Skywalker: Odrodzenie to projekt, który był do pewnego stopnia skazany może nie na niepowodzenie, ale na pewno na kontrowersje. Rozdźwięk scenariuszowy dwóch poprzednich filmów wymusił na J.J. Abramsie wiele kompromisów, do tego doszedł spory przesyt marką jako taką – kilkuletnia ofensywa promocyjna i premiery kolejnych odsłon co grudzień doprowadziły do zwyczajnego zmęczenia Gwiezdnymi wojnami. Z tego powodu presja na Disneyu nie była aż tak duża jak w przypadku chociażby Przebudzenia Mocy. Od zakończenia (he, he) powracającego po latach kultowego cyklu wciąż jednak wiele oczekiwano.
UWAGA: Tekst zawiera delikatne spoilery, które nie ujawniają kluczowych wydarzeń dla fabuły.
Machina Disneya zupełnie jednak nie poradziła sobie z kontynuacją marki. Boli brak spójności z poprzednią odsłoną serii, najbardziej bolą jednak kompletnie nietrafione rozwiązania fabularne – nawet przy mocnej poprawce na gwiezdnowojenną logikę Skywalker: Odrodzenie kompletnie nie broni się scenariuszowo. Cierpi na tym zwłaszcza druga połowa filmu, która zaciera pozytywne wrażenia z początku i pozostawia widza z uczuciem głębokiego rozczarowania.
Anonsowany w zwiastunie powrót imperatora Palpatine na dobrą sprawę przekreśla cały sens oryginalnej trylogii i prequeli. Trudno o większe pójście na łatwiznę – w połączeniu z tradycyjnym pancerzem fabularnym nowych bohaterów potężnie zabiera to emocje z seansu. Nie ma tu żadnego wrażenia ostateczności podejmowanych decyzji, wiadomo, co nastąpi za chwilę i jak skończy się cała historia.
Nowa odsłona Gwiezdnych wojen to kino superbohaterskie, zmarvelizowana opowieść przepełniona akcją, wszechobecnymi żartami i banałami o przyjaźni czy odnalezieniu własnego „ja”. Wszystko to odbywa się kosztem wyrazistości – napisanie filmu tak głęboko osadzonego w aktualnych trendach to najbezpieczniejsze wyjście, które skazuje Skywalker: Odrodzenie na aptekarsko wymierzoną przeciętność.
Wiele dobrego można powiedzieć za to o wizualiach. Przepięknie wyglądają zwłaszcza statki kosmiczne, które wreszcie nie są tak sterylne. Rysy i rdza nadają klimatu i sprawiają, że – w odróżnieniu od dwóch poprzednich trylogii – film, podobnie jak 2 poprzednie, przypomina o ogromnej ilości złomu, które musi wygenerować wojna na taką skalę. Świetne wrażenie robią zwłaszcza pozostałości po Gwieździe Śmierci.
Zatopione złomowisko to jeden z przykładów udanego nawiązania do historii sprzed lat. Skywalker: Odrodzenie kładzie ogromny nacisk na fan service i niemal bez przerwy gra na nostalgicznej nutce, co rusz przypominając lokacje, wydarzenia i postacie z poprzednich odsłon serii. Nawiązania są czasem toporne i zwyczajnie zbędne – zupełnie jakby twórcy opracowali checklistę z większymi i mniejszymi wątkami do umieszczenia w filmie, a później na siłę upychali je w fabule. Pojawienie się Lando Calrissiana wypadło całkiem nieźle, ale mocno irytują zwłaszcza nachalne powroty poległych postaci w spirytystycznych formach. Widać, że zadowolenie fanów starszych odsłon stanowiło tutaj najwyższy priorytet – epizodycznie pojawiają się nawet ewoki.
Z całej historii ponownie wyróżnia się wątek Kylo Rena – Adam Driver po raz kolejny jest najjaśniejszym punktem Gwiezdnych wojen. Nie zmienia to faktu, że techniczna poprawność i kilka udanych rozwiązań to zdecydowanie za mało, by Skywalker: Odrodzenie, a wraz z nimi cała najnowsza trylogia została zapamiętana jako coś więcej niż tylko sztampowy miks klisz i nostalgii.
Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie (2019)
Reżyseria: J.J. Abrams
Scenariusz: J.J. Abrams, Chris Terrio
Obsada: Daisy Ridley, Adam Driver, John Boyega, Oscar Isaac, Billy Dee Williams, Naomi Ackie
Przeczytaj inne artykuły związane z cyklem Gwiezdne wojny: