, więc serial może być doskonałym łącznikiem pokoleń. W dotychczasowych odcinkach nie ma żadnej dłuższej linii fabularnej czy poważniejszych wątków na wzór innych zachodnich seriali. Być może za wcześnie na takie wyroki, a twórcy nas zaskoczą, ale nie sądzę, aby było to w ogóle potrzebne.
Serial skupia się na prostych, wesołych przygodach i robi to znakomicie, odpowiednio utrzymując tempo. Kolejne odcinki otrzymamy w dwóch odstępach czasowych i z góry wiem, że warto na nie czekać.