Katalog polskich imprez popkulturowych z każdym rokiem się powiększa, ale niekwestionowanym liderem od wielu lat wciąż pozostaje Pyrkon. Sprzyja mu absolutnie wszystko: Poznań, chlubiący się jako miasto nowoczesne; lokalizacja, przede wszystkim bliskość dworca kolejowego i atrakcyjnych punktów turystycznych; i w końcu umiejscowienie w największej i najlepiej zorganizowanej przestrzeni targowej w Europie Środkowej. To właśnie przeniesienie Pyrkonu na teren MTP zapewniło stale zwiększającą się liczbę uczestników. Do czasu, ponieważ od trzech lat liczba konwentowiczów utrzymuje się w granicach 41-44 tysięcy, w przeciwieństwie do poprzednich lat, kiedy festiwal zaliczał nawet podwójny wzrost zainteresowanych.
Przeglądając dyskusje osób zaangażowanych w fandom, można znaleźć kilka przyczyn takiego stanu rzeczy. Pozycja lidera na mapie konwentów spowodowała, że organizatorzy nie obrali sobie za cel nadganiania Zachodu pod względem oferowanych atrakcji. Rozwiązano za to problem ciągnących się kolejek, dusznych sal wykładowych czy wadliwych systemów rezerwacji. Tegoroczna impreza pokazała, że w końcu udało się zapanować nad organizacyjnym chaosem. Ze swojej strony chcę pochwalić również gżdaczy, którzy bez problemu zajęli się zorganizowaniem wejściówki na parking, oszczędzając mi biegania z kostiumem z drugiego końca Poznania. A nawet jeśli zaszłaby taka potrzeba, w tym roku Pyrkon dogadał się z poznańskim ZTM, dzięki czemu w trakcie trwania konwentu każdy 3-dniowy identyfikator zapewniał bezpłatne przejazdy komunikacją miejską. To dobry znak, że miasto zauważa potencjał promocyjny w organizowanej już od prawie 20 lat imprezie.
Malkontenci jednak znaleźli powód do narzekania i tym razem padło na cenę. Od kilku lat Pyrkon konsekwentnie drożeje – rok 2018 przyniósł liczbę trzycyfrową, a uczestnicy uważają, że nie jest to cena współmierna do oferowanych atrakcji. Moim zdaniem tegoroczna podwyżka jest jak najbardziej uzasadniona. Poza wspomnianymi darmowymi przejazdami zorganizowano także plenerowe kino, gdzie poza filmami transmitowano najpopularniejsze panele. Zwiększone fundusze z pewnością również wpłynęły na spokojny, płynny przebieg imprezy i dopracowanie systemu rezerwacji.
Warto też zauważyć, że w porównaniu do wielu innych imprez masowych sto złotych przeznaczone na 3 dni zabawy na terenie targów nie powinno stanowić o życiu i śmierci przeciętnego konwentowicza. I nie muszę tu wcale porównywać Pyrkonu do Open’era czy najpopularniejszych festiwali piwnych. Malutkie lokalne konwenty kosztują przeciętnie 30-40 zł, a z kolei mniejsi kuzynowie Pyrkonu, jak Copernicon, Magnificon czy Falkon, pobierają opłatę rzędu 60-80 zł. W kwestii stosunku ceny do jakości Pyrkon nie ma sobie równych. Mimo to na horyzoncie pojawił się konkurent, który może i nie skradnie serc entuzjastów Pyrkonu, ale skutecznie odbierze mu potencjalnych nowych gości.
Do dziś trudno znaleźć osobę, która byłaby w stanie zrozumieć chaos organizacyjny pierwszej w Polsce imprezy sygnowanej popularnym przyrostkiem rozpromowanym przez konwent z San Diego. Kampania Warsaw Comic Con była agresywna. Wszędzie rzucano darmowymi biletami. Ich wielkie stoisko na Pyrkonie z podstawionym wehikułem czasu z Powrotu do Przyszłości cieszyło oko z daleka. Liczba gwiazd rosła z każdym tygodniem, i nawet jeśli nie były to gwiazdy wielkiego formatu, nie można było zbyt wiele oczekiwać od pierwszej edycji imprezy.
Niestety, im dalej w las, tym gorzej. Warsaw Comic Con nie odbywał się w Warszawie, ale w oddalonym o 30 km od centrum miasta Nadarzynie. Co prawda zorganizowano naprędce darmowe autobusy, ale znajomi z nich korzystający nie wspominają dobrze ciśnięcia się przez godziny w zapełnionym środku transportu toczącym się przez zakorkowaną Warszawę. Sama przestrzeń targowa, Ptak Expo, nie jest nawet w połowie tak imponująca jak MTP, lecz patrząc na obszar zajmowany przez konwent, duże hale wcale nie były w tej sytuacji potrzebne. Równocześnie w tych samych pomieszczeniach zorganizowano również targi gier Good Game Expo – ruch przemyślany nie tylko w aspekcie wspólnych zainteresowań konwentowiczów i graczy, ale przede wszystkim pod kątem wizerunku imprezy.
Bo gdyby odjąć część grową, na Comic Conie tak naprawdę niewiele się działo. Główną atrakcją imprezy pozostają gwiazdy, a reszta typowo konwentowych elementów, jak targowisko czy panele, stanowi tu jedynie nieznaczący dodatek. Szczególnie te drugie, przeprowadzane w małych pokojach ze szklanymi drzwiami, nie były ani komfortowe, ani nie gwarantowały dobrej izolacji od hałasu panującego na terenie targów. Ale nawet w swojej „specjalizacji” WC Con (bo tak pieszczotliwie nazywam tę mało mającą cokolwiek wspólnego z Warszawą imprezę) zaliczył poważną wpadkę, kiedy to trzeciego dnia organizatorzy w końcu potwierdzili, że największa gwiazda festiwalu, Charles Dance, ostatecznie się nie pojawi. Ogłoszenie zaś zakończyli mało profesjonalnym stwierdzeniem „Czasami tak bywa z gwiazdami ;)”. Kontrowersje ciągnęły się dalej – zwyciężczynie dwóch ostatnich konkursów kostiumowych miesiącami walczyły o odebranie swoich niemałych nagród; inną wpadkę zaliczył z kolei dział marketingowy, wykorzystując zdjęcie słynnej cosplayerki bez uzyskania jej zgody czy podania źródła fotografii, popełniając w ten sposób błąd, którego wstydziłby się nawet bloger-amator.
Jednak to nie wszechobecne kontrowersje czy położenie imprezy działają mi najbardziej na nerwy. Największą wadą (i jednocześnie zaletą w opinii organizatora) jest model, jaki przyjął sobie WC Con. Zakłada on, że uczestnik udaje się na imprezę jedynie w celu cyknięcia sobie fotki ze znaną twarzą, bez zawracania sobie głowy prelekcjami czy planszówkami.
Nie mogę oczywiście zabronić uczestnikom WC Conu takiego dość płytkiego sposobu obcowania z kulturą, ale w momencie, w którym impreza idealnie skrojona pod sukces komercyjny, a nie promowanie jakichś pozytywnych akcji i zjawisk przywłaszcza sobie miano „największego festiwalu fantastyki w Polsce, a nawet w Europie”, nóż otwiera się w kieszeni. Co gorsza wkrótce może się to okazać prawdą. Niska cena biletu wstępu na imprezę i wybór gwiazd podyktowany przez zainteresowania przeciętnej nastolatki (aktorzy z Pamiętników Wampirów czy Riverdale) czy jej rodziciela (w listopadzie na imprezie gościła Pamela Anderson) gwarantują spore zainteresowanie publiki i mediów.
Już na obecną chwilę festiwal mógłby spokojnie zrezygnować z płatnych wejściówek, ponieważ większość przychodów zapewniają opłaty za autografy i zdjęcia z celebrytami. Organizatorzy mają przy tym tendencję do stawiania na ilość, przez co line-up, choć imponujący na pierwszy rzut oka, składa się w 80% z aktorów trzeciego planu i artystów, którzy na co dzień kryją się za tonami make-upu. Nie wyobrażam sobie, by o autograf osoby, która siedziała w środku R2D2 (i to jedynie w ostatnich dwóch filmach) biły się setki ludzi.
Cały obraz imprezy, jaką jest WC Con to absolutna antyteza tego, co najbardziej uwielbiam w Pyrkonie. Poznański konwent od zawsze stawiał przede wszystkim na ludzi: szarych konwentowiczów, gżdaczy, twórców programów czy cosplayerów. Gwiazdy stanowiły jedynie dodatek, a i przy ich doborze starano się o osoby biorące czynny udział w popkulturze i angażujące się w życie fandomu (i nie mówimy tu o postowaniu zabawnych tweetów). Wielokrotnie uczestnicy pokazali, że potrafią sami się doskonale bawić, i o ile na moim pierwszym Pyrkonie zastanawiałem się kiedy impreza chociaż odrobinę zbliży się do poziomu reprezentowanego przez San Diego, dzisiaj mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że trzymamy się w czołówce światowych konwentów. I chociaż nie spotkam w halach MTP Jasona Davida Franka, a na targowisku zamiast ekskluzywnych wersji figurek uświadczę raczej setki nieszczęsnych Funko Popów, nie chciałbym żeby było inaczej.
Ale nadal uważam, że może być jeszcze lepiej. Na obecnym etapie rozwoju Pyrkon jest imprezą, którą spokojnie możemy się pochwalić na arenie europejskiej. Cosplay prezentujący obecnie światowy już poziom interesuje nawet osoby mało zorientowane w fandomie, i zagęszczenie przebierańców jest największe właśnie na Pyrkonie. Festiwal jest przyjazny osobom z zagranicy dzięki obecności bloku anglojęzycznego, a mając na uwadze sylwetkę przeciętnego konwentowicza, obcokrajowiec z pewnością znajdzie wiele osób, z którymi się bezproblemowo dogada.
Dobry marketing jest podstawą budowania swojej marki. I choć nie przepadam za mocno młodzieżową, upstrzoną setkami emotikonek narracją fanpage’a warszawskiej imprezy, zdaje się być ona skuteczna. Klub Fantastyki Druga Era nie jest potężną organizacją i ich środki są ograniczone cenami oraz liczbą sprzedanych wejściówek na festiwal. Jak wynika z danych, podwyżka tej kwoty nie wpłynęła znacząco na frekwencję, co jest dobrym sygnałem, że krzykacze są w mniejszości, a odwiedzający są świadomi kosztów przedsięwzięcia.
Wniosek jest więc prosty – dalsza podwyżka cen lub podążanie za modelem zachodnich imprez i pobieranie dodatkowych opłat za kosztownych celebrytów. Nie po to jednak przez lata tworzona została unikalna atmosfera Pyrkonu, by oczekiwać od uczestników, że to ulubiony artysta, a nie sam festiwal zachęci ich do pojawienia się. Jednak mając na uwadze zbliżającą się dwudziestą już edycję konwentu, liczę na to, że koordynatorzy dołożą wszelkich starań, by wieść o festiwalu dotarła poza Polskę, a może nawet poza kontynent. W końcu Poznań może się pochwalić czymś więcej niż tylko rogalami i koziołkami.