Ta relacja jest przestrogą. Nie miejcie za dużo (3 osoby na tłumy odwiedzających) znajomych na komiksowych festiwalach, bo nie dojdziecie na wykłady… Czyli o tym, jak przestałam być kujonem.
Konkurs cosplay
Do tej pory spędzałam większość popkulturowych imprez jak konferencje naukowe – chodziłam pilnie na spotkania z twórcami, wykłady i pokazy, a na targi głównie z reporterskiego obowiązku. No, także nabyć pamiątki lub nowości. Ta eMeFKa wszystko zmieniła… Pierwszego dnia wpadłam pod stolik Anny Krztoń i trochę tam zamieszkałam, prawdopodobnie ku cichej rozpaczy jego tubylców (Krzysztofa Haina i Anny Karoliny Karczmarczyk od Ryb sukcesu). Przynajmniej robiłam im zdjęcia.
Dla mnie samej oglądanie festiwalu zza stoiska osób znających większość naszego niezależnego „komiksowa” było naprawdę przyjemnym i edukacyjnym doświadczeniem. Poznałam nowych ludzi, zobaczyłam targi od kuchni, posłuchałam nowinek. Nareszcie skojarzyłam twarze z niektórymi znanymi nazwiskami, których nie udało mi się jeszcze zidentyfikować po Złotych Kurczakach. Siedziałam za plecami Davida Lloyda i podglądałam, jak szkicuje kultowe profile V. Obok nas sprzedawał swoje komiksy Łukasz Kowalczuk, miłośnik wrestlingu i organizator Szlam Festu, więc ciągle coś się działo u niego, u nas, albo pomiędzy. Czasami wszystkich nas kompletnie zasłaniała kolejka do wspomnianego Lloyda. Ostatniego dnia udało mi się pogadać także z Ulisesem Fariñasem (autora festiwalowych plakatów), który okazał się mniej doliniarski niż jego Motro, chociaż w życiu też ma absurdalne poczucie humoru widoczne w tym komiksie.
Anna Karolina Karczmarczyk i Anna Krztoń
W sobotę udało mi się zebrać siły, uwierzyć w reporterską misję i pójść na spotkania. Najciekawszym gościem MFKiG był dla mnie Guy Delisle zaproszony z okazji premiery Zakładnika, jego (jak dotąd) jedynego nieautobiograficznego komiksu. To historia Christophe’a André, porwanego podczas swojej pierwszej misji humanitarnej w Czeczenii. Chociaż zwykle ofiary niechętnie opowiadają o swojej traumie, André chciał dzielić się swoim przeżyciem, być może dlatego, że nie doświadczył bezpośredniej przemocy fizycznej i sam uciekł porywaczom. Dla Delisle’a największym wyzwaniem było nie tyle opowiedzieć pozornie „nudną” historię, dziejącą się wciąż w jednym miejscu, skupioną na jednej osobie, co nie zakłamać głosu bohatera. Komiks powstawał piętnaście lat, każde kilkanaście stron było konsultowanych z André (zwykle nie miał uwag), a Delisle w tym czasie napisał i wydał swoje słynne podróżnicze reportaże. Prowadzący spotkanie Wojciech Szot i słuchacze pytali komiksiarza także o nie – na przykład czy nie czuł się zagrożony podczas pracy dla NGO (nie czuł się, tak wielkie organizacje jak Lekarze bez Granic bardzo dbają o bezpieczeństwo pracowników, a obcokrajowcy mają ulgowy status nawet w krajach nieprzestrzegających praw człowieka). Jeśli chodzi o zagraniczne wydania tych książek, Delisle jest znany jako autor w każdym kraju, o którym pisał, oprócz Korei Północnej. Pjongjang został opublikowany w Południowej i dziś ma status białego kruka – z jakichś powodów nie szykuje się drugie wydanie. Z kolei w Birmie bestsellerem stały się Kroniki jerozolimskie, mimo że nikt nie ma tam do nich praw autorskich i są praktycznie powielane na ksero, o czym Delisle jest zawsze serdecznie powiadamiany przez „swojego wydawcę”. Zapytany o dalsze plany, reporter opowiedział o kolejnej części Bad Parenting, autofikcji o wychowywaniu dzieci, która ma już trzy tomy. Stwierdził też, że myśli o czymś w rodzaju reportażu ze swoich podróży promocyjnych albo cudzej biografii.
Guy Delisle na spotkaniu
Po Delisle posłuchałam przez chwilkę Willa Smitha opowiadającego o pracy nad Grą o tron. To właśnie on opracowuje wygląd broni i większości fantastycznych stworzeń ze świata G. R. R. Martina. Jest najbardziej dumny z białych wędrowców, ewidentnie miał sporo frajdy poszukując inspiracji w katalogach sztyletów i mieczy z różnych epok, a poza tym jest lekko przerażony jak realistycznie wyszła GoT: „istnieją Amerykanie przekonani, że opowiadany o wydarzeniach z europejskiej historii”. Stwierdził też, że czasami czuje się jak psycholog, próbując przewidzieć, a potem uspójnić wizje pięciu różnych reżyserów pracujących nad jednym sezonem.
Jim Lee mówi o DC Rebirth
Świetne wrażenie wywarła na mnie krótka prezentacja Odrodzenia DC, ze względu na którą nie posiedziałam dłużej na spotkaniu ze Smithem. Spodziewałam się suchej prezentacji tomików, a trafiłam na bardzo swobodne spotkanie z Jimem Lee, rysownikiem i redaktorem nowej serii komiksowego giganta. Opowiadał o Rebirth, które ma z jednej strony umożliwić nowym czytelnikom wskoczenie do uniwersum bez konieczności przekopywania się przez archiwalia, zaś z drugiej jest zakrojoną na wielką skalę twórczą zabawą, wychwytywaniem najbardziej charakterystycznych cech poszczególnych superbohaterów i budowania ich na nowo wokół tych esencji. Lee przedstawiał DC nie jako wielkie corpo nastawione na sukces, ale spory zbiór ludzi uwielbiających Batmana, Supermana, Zieloną Latarnię i innych, gadających o nich, żartujących z niedostatków tych postaci – a potem przekuwających wygłupy na dramatyczne historie o walce i ratowaniu świata. Zapytany o swojego ulubionego bohatera, przed Nietoperzem wymienił żonę, a o ulubiony film DC – Batman vs Superman i Wonder Woman, oba z powodu tej samej postaci, którą uwielbia jego sześć córek (Lee ma dziewięcioro dzieci, nic dziwnego, że podziwia swoją partnerkę). Bez względu na to, co myślimy od odrodzeniach i rebootach, spotkanie z Lee było mistrzowskim pokazem amerykańskiej sztuki small talku, prezentacji i optymizmu.
W sobotę wieczorem, podczas gali MFKiG, przyznano sporo ważnych nagród. Najlepszym polskim albumem roku zostało Będziesz smażyć się w piekle (gratuluję i nie jestem zaskoczona – Krzysztof Owedyk zbiera za ten komiks zasłużone laury od długiego czasu). Tytuł wydawcy roku dostał Egmont – niestety nie było nikogo, kto mógłby odebrać statuetkę. Nagroda im. Papcia Chmiela, doktorat humoriscausa, przyznano blogowi Na plasterki!!!, popularyzującemu postać i twórczość Janusza Christy. Grand Prix w konkursie na krótką formę zdobył komiks Król Kamili Kozłowskiej i Piotra Szulca (scenariusz) – można go obejrzeć na Facebooku rysowniczki. Cała gala była strasznie zmaskulinizowana (dziękuję Ani Krztoń za cięte uwagi na ten temat), więc obecność Kozłowskiej na scenie cieszyła podwójnie. Następnego dnia, w samo południe, ogłoszono także wyniki konkursu na stypendium Gildii (w którym miałam zaszczyt „jurorzyć”) – otrzymał je Spell za Wszechksięgę. Głosowałam na nią! Mam nadzieję, że usłyszymy jeszcze o pozostałych nagrodzonych komiksach: Ta małpa poszła do nieba (Edwarda Raka AKA Gosia Kulik) i Czarnej studni Judyty Sosny i Igora Jarka (scenariusz) (tu można śledzić ich poczynania).
Spell (Tomasz Grządziela) odbiera stypendium Gildii
Oczywiście pochodziłam trochę po Atlas Arenie, dopadłam Melona sprzedającego komiksy, kupiłam trochę rękodzieła (w ramach prezentów dla rodziny) i sporo niezależnych komiksów – te mainstreamowe dopadnę w Poznaniu, a zinów nie dostanę tak łatwo gdzie indziej. Będę sukcesywnie pisać o swoich zdobyczach, w ramach teasera zapowiem tylko, że oprócz rzeczy z „mojego” stolika kupiłam też trochę Mydeł i Klub Zin. Nie zdążyłam wpaść na stoisko Kingi Korskiej, czego żałuję (i pocieszam się, że ona akurat ma sklepik internetowy). Za to udało mi się spróbować specjalnego festiwalowego piwa wyprodukowanego przez Piwotekę – było smaczne, skomplikowane i niezbyt mocne, idealnie oddawało radosny nastrój festiwalu.
Teraz wracam do leczenia przeziębienia. To kolejne emefkowe niebezpieczeństwo – po imprezie w łódzkich deszczach połowa komiksowa jest chora. Może i dobrze, uziemieni w łóżkach mamy wymówkę, żeby czytać. A następny przystanek? Comics Wars 7 października w Czytelni Nova w Poznaniu!
David Lloyd rysuje V