I życie toczy się dalej. Zakończenie „BoJacka Horsemana”

Ciągnące się w nieskończoność seriale komediowe to bolączka dzisiejszej popkultury. Zabiła ona już wiele pozycji, które mogły zejść ze sceny niepokonane, a zamiast tego stały się parodią samych siebie. Przykładem są chociażby Simpsonowie, prawdziwa Moda na Sukces wśród animacji dla doroślejszych, która dała życie pojęciu flanderyzacji, czyli zjawisku polegającemu na stopniowym wyolbrzymianiu cechy charakteru do takiego poziomu, że staje się jedyną cechą definiującą postać.

I tak Ned Flanders z miłego do bólu, oddanego chrześcijanina zmienił się w osobę nietolerującą nikogo, kto nie zgadzał się z jego przekonaniami religijnymi. Podobnie głowa rodziny Simpsonów, Homer, z nieporadnego, ale ostatecznie sympatycznego amerykańskiego taty, który mimo wszystko stawiał rodzinę na pierwszym miejscu, w ostatnich sezonach prezentuje się głównie jako socjopatyczny idiota bez większych skrupułów.

Wśród tasiemców średnio radzi sobie również Family Guy, którego odcinki z każdym sezonem tracą coraz więcej akcji na rzecz żartobliwych dygresji dziejących się poza główną osią fabularną odcinka. Przypominają mi one wyczyny wczesnych youtuberów-recenzentów, którzy próbowali urozmaicać swoje produkcje skeczami odnoszącymi się mniej lub bardziej bezpośrednio do omawianych dzieł. Jednak w momencie, gdy wtrącenia te zaczęły żyć własnym życiem i trwały minuty, a nie sekundy, widz szybko tracił zainteresowanie i kierował swoje oczy w stronę iksa zamykającego kartę, zamiast okienka Youtube’a.

Dlaczego narzekam na komediowe tasiemce? Ponieważ BoJack Horseman, co prawda nie do końca z własnej, ale Netfliksa woli, definitywnie zakończył swoją przygodę w Hollywoo(b). Choć twórca, Raphael Bob-Waksberg był średnio zadowolony z decyzji platformy, czy raczej faktu, że została ona podjęta w ostatnim momencie, taki bieg zdarzeń mógł być tylko i wyłącznie korzystny dla całości serialu. Sezon piąty sprawiał już nieco wrażenie zmęczonego materiału i gdyby nie postanowienie o odcięciu źródła finansowania, BoJack Horseman mógłby ciągnąć się jeszcze przez kolejne sezony, a tytułowa postać z tragicznej przemieniłaby się w tragikomiczną.

BoJack Horseman

Taki obrót zdarzeń wymusił zapewne podział sezonu na dwie części, by dać scenarzystom nieco czasu na możliwie jak najzgrabniejsze spięcie wszystkich wątków w szesnastu odcinkach. Choć twórca BoJacka mógł narzekać na nagłą decyzję, to z pewnością nie mógł mieć zastrzeżeń wobec budżetu pozwalającego na stworzenie czterech dodatkowych odcinków.

UWAGA: od tego momentu rozpoczynają się spoilery.

Nie będę się powstrzymywał przed spoilerami. Wierzę, że wszyscy, którzy byli zainteresowani serialem, już dawno mają za sobą ostatni odcinek, co w erze binge-watchingu i całościowych premier sezonu nie jest wyczynem nadzwyczajnym. Ostatecznie BoJack żyje, na przekór wszystkim snującym teorie na temat tego, jak celebryta umrze, bo kwestia, czy jego śmierć nastąpi wydawała się dla większości widzów oczywista.

Twórcy zagrali zresztą na tych oczekiwaniach, biorąc pod uwagę w jaki sposób rozegrano zakończenie przedostatniego i pierwsze kilkanaście sekund ostatniego odcinka (chyba że ktoś należał do bardziej cierpliwych i postanowił wyłączyć pominięcie napisów końcowych – przykład idealnego wykorzystania charakteru platformy i przyzwyczajeń widzów Netfliksa w budowaniu napięcia, nawet jeśli przedłużono je jedynie o kilka sekund).

Gwałtowne zamknięcie sezonu zmotywowało twórców do konkluzji wątków wszystkich ważniejszych postaci serialu, a było ich naprawdę sporo. Princess Carolyn, prawdopodobnie moja ulubiona postać, przeszła chyba najdłuższą drogę, decydując się wypełnić swój grafik nie tylko kolejnymi zobowiązaniami wobec branży, ale też wyzwaniami sfery prywatnej, które uczyniły jej życie pełniejszym i szczęśliwszym.

Na satysfakcjonujące zakończenie zapracował sobie również Todd, którego poznaliśmy jako bumelanta w posiadłości BoJacka, a pożegnaliśmy jako człowieka dobrze czującego się ze swoją innością i niepotrzebującego aprobaty swojej matki czy towarzystwa Horsemana. Wreszcie los uśmiechnął się również do Diane, która zaakceptowała swoje niedoskonałości i odnalazła partnera, który ją uzupełnia, a nie definiuje.

A co z BoJackiem? O ile Diane zdaje się wychodzić zwycięsko z bitwy z depresją, jednocześnie podkreślając, że „ona” z czasów małżeństwa z Mr Peanutbutterem zawsze gdzieś tam się kryje, tak Bojack znowu wyznaczył kolejną granicę wszelkiego dna. Czy to trafiając do więzienia za pijaną rozróbę w swojej dawnej rezydencji, czy brnąc w kłamstwa przy pierwszych wywiadach dotyczących sprawy Sarah Lynn. Ostatecznie koniec, jaki spotyka rozbrykanego (hehe) konia jest satysfakcjonujący.

Z jednej strony poczuliśmy z nim silną więź przez te sześć sezonów, z drugiej jesteśmy świadomi jego poważnych wad i tego, że niejednokrotnie potrafił wykorzystać pozycję celebryty w załagodzeniu swoich mniejszych czy większych przewinień. Przykro mi było, że jego relacja z Hollyhock, jedyną żyjącą krewną, zakończyła się na dobre, a przyjaźń z Diane prawdopodobnie nie będzie dalej kontynuowana. Mimo to czułem, że umieszczenie ogiera w zakładzie karnym było słusznym rozwiązaniem – wygląda na to, że w przeciwieństwie do prawdziwego świata, serialowe więzienie skutecznie spełnia rolę placówki resocjalizującej i BoJack nadal z powodzeniem realizuje się jako belfer aktorstwa.

I na koniec, wracając jeszcze raz do śmierci Horsemana, której (prawie) nie było. Serial spotkał się z wielkim uznaniem wśród osób chorych na depresję i tych mającymi z nią styczność. Zamknięcie produkcji sceną udanego samobójstwa nie byłoby właściwym pożegnaniem z bohaterem i byłoby marnym podziękowaniem dla tych szczególnych widzów.

Otrzymane zakończenie niesie za sobą dwie ważne wiadomości. Poza tą oczywistą, że śmierć nie jest jedynym rozwiązaniem, serial kładzie nacisk na proces wychodzenia z tego niesprzyjającego stanu. Depresja nie zniknie jak za dotknięciem magicznej różdżki po przeczytaniu poradnika trenera motywacyjnego. To praca u podstaw, która może potrwać nie wiadomo jak długo. I nieważne, czy happy end nastąpi tak „szybko” jak w przypadku Diane, czy też jak BoJack będziemy w wolnym tempie pokonywać antydepresyjny maraton – każdy krok jest na wagę złota.

Możemy więc podziękować Netfliksowi, że pozwolił odejść smutnemu koniowi niepokonanym, zanim ten stał się jedynie Smutnym Koniem z memów (a raczej Smutnym Psem).

Inne artykuły o serialu:

Grzegorz Ciesielski
Grzegorz Ciesielski
Amerykanista z wykształcenia, cosplayer z pasji, felietonista z przypadku. Pasjonat muzyki lat 60. i 80., miłośnik piw rzemieślniczych, kucharz amator. Gardzi kawą. Jego twórcze portfolio można zobaczyć na W Cosplay. Twitter: grzeniu_c

Patronujemy

Copernicon 2022 - plakat festiwalu

REKLAMA

Zobacz też:
 


Reklama