Kolej podziemną przeczytałam dwa miesiące temu. Od tego czasu kilkakrotnie próbowałam coś o niej napisać. Nigdy nie wyszłam poza dwa słowa, no może cztery – autora i tytuł. Może to właśnie najlepiej opowie o tym, jaka to jest książka – taka, o której dobrze jest mówić (a może nawet: trzeba), ale też taka, o której się milczy.
Czasami po prostu brakuje słów.
Colsonowi Whiteheadowi chyba jednak nie brakowało – a przynajmniej tego nie widać. Jeśli ktoś czytuje literaturę amerykańską, początek Kolei podziemnej może wydawać się wariacją na temat tej samej historii: niewolnictwa. Słychać i echo Umiłowanej Toni Morrison, i dziewiętnastowieczne zapiski byłych niewolników, takich jak Solomon Northup, który swoje życie spisał w autobiograficznym 12 Years a Slave. Na podstawie tej książki powstał w 2013 film Steve’a McQueena; na podstawie Kolei podziemnej mamy spodziewać się serialu reżyserowanego przez Barry’ego Jenkinsa, twórcy również Oscarowego filmu Moonlight.
Tak więc początek jest podobny, być może nawet dla nas, czytelników po drugiej stronie oceanu; być może nam również amerykański stan Georgia kojarzy się przede wszystkim z plantacjami bawełny (to tutaj przecież dzieje się akcja słynnego Przeminęło z wiatrem). Georgia to stan niewolniczy. Opowieść od tego się zaczyna – i czytelnik musi zdawać sobie z tego sprawę, ze wszystkimi konsekwencjami: zdawać sobie sprawę z rasizmu, z głodu, z przemocy, z gwałtów, z niezliczonych ludzi, którym odebrano przeszłość i przyszłość, a dla których teraźniejszość jest niewyobrażalna. Jak pisać o takiej rzeczywistości?
Proza Whiteheada jest precyzyjna, ale poetycka, bardzo obrazowa – być może jedynie takim językiem można to opisać, zmusić czytelnika do wyobrażenia sobie niewygodnej prawdy, którą przecież tak łatwo byłoby zamieść pod dywan. Język pomaga stworzyć świat, który jest nieskończenie przekonujący. Uderza to tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę tematykę – niewolnictwo, jedno z najgorszych okropieństw, które ludzkość zdołała wymyślić.
Taki jest początek. Potem narrator zaczyna zacierać granicę między fikcją a prawdą, a wyjściem jest dosłowne potraktowanie metafory.
Tytułowa kolej podziemna była siecią dróg i domów, przez które przerzucano zbiegłych niewolników, uciekających głównie z południa na północ USA (gdzie niewolnictwo było nielegalne) oraz do Kanady. Kolejowa metafora rozciągnięta została na cały szyfr: bezpieczne miejsca nazywano stacjami, zbiegłych niewolników – pasażerami. Colson Whitehead rozwija metaforę – co by było, gdyby kolej podziemna dosłownie funkcjonowała jako sieć torów z pociągami, którymi zbiegli niewolnicy mogą dostać się do celu swojej podróży?
Odpowiedź na to pytanie można otrzymać, jeśli przeczyta się historię nastoletniej Cory, która ucieka z plantacji razem z innym niewolnikiem, Caesarem, ścigana przez Ridgewaya, zawodowego łapacza niewolników i zbira bez sumienia. Zaczyna się historia, ale historia alternatywna, trochę nawet doprawiona steampunkiem. I już nie wiadomo, czym Kolej podziemna jest – powieścią przygodową, powieścią drogi, sci-fi, realizmem magicznym – może nie ma gatunku, który byłby po trochu tym wszystkim. Whitehead miesza tradycje literackie z taką samą odwagą, z jaką żongluje wydarzeniami historycznymi. Podróż przez kolejne stany Ameryki ujawnia coraz to nowsze epizody z historii południowego rasizmu. Pociąg Whiteheada jedzie nie tylko przez przestrzeń, ale też przez czas: co prawda historia osadzona jest w dziewiętnastym wieku, ale można wyłapać nawiązania do wydarzeń już późniejszych, takie jak niesławne badanie z Tuskegee czy lincze, które miały miejsce zarówno w dziewiętnastym, jak i w dwudziestym wieku.
Być może to nie jest linearna opowieść – chyba że liniami miałyby być przecinające Stany tory kolei podziemnej, łapiące cały kraj w siatkę rasizmu, z której do tej pory się nie wyplątał. Colson Whitehead mówi jasno: historia to nie tylko przeszłość.
Na plus:
- ostry, precyzyjny, ale poetycki język
- nawiązania literackie
- bezkompromisowe rozwiązania fabularne
Na minus:
- czytelnik niezaznajomiony z tematem może się nieco pogubić