Zeszłoroczna Kolekcja Pośmiertnych Portretów autorstwa Macieja Jakubskiego została dobrze przyjęta przez recenzentów i czytelników – choć można jej było sporo zarzucić, z całą pewnością wniosła trochę świeżości do polskiego fantasy. Moje wrażenia z lektury można przeczytać w recenzji, a jakiś czas później przeprowadziliśmy również długi wywiad z autorem. Nic więc dziwnego, że blisko półtora roku po premierze na rynek trafia sequel – Infamia, która podobnie jak poprzednik, została wydana przez Novae Res.
Znani z poprzedniej powieści Alkkenstan i Nyteshad w wyniku błędu w sztuce teleportacji trafiają do dwóch różnych miejsc – ten pierwszy zostaje (nie do końca z własnej woli) prywatnym nauczycielem magii tajemniczego lorda, natomiast nekromanta staje się gościem (nie tylko bez przymusu, ale także z wielkim entuzjazmem) równie tajemniczej władczyni okolicznego zamku. Jak można się spodziewać, obydwie lokacje są ze sobą powiązane, a lokalni notable mają swoje za uszami – czy też, w tym wypadku, za zębami. Takiej sytuacji mają dość miejscowi wieśniacy, którzy coraz śmielej mówią o buncie.
„- Coś ty za jeden? – zapytał z głupia frant zaskoczony szabrownik, a kusza Kartera udzieliła mu natychmiastowej odpowiedzi.”
Znów otrzymujemy ironiczne, komediowe fantasy spod znaku Pratchetta. Względem poprzednika widać narracyjny progres – unosząca się nad fabułą atmosfera powoli rosnącego zagrożenia została bardzo dobrze wykreowana, a nowe postacie z powodzeniem zajęły miejsce starych. O ile Kolekcja Pośmiertnych Portretów była przygodową powieścią drogi, tutaj większość wydarzeń odbywa się przez długi czas w dwóch miejscach. Postaci jest zauważalnie mniej, a fabuła nie goni w tak szaleńczym tempie jak poprzednio, co pozwala na lepsze zarysowanie bohaterów i ich motywacji.
Infamia jest też wyraźnie brutalniejsza niż pierwsza część cyklu. Nie oznacza to oczywiście, że nagle zwiększył się „ciężar” książki – po prostu rolę pociesznych krasnoludów-Ślązaków z KPP przejęły nieco poważniejsze, dostojne wampiry, jednak to wciąż ta sama konwencja lekkiej i przystępnej lektury. Jeżeli mam się do czegoś przyczepić, to podobnie jak poprzednio, do dialogów – często brzmią sztucznie i zbyt topornie popychają akcję do przodu. Zapewne nie każdemu spodoba się też zakończenie.
„Rany zasklepiały się szybko, jednak na otwory po bełtach mogła pomóc tylko krawcowa.”
Ostatecznie Infamię można określić jako udaną kontynuację, pozbawioną kilku wad, które przeszkadzały w debiucie. Wampiryczne motywy świetnie współgrają z ironią i czarnym humorem, a całość jest warsztatowo napisana lepiej niż KPP. Dalej podtrzymuję jednak opinię, że dobrze byłoby zobaczyć autora w nieco poważniejszych klimatach.