Twórcy Life najwyraźniej wyszli z założenia, że większość fanów kina s-f jest jak słynny inżynier Mamoń – lubią te piosenki, które już znają. Najnowsza hollywoodzka produkcja z akcją osadzoną na orbicie okołoziemskiej w Międzynarodowej Stacji Kosmicznej nie jest filmem zaskakującym – już po obejrzeniu zwiastuna widzowie wiedzą, czego się spodziewać. Film ogrywa klasyczny schemat thrillera, w którym człowiek zaprasza do domu obcego, co okazuje się być początkiem problemów.
Poza samą konstrukcją, znajome są także liczne sceny i skojarzenia, w tym nadanie obcemu imienia (Jerry z Kuli), kamera pokazująca ujęcia z punkty widzenia kosmity (Obcy 3), sielanka załogi w mesie tuż przed dramatycznymi wydarzeniami (Obcy. 8. pasażer Nostromo) oraz oczywiste podobieństwa warstwy wizualnej z takimi filmami, jak Grawitacja i Odyseja Kosmiczna, a nawet Ukryty wymiar. Life pośrednio stawia pytania o przyszłość badań nad życiem w kosmosie. Czy to, że możemy to zrobić, oznacza, że powinniśmy? Czy ludzkość uzbrojona w zdobycze nauki jest w stanie przeciwstawić się pozornie pierwotnemu organizmowi pozaziemskiemu i czy uda jej się z tego spotkania wyjść zwycięsko?
Aktorstwo jest poprawne. Dialogi nie porywają – część jest całkowicie zbędna i drewniana, comic relief Reynoldsa sprawia wrażenie wymuszonego. Ryan Reynolds, który od roku stara się pokazać, że Deadpoola nie gra, tylko nim jest, także w Life ma postać o zbliżonym poczuciu humoru i można przysiąc, że mało brakuje, aby i w tym filmie pokonał czwartą ścianę. Efekt ten jest z pewnością spotęgowany faktem zaangażowania Rhetta Reese’a i Paula Wernicka – scenarzystów, z którymi Reynolds współpracował przy Deadpoolu. Jake Gyllenhaal i pozostali bohaterowie są postaciami jednowymiarowymi, choć główny bohater w końcu przemoże swoją melancholię i z determinacją godną Bruce’a Willisa w pamiętnej roli w Armageddonie postanowi uratować świat. Chociaż postaciom męskim można zarzucić wspomniany brak głębi i granie na jedną nutę, to postaci kobiece mają jeszcze mniej charakteru, co jest o tyle dziwne, że obie bohaterki nie są tylko statystkami. Niestety potencjał dwóch protagonistek nie jest w pełni wykorzystany – kino s-f nie wzbogaciło się o godną następczynię Ripley.
Piękne są w Life ujęcia stacji na orbicie, hologramy pokazujące wizualizacje bazy oraz początkowe sceny, w których kamera podąża za astronautami w stanie braku grawitacji. Choć trudno uznać to za szczególną zaletę, mimo ogrywania znanych motywów, Life nie jest kolejnym sequelem, prequelem, rebootem ani remake’iem – co samo w sobie obecnie jest już nowością na ekranach. O ile film w reżyserii Daniela Espinosy nie zaskakuje, o tyle jest porządnie zrealizowanym thrillerem s-f, z którego fani klasycznego dreszczowca w kosmosie nie wyjdą rozczarowani. Zwłaszcza, jeśli nie obejrzą zwiastuna, który zdradza znaczną część fabuły.
Plusy:
- strona wizualna
- muzyka
Minusy:
- znane schematy
- przeciętna fabuła
- drewniane dialogi