Niepotrzebny nam nowy Orient Express.
Być może miałabym inne zdanie, gdyby w adaptacji Sidneya Lumeta z 1974 roku Albert Finney był koszmarnym Poirotem, a cały film zestarzał się w taki sposób, że ciężko byłoby go oglądać – ale tak nie jest. Nie można tak też powiedzieć o postaci wykreowanej przez Davida Sucheta, która na stałe wpisała się do popkultury.
Nowa adaptacja obiecuje wiele. Za reżyserię i główną rolę odpowiada słynny Kenneth Branagh. Obsada to same błyszczące gwiazdy – Judi Dench, Johnny Depp, Michelle Pfeiffer, wymieniając tylko troje z nich. Przede wszystkim jednak – no cóż, to adaptacja Agathy Christie: owianej legendą królowej kryminału, którą bestsellery zaprowadziły do Księgi Rekordów Guinnessa, tak bardzo jest popularna.
I co z tego, skoro gra aktorów nie przyciąga uwagi. Poirot Branagha to już Poirot Branagha, a nie Poirot Christie, jakby nie był grany do końca. Sytuację może ratuje jeszcze Michelle Pfeiffer, ale szybko okazuje się, że nie wystarczy ubrać plejadę gwiazd w ładne kostiumy, żeby przyciągali wzrok. Zupełnie nie angażują widza. Zbyt duży nacisk położono na wyeksponowanie postaci Poirota, przez co reszta obsady wypada blado.
Nieciekawą grę aktorską trochę ratują kadry – bardzo plastyczne i efektowne. Właśnie braku estetyki filmowi zarzucić nie można: gdzie nie porywa kreacja postaci, tam zaciekawi górski krajobraz czy nostalgiczny przepych Orient Expressu. To jednak nie wystarcza. To nie pocztówkowe widoki stanowiły siłę opowieści Agaty Christie. To nie dla nich poszłam do kina.
Przecież to kryminał. I to typowy whodunnit, którego główna siła polega na tym, że gra z odbiorcą, pragnącym odkryć, co się stanie (lub raczej, co już się stało, kto to zrobił i dlaczego). Kryminał osiągnie jednak takie wrażenie tylko za pierwszym razem: jeśli odbiorca zna zakończenie historii, trzeba zaangażować go w inny sposób. Właśnie tego nowe Morderstwo w Orient Expressie nie robi.
Problem poniekąd wynika ze scenariusza Michaela Greena. Być może materiał Agaty Christie trudno zepsuć, z jej skondensowaną, przemyślaną formą, ale jednak w Morderstwie się to udaje. Ekspozycja – przydługa, niekoniecznie subtelna i niesamowicie spektakularna (i, być może, niekoniecznie w stylu Poirota) pochłania mnóstwo czasu ekranowego. Na to, co jest kwintesencją Morderstwa, jak i samej postaci słynnego detektywa, brakuje już czasu: za mało tu badania natury ludzkiej i budowania napięcia, a za duża jest dysproporcja pomiędzy rozciągniętym wstępem a właściwą akcją.
Agata Christie napisała dziesiątki powieści. Porwanie się na jedną z najsłynniejszych, którą z powodzeniem przeniesiono już na ekran, zdaje się być decyzją podyktowaną przez względy czysto finansowe. W planach jest też sequel, Śmierć na Nilu, który również doczekał się już wcześniej adaptacji. I to chyba do wcześniejszych obrazów z Poirotem lepiej wrócić. Film Branagha jest nudnawy, poprawny i nie wykorzystuje potencjału. Jest ładnie – to wszystko.
Podsumowanie
Morderstwo w Orient Expressie (2017)
Reżyseria: Kenneth Branagh
Scenariusz: Michael Green
Obsada: Johny Depp, Michelle Pfeiffer, Penelope Cruz