Ganbare! Warsztaty umierania oraz Dziewięć rozmów o aborcji

Dwie zupełnie odmienne książki – jedna o cierpieniu, jakie przyniosły fale tsunami, a druga o głośnym w ostatnim czasie temacie, jakim jest aborcja. Łączy je jedno – historie przedstawione w nich są pełne bólu.

Po książkę Ganbare! Warsztaty umierania Katarzyny Boni sięgnęłam ze względu na tytuł. Wiem, że nie wybiera się książki po okładce (tytule?), ale w tym przypadku to właśnie te zagadkowe warsztaty umierania przyciągnęły moją uwagę. Czy można nauczyć się umierać? Czy jest na to jakiś sposób? Kto może uczyć umierania? Czy o tym jest książka Katarzyny Boni? Poniekąd tak.

Ganbare! Warsztaty umierania opowiada o tsunami w Japonii. Jest to z jednej strony opowieść o przeżyciach ludzi, z drugiej zbiór reportaży. Nie znajdziemy tu jednak takich relacji, jakie widzieliśmy w mediach. Nie będzie tu danych statystycznych, opisów zasięgu tragedii i zniszczeń. To opowieść o życiu Japończyków, którzy stanęli w obliczu klęski żywiołowej. W jednej chwili stracili rodziny, cały dorobek życia, sąsiadów – stracili wszystko.

„Kiedyś było tu miasto […]. I jeszcze las. Siedemdziesiąt tysięcy sosen porastających piaszczysty brzeg. Zapach igliwia zmieszany z bryzą morską. Ludzie przyjeżdżali tu tylko dla nich. Na spacer wśród drzew. Było. Nie ma.”

Ogromu tragedii, który spotkał ofiary tego zdarzenia nie da się opisać słowami. Można próbować znaleźć chociaż w pewnym stopniu odpowiednie wyrażenia, porównania, które zobrazowałyby tę klęskę, ale Katarzyna Boni nawet się nie stara. I wielki jej za to szacunek. Prostymi słowami opisując, wydawałoby się, prozaiczne sytuacje, pokazuje nam, że nawet nie jesteśmy w stanie sobie tego cierpienia wyobrazić. Podaje fakty – było miasto, nie ma miasta. To skłania do refleksji, chociaż autorka wcale do niej nie zachęca. A my, czy doceniamy to, co mamy? Czy nie planujemy ze zbyt dużym wyprzedzeniem? A co, jeśli za sekundę to miejsce, w którym obecnie przebywamy będzie zrównane z ziemią?

Boni opisuje wszystko wedle relacji świadków. Robi to w bardzo rzetelny sposób – wręcz obrazowy, choć mam wrażenie, że pozbawiony emocji, co jest kolejnym plusem. Takiego doświadczenia nie da się przekazać, bo jak przekazać taki bezmiar cierpienia? Za pomocą anegdoty, krótkiej historii czy opowieści mrożącej krew w żyłach?

„Fal było dziesięć, a może piętnaście. Kto by je liczył. Ludzie mówili, że w oddali woda przetaczała się tak, że chwilami widać było dno morza. Za pierwszym razem to sama woda – brudna, szara, spieniona. Ale każda kolejna fala pełna jest samochodów, fragmentów domów […] czajników, szczotek do włosów i albumów pełnych zdjęć. Ściana wody z tego, co przed chwilą było miastem. Z trupami ryb, psów i ludzi.”

Opowieści przedstawiające ogrom tragedii kontrastują z historiami z codziennego życia Japończyków. Dla nich był to normalny dzień – planowali, ustalali, umawiali się, jechali do pracy, pracowali, załatwiali swoje sprawy. Coś im jednak przeszkodziło, coś, co jednocześnie zabrało im wszystko. Ludzie wychodzą do pracy, odwożą dzieci do szkoły, ale odebrać ich nie ma kto, lub nie ma kogo odbierać. Wszechobecny strach. Te relacje idealnie podkreślają i stają się tłem do przedstawienia tej fali cierpienia. Z jednej strony zaplanowany dzień, z drugiej nieplanowana katastrofa.

„Co chcesz na obiad? – zapytała. Yasuo skrzywił się lekko. – Tylko nie mów, że ci wszystko jedno! – Yuko zbyt dobrze znała tę minę. Ale Yasuo lubił, kiedy to ona podejmowała decyzję. […] Ziemia zatrzęsła się o 14.46. Inaczej niż zwykle.”

Inaczej niż zwykle? Japończycy byli przygotowywani do trzęsienia ziemi, do tsunami. Ćwiczyli ewakuację, to nie pierwszy kataklizm w ich życiu. Uczyli się, jak przetrwać, taka sytuacja nie miała ich zaskoczyć. Ale stało się inaczej. Było to jedno z największych tsunami w historii. Niszczyło wszystko, co spotkało na swojej drodze. Nawet najlepsze zabezpieczenia ugięły się przed tą destrukcyjną siłą.

Nie będę więcej opowiadać – przeczytajcie sami, bo warto! Książka pozostaje w pamięci na długi czas.

Drugą książką, która wywołała u mnie silne emocje to Dziewięć rozmów o aborcji. Dziewięć kobiet i ich historie – każda inna i każdej towarzyszyły inne przeżycia, rozterki. Łączy je jedno – nielegalna aborcja. Nawet jeśli istniały wskazania do legalnego przerwania ciąży, to system doskonale to uniemożliwiał.

Książka składa się z dziewięciu reportaży – opowieści kobiet, które dokonały tego wyboru i zdecydowały się na aborcję. Każdej towarzyszyły inne motywy – sytuacja w życiu prywatnym (brak partnera), niechęć do rezygnacji z własnego ja, chęć robienia kariery, względy medyczne (wady genetyczne dziecka, zagrożenie życia matki) itd. Wszystkie spotkały się jednak z niezrozumieniem, brakiem wsparcia ze strony systemu, nielojalnością lekarzy i personelu medycznego. Musiały walczyć o swoje prawa i przekonania. Nielegalna aborcja, wyjazd za granicę do prywatnej kliniki, niewyobrażalna biurokracja, ogromne koszty – wszystko, aby uniemożliwić przerwanie ciąży. Według niektórych jest to przeciwdziałanie morderstwu dziecka.

W książce nie znajdziemy moralnych ocen, czy aborcja jest dobra, czy zła. Nie ma tu także argumentów, które na siłę przekonywałyby czytelnika, że przerywanie ciąży powinno być legalne bądź nie. Tu znajdziemy spostrzeżenia i doświadczenia kobiet, które dokonały aborcji, często przypłacając tym samym szczęściem w życiu prywatnym, rujnując własną samoocenę i zdrowie psychiczne. W kilku przypadkach aborcja scementowała związek, w którym partnerzy połączeni zostali „kłamstwem […], głęboką tajemnicą, czarną tajemnicą, […] bo stali w tym samym bagnie”. Niektóre panie są zadowolone ze swojej decyzji, mimo iż były piętnowane, pozostałe żyły w ciągłym strachu przed wyjawieniem prawdy bliskim, znajomym, społeczeństwu, a nawet przed karą za złamanie prawa. Inne kobiety, które miały prawo do legalnej aborcji, potraktowane zostały okropnie – wymagano od nich tony dokumentów, badań, testów dla potwierdzenia zasadności przerwania ciąży. Trwało to w nieskończoność, aż na aborcję było za późno. Dziecko rodziło się z wieloma wadami, bez połowy mózgu, rąk i umierało w niewyobrażalnych męczarniach. A wraz z nim cierpieli rodzice, którzy mogli tego bólu dziecku zaoszczędzić. Ale system chciał inaczej – żaden lekarz nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności za morderstwo dziecka. Bo tak to właśnie jest postrzegane, nawet jeśli wszystko jest zgodne z prawem. Kobiety pozostawione były i są same sobie. Odrzucone przez znajomych, partnerów, często niestety z własnej woli.

Kolejnym traumatycznym przeżyciem dla rodziców jest śmierć długo wyczekiwanego dziecka. Diagnoza: wada genetyczna płodu. I pojawia się najtrudniejsza decyzja w życiu – urodzić czy pozwolić umrzeć. Mieć nadzieję, że może lekarze się pomylili. A jeśli dziecko jednak jest zdrowe? Przed takimi dylematami staje wiele ludzi, tylko nie mówią o tym głośno. Bo o czym tu mówić? O strachu przed podjęciem odpowiedzialności za chore dziecko? Czy może o tym, czy zakończenie jego cierpienia jest przejawem zdrowego rozsądku?

„Pamiętam, że pani psycholog zadała nam pytanie, czy kochamy to dziecko. A jak można nie kochać? Przecież czekaliśmy na nie, ono jest we mnie, czuję jego ruchy, rozmawiam z nim.”

Ostatnią kwestią, bardzo dla mnie jako matki poruszającą, jest pytanie: czy zygotę można nazywać dzieckiem, a kobietę matką jeszcze przed porodem? Swojego zdania nie będę tu przedstawiać, ale na zakończenie przytoczę fragment, który mną wstrząsnął.

„[…] rozsierdza mnie pojęcie „dziecko nienarodzone”. W Internecie kiedyś mignęło mi, że jest to termin o logice porównywalnej do terminu „nieboszczyk nieumarły” i bardzo mi się to spodobało. Tak samo nie lubię mówienia „matka” na osobę w ciąży. Matką to ona może zostanie, jeśli i wola, i natura dopiszą.”

Podsumowując powyższe rozważania, chciałabym tylko podkreślić, iż na śmierć i cierpienie nie da się przygotować, nawet jeśli ktoś uparcie twierdzi, że jest inaczej. Każda strata odbija się w jakiś sposób na naszej psychice. I nie oceniajmy ludzi za ich czyny, nie znając ich historii. Muszę przyznać, że lektura tych dwóch reportaży dała mi do myślenia nad własnym życiem. Czy muszę gonić za wszelką cenę za dobrobytem? Może warto się jednak skupić na tych mniejszych, radosnych chwilach z rodziną. A i mój sposób patrzenia na aborcję się zmienił. Czasami warto spojrzeć na sporne zagadnienia z perspektywy innych.

Na plus:

  • przedstawienie prawdziwych historii
  • bezemocjonalny styl i proste wyrażenia
  • brak oceny zachowań, piętnowania
  • zmuszają do refleksji nad własnym życiem i priorytetami

 

Na minus:

  • bardzo przytłaczające.

 

źródło fotografii: agora.pl, wysokieobcasy.pl

Magda Żelazowska-Sobczyk
Magda Żelazowska-Sobczyk
Wielka miłośniczka kryminałów. Nie wyobraża sobie życia bez książek i herbaty, najlepiej jednocześnie. Miała plan na życie dopóki nie zaczęła pisać doktoratu. Teraz wie, że nic nie wie, dlatego czyta, żeby się dowiedzieć.

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama