W Upadek Gondolinu chciałoby się wsiąknąć tak, jak kiedyś we Władcę pierścieni. Tylko że się nie da. Wbrew pozorom wcale nie uważam tego za wielką wadę.
Gondolin to taka kwintesencja Tolkiena – epicka historia o mieście elfów, które staje się areną walki pomiędzy siłami dobra i zła. Fabuła, która jest stara jak świat, i być może dlatego tak dobra, że sprawdzona. Nie da się ukryć zresztą, że Tolkien, jeden z ojców literatury fantastycznej, Upadek tworzył lata temu, kiedy gatunek jako taki jeszcze raczkował, a motywy uznawane dziś za sztampowe wtedy takie nie były.
J.R.R. Tolkien zmarł w 1973 roku. Pozostawił po sobie swoje sztandarowe dzieło, wspomnianego już Władcę, a także niezliczoną ilość zapisków nagromadzonych przez całe dekady, wiecznie przepisywanych, przeredagowywanych i często nieukończonych, a dotyczących stworzonego przez Tolkiena Śródziemia. Tolkien nie napisał przecież tylko powieści – wykreował cały świat, z rozbudowaną historią i mitologią. Świat, który był na tyle rozległy, że czterdzieści lat po śmierci Tolkiena jego syn Christopher wciąż kompletował kawałki literackiej układanki, która zrodziła się w wyobraźni ojca.
Christopher Tolkien, dziś dziewięćdziesięcioletni, miał przed sobą nie lada wyzwanie. Jak poskładać w całość zapiski, które często istnieją w różnych wersjach? Jak stworzyć jedną spójną opowieść? Może się wydawać, że to żmudna i monotonna praca – powtórzmy: ponad czterdziestoletnia – ale nie sposób odmówić Christopherowi niesamowitej pasji, z jaką to robi. Na każdej stronie widać, jak dba o detale.
Redaktor co rusz wyrywa czytelnika ze świata, który stworzył Tolkien senior. Wątki ze Śródziemia przeplata z własnymi wyjaśnieniami, oferuje alternatywne szczegóły historii, wyjaśnia, gdzie urywa się opowieść. Z jednej strony, jest to dość irytujące – w Upadek Gondolinu nie da się zanurzyć jak w powieść. Z drugiej jednak, warto docenić szczerość redaktora. W żadnym momencie nie udaje, że Upadek to dzieło zamknięte i ukończone. Widać szacunek, z jakim traktuje życiowy dorobek ojca – a także swój.

Zatopienie się w lekturze utrudnione jest też przez wyjątkową hermetyczność tekstu. Tolkien pisał dużo i szczegółowo – a przede wszystkim wymyślał dużo i szczegółowo, przez co łatwo się pogubić w ogromie nazw własnych i mnogości historii bohaterów. Zwłaszcza jeśli, tak jak ja, nie wracało się do nich przez kilka lat, od Dzieci Hurina (wydanych przecież ponad dekadę temu). Ktoś, kto po Upadek sięga po lekturze jedynie Władcy pierścieni, może poczuć się całkowicie zagubiony. Zrozumienie Gondolinu na pewno ułatwi jednak wcześniejsze zajrzenie do Silmarillionu.
Mimo wszystko Upadek czyta się z przyjemnością – wydany jest po prostu przepięknie, w tym samym stylu, w jakim Prószyński i S-ka wcześniej wydawali inne teksty Tolkiena, jak choćby Listy. W książce są też ilustracje, zarówno barwne, jak i czarno-białe szkice Alana Lee. O ile komentarze Christophera Tolkiena mogą wyrwać nas ze Śródziemia, to obrazy natychmiast przenoszą nas tam z powrotem.
Upadek Gondolinu, jak zapowiedział Christopher Tolkien już we wstępie, zamyka na zawsze historię Śródziemia. Nie sposób do książki odnosić się bez pewnej nostalgii – od pierwszych stron czyta się ją z poczuciem, że to już naprawdę koniec – i tytułowego Gondolinu, i pewnej epoki w dziejach literatury fantastycznej.
Za recenzencki egzemplarz dziękujemy wydawnictwu Prószyński i S-ka.
Upadek Gondolinu (wydanie polskie 2019)
Autor: J. R. R. Tolkien
Redaktor: Christopher Tolkien
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 280
Tłumacz: Agnieszka Sylwanowicz
Tytuł oryginalny: The Fall of Gondolin